Recenzja książki Martina Mosebacha Herezja bezkształtu: Liturgia łacińska i jej wróg, którą nakreślił ks. Brian Van Hove, TJ. Tekst zamieszczony został na stronie wydawnictwa Ignatius Press. Książka ukazała się pierwotnie w języku niemieckim w 2002 r.
Celem książki Martina Mosebacha jest przekonanie czytelnika o duchowej wyższości klasycznego obrządku Mszy św. wg Mszału Rzymskiego z 1962 roku. Autor przedstawia problematykę z rozmachem geniuszu artysty i w oddaniu Jezusowi Chrystusowi.
Współczesny Kościół rozdziera wojna domowa o liturgię. Niektórzy utrzymują, że reforma nie sięgnęła wystarczająco głęboko i że potrzeba jeszcze bardziej radykalnych zmian — inni z kolei twierdzą, że reformę można zreformować i w tym właśnie obozie plasujemy Ojca Świętego i strategię wydawnictwa Ignatius Press. Są też tacy, których zdaniem pełne i integralne przywrócenie starych obrzędów to jedyne lekarstwo na kryzys. Do tego dochodzi spora liczba letnich katolików bezkrytycznie i bezmyślnie przyjmujących obecną sytuację.
Mosebach wybiera drogę przywrócenia tradycji, a jego podejście cechuje jakość, inteligencja i wytworność. Jest człowiekiem głęboko religijnym, białym krukiem we współczesnej Europie. Wystarczy przeczytać jego rozważania nad osobą Najświętszej Maryi Panny w rozdziale VIII książki. Jego szkic pt. „Revelation through Veiling in the Old Roman Catholic Liturgy” [„Objawienie przez okrycie mgłą tajemnicy w starej łacińskiej liturgii katolickiej”](str. 161-173) to prawdziwe dzieło religijne.
Koronacja Ludwika XIV miała miejsce w roku 1654. Podobno nikt na dworze w katedrze w Rheims nie rozumiał niezwykłej liturgii odprawianej na uroczystość koronacji króla, a ceremoniarz działał zgodnie z rubrykami ustalonymi od niepamiętnych czasów. Rubryki przewidywały np. siedmiu archidiakonów usytuowanych w jednym miejscu i siedmiu arcykapłanów w drugim, choreografia zaś była wzorem doskonałości i żaden szczegół skomplikowanych przepisów nie uszedł uwagi celebransa i asysty. Muzyka była wspaniała. Nowy król został namaszczony, każdy wiedział, że został ukoronowany i odczuwał podniosłość uroczystości. Mimo to późniejsi zwolennicy reformy liturgicznej poddawali krytyce tę liturgię szukając punktu zaczepienia, jakoby zaledwie kilku techników-duchownych było zaangażowanych w „czynne uczestnictwo”.
Mosebach odrzuca tego typu analizę jako wypaczenie. Bez nazywania jej z imienia, uparcie twierdzi, że ta szczególna forma liturgii wznosi duszę ku niebu wbrew rzekomemu brakowi racjonalnego uzasadnienia w archaicznym obrządku. Modlitwa i racjonalność to dwie strony tej samej księgi, dwa różne sposoby rozumowania. Dopiero świętość zakryta prawdziwie się nam objawia. „Przezroczysty szklany kielich”, w którym wszystko widać, jest jej zaprzeczeniem.
Autor nie powołuje się w żaden sposób na Catherine Pickstock. W „After Writing” (1998) Pickstock lamentuje, że z powodu Soboru Trydenckiego, a zwłaszcza historycznych prac i interpretacji Josepha Jungmanna (1889-1975) liturgia trydencka uległa wysokiej racjonalizacji, a ów racjonalizm zerwał z Mszą średniowieczną. Wyjaśnienia autorki są dość wyczerpujące, lecz w odróżnieniu od Jungmanna nie jest ona wierzącą katoliczką. Jungmann zaakceptował przeistoczenie i rzeczywistą obecność w Sanctissimum, natomiast trudno orzec, w co tak naprawdę wierzy C. Pickstock. I choć Mosebach nie zgadza się z poreformatorską postawą Jezuitów, którzy wprowadzili dominujące pieśni w j. narodowych do liturgii w katolickich Niemczech (str. 42-43), autor nie skłania się ku filozoficznej ocenie obrzędu w wydaniu C. Pickstock tak przecież delikatnie zmienionego przez Trydent. Jako ortodoksyjny katolik nie jest jej zwolennikiem. Niech więc tradycjonaliści po tej stronie oceanu dowiedzą się o tym.
Mosebach sprzeciwia się idei jakoby Mszał Trydencki stanowił zerwanie z obrządkiem średniowiecznym i jego symbologią. Jeżeli miałby się zgodzić z którymś ze współczesnych pisarzy w tym przedmiocie, byłby to Klaus Gamber (1919-1989) który dawno temu obnażył błędną archeologię i bladą historię liturgiczną, które posłużyły za podstawę reformy. (str. 32). Przecież to Mszał z roku 1969, nie zaś Mszał z roku 1962, który autor zowie „Mszą św. Grzegorza Wielkiego”, jest wytworem czystego racjonalizmu.
Pierwszy Ruch Liturgiczny (1860-1960) domagał się jasności i prostoty w obrzędach. W tej konkretnej historycznej rzeczywistości był czymś dobrym i pożądanym, zatem jego argumenty zyskały posłuch. Ruch ten nie miał wtenczas charakteru doktrynalnego. Wręcz przeciwnie, jego nadzieją było to, że doktryna będzie lepiej przekazywana przez ‘nagą’ liturgię i że pomoże ujrzeć pradawne piękno Kościoła w całej pełni. Uwolnienie z naleciałości miało skierować łódź piotrową całą naprzód.
Jakaż to strata, że marzenie starszych pokoleń uczonych, zwłaszcza Jungmanna i wielu Benedyktynów w Europie oraz Ameryce Północnej, zostało stopniowo zaprzepaszczone przez oddział specjalny w czasie Vaticanum II i po nim. Czy można mówić, że przeistoczenie było lepiej rozumiane przez przeciętnego katolika w roku 1980 niż w 1950? Paweł VI musiał wydać encyklikę, by obronić tę Tajemnicę Wiary! („Mysterium Fidei”, 1965r.).
Wykaz niemieckojęzycznych sprawców reformy liturgicznej podany przez Mosebacha co prawda różni się od naszego, lecz u nas w Stanach wśród najbardziej znanych praktyków „nowoczesnej liturgii” i „stylu ceremonialnego” możemy podać takie sławy jak: McManus, Dieckmann, Funk, Mitchell, Empereur, Hovda czy Huck. Historyczne zerwanie między Rembertem Weaklandem a Richardem Schulerem dowodzi, że co najmniej kilka postaci, jak np. Schuler od św. Agnieszki z Minneapolis, było uczestnikami ruchu oporu w najcięższych dekadach po soborze. Tak jak Michael Davies w świecie anglojęzycznym, tak Mosebach w niemieckojęzycznym pokazuje ciemną stronę reformy papieża Pawła VI (str. 24, 91, 115), przy czym w odróżnieniu od Daviesa, Mosebach nie skupia się na roli odegranej przez abp Bugniniego. Autor istotnie odnosi się krytycznie do Konferencji Episkopatu Niemiec (str. 63). Episkopat niemiecki i inne episkopaty posunęły się znacznie dalej niż przewidywała to reforma Pawła VI. (str. 172)
Stąd też możemy obecnie mówić o „powrocie” do reformy Pawła VI! Prawdziwa reforma reformy może być po prostu pierwotną reformą, zgodną z zamysłem Soboru i papieża.
Tymczasem w Europie Louis Bouyer i Hubert Jedin w latach 1968 - 1969 publicznie sprzeciwili się procesowi reformy sterowanej przez abp Bugniniego, lecz zostali zignorowani. (Bugnini pozostał w Rzymie aż do 1975r. — pamiętajmy, że Frederick R. McManus napisał tekst znaleziony na obwolucie do angielskiego tłumaczenia opisu roli Bugniniego w procesie reformy).
Prywatnie Jungmann potępił ołtarz „versus populum” (czy „coram populo”) jako odchylenie od normy. Później, pod swoim nazwiskiem Gamber zajął to samo stanowisko.
W 2003r. Lauren Pristas dokonała analizy jakości łaciny zmienionej Mszy św. (a od tego czasu także łaciny pozostałych zmienionych obrzędów). I choć sama autorka nie mówi tego wprost, to stwierdza że obrzęd składa się ze „śmieciowej łaciny”. („Teologiczne zasady, przewodzące redagowaniu Mszału Rzymskiego [1970]” w The Thomist 67 [2003]: 157-195). Wyjątek stanowi IV modlitwa eucharystyczna, która została ułożona łaciną znacznie wyższej jakości. Tu Mosebach ponownie przyznaje, że istotą rzeczy jest to, że teksty tego typu są „dawane” a nie „tworzone”.
Zaskakująca liczba zmotywowanych reformatorów propagowała świadome i celowe zerwanie z przeszłością liturgiczną. Reformatorzy po cichu ignorowali zasadę organicznego rozwoju, mimo iż była ona zasadą oficjalną. W ten sposób uparty, pomylony i ikonoklastyczny antytradycjonalizm doprowadził do niepotrzebnej katastrofy. Pogarda dla starych obrządków była wytworem nastroju i była celowa.
W rozdz. VI autor podaje żywy szczegółowy przykład pojawienia się i rozwoju ikonoklazmu w 1968r. w Neuenheim k. Heidelberga. Epizod ten znany jest nam wszystkim, którzy żyli w owych czasach. To samo miało miejsce w Iowa czy Ontario. Mosebach dzieli się wiedzą z zakresu historii sztuki, by móc przybliżyć filozofię kryjącą się za ikonoklazmem. Na widok zniszczenia wnętrza kościoła parafialnego w Neuenheim serce się kraje.
Opactwo Benedyktynów z Fontgombault we Francji jest dla autora żywym ideałem duchowości liturgicznej. Autor nie wspomina, że większość mnichów to Amerykanie i prawdopodobnie nie wie, że mnisi radośnie sprawowali Novus Ordo Missae po łacinie do momentu nałożenia przez opata starego obrządku na wspólnotę monastyczną w latach 80-tych XXw. W uzasadnieniu opat stwierdził, że stary obrządek jest obrządkiem jego poprzedników, którzy zginęli w czasie Rewolucji Francuskiej. Niektórzy mówią, że opat wiedział, jak uzyskiwać indulty od komisji pontyfikalnej „Ecclesia Dei”, choć sam Mosebach w ogóle o tym nie wspomina. Idealizuje zatem każdy szczegół klasztoru, co budzi czujność niektórych czytelników. Żadne miejsce na ziemi nie może być „aż tak” doskonałe, co powoduje że przypominamy sobie znamienny pewnik, że „jedyną liturgią doskonałą jest liturgia w niebie”. Jak by nie patrzeć, to co się dzieje w Fontgombault jest wyjątkiem.
Prawie nigdzie Msza św. „naszych czasów” nie spełnia swej roli łączenia katolików Kościoła Zachodniego, nawet w sensie prawnym. Moderniści odrzucają i ignorują prawo liturgiczne, lub składają gołosłowne deklaracje przestrzegania go (Mosebach zowie ich „późnymi katolickimi purytanami”, str. 135), uważając się zawsze za mądrzejszych od Kościoła. Kilka lat temu reformatorzy zastąpili starszy formalizm i legalizm bezkształtem – o którym Mosebach mówi w tytule książki. Bezkształt jest wrogiem. (Szczegółowe omówienie znaczenia współczesnej rebelii przeciwko „formie”, por. str. 104-106; 147). Zaprzeczenie piękna rodzi bezkształt. Bezkształt jest herezją gdy odmawia pewnych objawionych prawd. Prawdy te są przekazywane za pomocą materiału, określonych znaków i symboli, które same w sobie są piękne. Jednym słowem Mosebach prawi o sakramentalizmie. Utrata formy oznacza utratę treści! (str. 206).
Z drugiej strony większość antykwarianizmu tak dobrze rozumianego przez Martina Mosebacha jest stracona dla współczesnych katolików, na podobieństwo francuskiego dworu w 1654r. (o którym mowa powyżej). Ludzie zbyt mało znają historię własnego wyznania i przez zbyt długi okres czasu byli pozbawieni swojej tradycji liturgicznej. Ci, którzy nadal chodzą na Msze św. w uprzemysłowionych krajach Zachodu otrzymali minimum katechezy. A może faktycznie zawsze i wszędzie tak było? Wielkość elity na miarę erudycji Mosebacha mogłaby się zmieścić w budce telefonicznej, jak niegdyś stwierdził zawodowy liturgista.
Tymczasem Mosebach odrzuca tego typu myślenie. Na bazie własnego doświadczenia podaje przykład jak zwyczajna Niemka z południa kraju bez specjalnego pouczenia czyści purifikaterze po starej Mszy. Zdawałoby się więc, że stan rzeczy mógłby powrócić do normy wraz z powszechnym przywróceniem starego obrządku (str. 28-29). Ale do optymizmu droga daleka. (str. 73)
W naszych wojnach kulturowych, szerszych niż węższy kryzys katolickiej liturgii, podniosło się kilka głosów w obronie piękna. Poczynając od Dostojewskiego, poprzez Sołżenicyna aż po słowa G. Wolfego, tradycja zawiera się w słowach, „piękno ocali świat.”. (Gregory Wolfe, „Piękno ocali świat” w The Intercollegiate Review 27:1 [jesień 1991]: 27-31). Innymi słowy Mosebach podziela ten pogląd. Rozdział VI brzmi; „Liturgia jest sztuką”. „Chrystus pragnął, aby Jego Ofiara była wszechobecna, zatem nadał jej formę sztuki liturgicznej” (str. 111). Liturgia jest jak ukończona rzeźba — wszystko, czego jej potrzeba to odsłonięcie.
Tymczasem jak rzecz przedstawia się w praktyce? Pasterze potrzebują strategii. Mosebach twierdzi, że liturgia sama w sobie jest strategią. Sama z siebie przyniesie światło i zbawienie. Liturgia „nie jest ludzkim artefaktem lecz czymś danym, objawionym”. (str. 71)
Dlaczego więc reforma zjechała w ślepy zaułek? Wiemy, że po Vaticanum II Kościołowi brakło liturgistów duszpasterskich. Nie wiedziano co robić i w jaki sposób wprowadzać w życie normy zawarte w zmienionych księgach. Panowały chwiejne i antyinstytucjonalne nastroje. Liturgia stała się wysoce upolityczniona. Pustkę po starej pewności rzeczy wypełniły zamęt, moda, kaprysy, ulotny entuzjazm oraz zaskakujący program porzucenia ofiarnego charakteru Mszy św. Wybitny teolog w wypowiedzi dla niniejszego recenzenta stwierdził: „Nie jestem już w stanie nawet wypowiedzieć słowa ‘ofiara’. I tak oto na niwie ciągłej mowy o ucztach wyrosła „protestancka uczta wspólnotowa”. Konsekwencją była walka doktrynalna. I pomyśleć, że zaledwie chwilę wcześniej taki stan rzeczy był nie do pomyślenia.
Pozostały zgroza i spustoszenie. Rządzi brzydota i zamęt. Wraz z wyrugowaniem symbolicznego języka i jego słodkiej mowy misterium zostało umniejszone do potoku słów i bezsensownego ruchu i paplaniny. Dla niektórych aromatoterapia stała się atrakcyjniejsza niż świętość Mszy.
Niewierzący czy świeccy historycy sztuki nawiedzający nasze kościoły zwracają uwagę na wulgarność i banał. Osoby z innych tradycji liturgicznych, które nie uległy zniszczeniu na taką skalę, drwią z pozostałości czegoś, co niegdyś było łacińskim obrządkiem. „Nowa Msza” jest czymś zgoła innym niż stara, nawet jeżeli w niektórych przypadkach nowy obrządek odprawia się z dbałością o szczegóły estetyczne i doskonałość. Takie przypadki można znaleźć prędzej w Europie niż Ameryce Północnej, gdzie filistynizm cieszy się większą swobodą.
Z lat 50-tych XX w. wszyscy wiedzą, że stary obrządek odprawiano zazwyczaj w sposób powierzchowny i mechaniczny (str. 38-39). Tymczasem Mosebach dodaje, że przynajmniej miał on potencjał, podczas gdy nowy obrządek jest pełen wad i nie ma podobnej siły. Nie można „wymyślić nowych form” i oczekiwać, by się przyjęły. I choć nie jest to aż tak dalece idąca zmiana jak w przypadku Mszału Pawła VI, rzecz ma się podobnie. Zwolennicy „reformy reformy” mają do wyboru albo upodobnić możliwie najbardziej nowy obrządek do starego, lub zostać skazanymi na wymarcie. „Lefebryści” uważają się za Kościół i ich zdaniem Kościół „novus ordo” ostatecznie zniknie. Ortodoksi zachodniego obrządku sprawują najstarsze możliwe obrządki.
Wnioski wyciągnięte przez Mosebacha są cenne i poważne, lecz nie podaje on strategii uwrażliwiania wiernych na piękno. Owszem, jednym z pierwszych przedsięwzięć obecnego papieża od czasu jego wyboru było przywrócenie łaciny w 2005r. w bazylice św. Piotra. Mimo to, wysiłki namiestnika, w tym tematy poruszone w książkach z lat 90-tych XXw., nie znalazły odzwierciedlenia w parafiach w Kalifornii czy Michigan (lub Bawarii), gdzie „nowy obrządek” odprawia się niedbale, bez należytego szacunku.
Zaiste, książki Ratzingera o liturgii spotkały się z jawną wrogością co niektórych w miejscach, w których nie spodziewano się, że ów zostanie papieżem. Drżeli oni w dniu jego wyboru na Stolicę Piotrową, ponieważ było powszechnie wiadomo, że będzie to „papież liturgii”. W 1992r. we wprowadzeniu do francuskiego wydania książki Klausa Gambera, Ratzinger zajął stanowisko Mosebacha w przedmiocie oceny mszału z 1969r., „Liturgia, która wyrosła w sposób organiczny i została zepchnięta na margines na korzyść sfabrykowanej liturgii” (str. 192).
Niebawem sytuacja w większości parafii może stać się zupełnie niereformowalna, taki jest ogrom zerwania z dorobkiem starych obrządków. „Siedzące Msze” pełne siwych głów wiernych są niezbitym dowodem nieodwracalności owego zerwania oraz beznadziei niepowodzenia oficjalnej reformy. Mosebach mówi, że „będzie potrzebne dokładne studium sytuacji, które pokaże dlaczego dla Kościoła Katolickiego atak na jego obrzędy ma niemalże śmiertelne skutki, gdyż nie starczy nam tu miejsca, aby to szczegółowo opisać. (str. 192).
Krytyka reformy przez Mosebacha opiera się na filozofii liturgii. Autor odrzuca samą koncepcję reformy liturgicznej (str. 34). „Jesteśmy wciąż zaskakiwani reformą wprowadzoną przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, jedyną reformą, która zasługuje na miano reformy”(str. 70). To nie my kształtujemy liturgię, lecz liturgia nas – tę zasadę można łatwo znaleźć w odniesieniu autora do Pawła Florenskiego, rosyjskiego księdza zgładzonego przez komunistów w roku 1937.
Kościoły wschodnie stronią od rzeczy doczesnych i kierują swój kult ku wieczności. Boska liturgia nie jest wytworem rąk ludzkich ani czymś przy czym mogą majstrować hierarchowie czy uczeni — i taka też jest linia myślenia Mosebacha: „odpowiedzi czysto teoretyczne są zupełnie bezużyteczne w przedmiocie liturgii (str. 30; 35)”. To święta Tradycja ją stworzyła i tylko Duch Święty może ją zmienić, nie zaś rzymscy biurokraci, a cóż dopiero diecezjalne mróweczki. Mosebach jest bardzo sceptyczny wobec fałszywej naukowości, wykorzystywanej do promowania danego planu. Kościół Wschodni pokazuje model niewypału wynikłego z reformy patriarchy Nikona (1605-1681), który ponosi odpowiedzialność schizmę starych rytualistów w Rosji.
Kościół Prawosławny jest zakorzeniony w chrześcijańskim platonizmie. Jego liturgię opisuje się jako ontologię, coś prawdziwego samego w sobie, widzianego niedoskonale w niedoskonałym świecie, lecz wiernie oddającego nasz cel i ku niemu zmierzającego – liturgię niebiańską. Mosebach jest zwolennikiem podobnej rzeczywistości w liturgii łacińskiej —„Możemy rzec, że na podobieństwo Jezusa, została ona „zrodzona a nie stworzona (str. 35)” czy też „ponieważ Msza św. nie ma autora, ponieważ nie można wyznaczyć dokładnej daty powstania jej poszczególnych części — czyli tego, kiedy powstały i kiedy ostatecznie i powszechnie zostały włączone do Mszy św. ... było to coś wiecznego, niebędącego dziełem rąk ludzkich (str. 35)”. W rozdziale nt. struktury fizycznej samych ksiąg liturgicznych znajduje się wzruszający fragment opisujący podporządkowanie się celebransa tradycyjnemu porządkowi modlitwy jako czemuś przezeń nie stworzonemu, jako czemuś danemu bądź otrzymanemu (str. 200-201). Księga Siedmiu Pieczęci jest mszałem, objawionym kultem Bożym Kościoła! (str. 209)
W naszym Kościele niewielu rozpatrywało sprawę z tego punktu widzenia, nawet sam Klaus Gamber, nieprzyjaciel oficjalnej reformy. Mosebach zwraca się doń o pomoc w udowodnieniu swoich racji. Obrządek łaciński i liturgia Kościoła Zachodu były w sensie bardziej ogólnym tradycyjnie regulowane przez ustawodawstwo papieskie, nie zaś jednostronną ewolucję organiczną. Attila Miklósházy pisał o „podstawach teologicznych” odnowy liturgicznej a jego pogląd obejmuje zarówno ortodoksję jak i potrzebę reformy modlitwy.
Wszyscy znamy rolę ustawodawstwa soborowego i papieskiego, gdy po-trydencki papież ukrócił miejscowe liturgie w Europie. Niewiele z nich przetrwało reformę Piusa V— obrządek mozarabski i ambrozjański nadal istnieją, choć ledwo się trzymają. Stare celtyckie liturgie wymarły zupełnie. Sprawowanie starego obrządku Sarum zniknęło z życia Kościoła i jest znane jedynie naukowcom.
Jeżeli liturgia jest „ontologią”, to żaden papież nie może jej zakazać. A obrzędy zostały faktycznie ukrócone przez władze kościelne. Mosebach pomniejsza tę sprawę, choć twierdzi, że wykonał swe zadanie (str. 25; 32). Zna „dwutorową” historię części starej Mszy i wykazuje przy tym wyższy poziom wiedzy historycznej niż większość amatorów (str. 42; 52).
Nie wspomina o tym, że już mszał z 1962 roku wykazuje oznaki reformy papieskiej, z racji tego, że po raz pierwszy w historii Missale Romanum rubryki zostały delikatnie skodyfikowane i usystematyzowane. Owa kodyfikacja dokonana przez Kongregację ds. Obrzędów niewątpliwie była skutkiem Pierwszego Ruchu Liturgicznego i encykliki „Mediator Dei” o liturgii świętej Piusa XII.
Tymczasem Mosebach przedstawia niepodważalny argument restauracji. Przechodząc przez te wrota człowiek wkracza w świat liturgii. Autor kieruje swoje rozważania do młodzieży, kapłanów i kleryków następnego pokolenia poszukujących ucieczki od konfliktu naszej irytującej wojny domowej. Pisze do tych, dla których liturgia jest ciężarem. Pisze do całego Kościoła, choć musi przyznać, że perspektywa chrześcijaństwa liturgicznego wygląda nędznie (str. 72).
Głód i pragnienie piękna nigdy nas nie opuszczą. Nadzieja na przyszłość wynika z naszej konstrukcji, bowiem jesteśmy stworzeni dla piękna. Powierzchowność i brzydota to kwestia wyboru, nie zaś konieczności. Niektóre z najgłębszych analiz Mosebacha, które można by nazwać jego duchowością, muszą stanowić część tej przyszłości Kościoła. Może istnieje więcej przyczynków do nadziei niż te, do których przyznaje się Mosebach. Nie więcej niż „może”.
W rozdz. 22 Drugiej Księgi Królewskiej czytamy, że księga prawa została pogrzebana pod gruzami świątyni. Gdy ją potem odnaleziono i przedstawiono monarsze Jozafatowi, ów z rozpaczy rozdarł swe szaty.
Jeżeli Mosebach ma rację, może się zdarzyć coś na podobieństwo uniesienia, odkrycia przez naszą młodzież „wiecznie starej i wiecznie młodej” Mszy św. „Wezmę do rąk stary Mszał tak jak gdybym znalazł go na bezludnej plaży. Otworzę i zagłębię się w jego niezmierzone bogactwo i harmonię. To jest to, czego szukałem (str. 49).”
W sobotę, 7 lipca 2007r., Ojciec Święty Benedykt XVI wydał list apostolski „Summorum Pontificum” w sprawie odprawiania obrządku łacińskiego wg mszału z roku 1962. Martin Mosebach powiedziałby pewnie, że to dopiero początek.
Tłumaczenie: Anna Kaźmierczak
Celem książki Martina Mosebacha jest przekonanie czytelnika o duchowej wyższości klasycznego obrządku Mszy św. wg Mszału Rzymskiego z 1962 roku. Autor przedstawia problematykę z rozmachem geniuszu artysty i w oddaniu Jezusowi Chrystusowi.
Współczesny Kościół rozdziera wojna domowa o liturgię. Niektórzy utrzymują, że reforma nie sięgnęła wystarczająco głęboko i że potrzeba jeszcze bardziej radykalnych zmian — inni z kolei twierdzą, że reformę można zreformować i w tym właśnie obozie plasujemy Ojca Świętego i strategię wydawnictwa Ignatius Press. Są też tacy, których zdaniem pełne i integralne przywrócenie starych obrzędów to jedyne lekarstwo na kryzys. Do tego dochodzi spora liczba letnich katolików bezkrytycznie i bezmyślnie przyjmujących obecną sytuację.
Mosebach wybiera drogę przywrócenia tradycji, a jego podejście cechuje jakość, inteligencja i wytworność. Jest człowiekiem głęboko religijnym, białym krukiem we współczesnej Europie. Wystarczy przeczytać jego rozważania nad osobą Najświętszej Maryi Panny w rozdziale VIII książki. Jego szkic pt. „Revelation through Veiling in the Old Roman Catholic Liturgy” [„Objawienie przez okrycie mgłą tajemnicy w starej łacińskiej liturgii katolickiej”](str. 161-173) to prawdziwe dzieło religijne.
Koronacja Ludwika XIV miała miejsce w roku 1654. Podobno nikt na dworze w katedrze w Rheims nie rozumiał niezwykłej liturgii odprawianej na uroczystość koronacji króla, a ceremoniarz działał zgodnie z rubrykami ustalonymi od niepamiętnych czasów. Rubryki przewidywały np. siedmiu archidiakonów usytuowanych w jednym miejscu i siedmiu arcykapłanów w drugim, choreografia zaś była wzorem doskonałości i żaden szczegół skomplikowanych przepisów nie uszedł uwagi celebransa i asysty. Muzyka była wspaniała. Nowy król został namaszczony, każdy wiedział, że został ukoronowany i odczuwał podniosłość uroczystości. Mimo to późniejsi zwolennicy reformy liturgicznej poddawali krytyce tę liturgię szukając punktu zaczepienia, jakoby zaledwie kilku techników-duchownych było zaangażowanych w „czynne uczestnictwo”.
Mosebach odrzuca tego typu analizę jako wypaczenie. Bez nazywania jej z imienia, uparcie twierdzi, że ta szczególna forma liturgii wznosi duszę ku niebu wbrew rzekomemu brakowi racjonalnego uzasadnienia w archaicznym obrządku. Modlitwa i racjonalność to dwie strony tej samej księgi, dwa różne sposoby rozumowania. Dopiero świętość zakryta prawdziwie się nam objawia. „Przezroczysty szklany kielich”, w którym wszystko widać, jest jej zaprzeczeniem.
Autor nie powołuje się w żaden sposób na Catherine Pickstock. W „After Writing” (1998) Pickstock lamentuje, że z powodu Soboru Trydenckiego, a zwłaszcza historycznych prac i interpretacji Josepha Jungmanna (1889-1975) liturgia trydencka uległa wysokiej racjonalizacji, a ów racjonalizm zerwał z Mszą średniowieczną. Wyjaśnienia autorki są dość wyczerpujące, lecz w odróżnieniu od Jungmanna nie jest ona wierzącą katoliczką. Jungmann zaakceptował przeistoczenie i rzeczywistą obecność w Sanctissimum, natomiast trudno orzec, w co tak naprawdę wierzy C. Pickstock. I choć Mosebach nie zgadza się z poreformatorską postawą Jezuitów, którzy wprowadzili dominujące pieśni w j. narodowych do liturgii w katolickich Niemczech (str. 42-43), autor nie skłania się ku filozoficznej ocenie obrzędu w wydaniu C. Pickstock tak przecież delikatnie zmienionego przez Trydent. Jako ortodoksyjny katolik nie jest jej zwolennikiem. Niech więc tradycjonaliści po tej stronie oceanu dowiedzą się o tym.
Mosebach sprzeciwia się idei jakoby Mszał Trydencki stanowił zerwanie z obrządkiem średniowiecznym i jego symbologią. Jeżeli miałby się zgodzić z którymś ze współczesnych pisarzy w tym przedmiocie, byłby to Klaus Gamber (1919-1989) który dawno temu obnażył błędną archeologię i bladą historię liturgiczną, które posłużyły za podstawę reformy. (str. 32). Przecież to Mszał z roku 1969, nie zaś Mszał z roku 1962, który autor zowie „Mszą św. Grzegorza Wielkiego”, jest wytworem czystego racjonalizmu.
Pierwszy Ruch Liturgiczny (1860-1960) domagał się jasności i prostoty w obrzędach. W tej konkretnej historycznej rzeczywistości był czymś dobrym i pożądanym, zatem jego argumenty zyskały posłuch. Ruch ten nie miał wtenczas charakteru doktrynalnego. Wręcz przeciwnie, jego nadzieją było to, że doktryna będzie lepiej przekazywana przez ‘nagą’ liturgię i że pomoże ujrzeć pradawne piękno Kościoła w całej pełni. Uwolnienie z naleciałości miało skierować łódź piotrową całą naprzód.
Jakaż to strata, że marzenie starszych pokoleń uczonych, zwłaszcza Jungmanna i wielu Benedyktynów w Europie oraz Ameryce Północnej, zostało stopniowo zaprzepaszczone przez oddział specjalny w czasie Vaticanum II i po nim. Czy można mówić, że przeistoczenie było lepiej rozumiane przez przeciętnego katolika w roku 1980 niż w 1950? Paweł VI musiał wydać encyklikę, by obronić tę Tajemnicę Wiary! („Mysterium Fidei”, 1965r.).
Wykaz niemieckojęzycznych sprawców reformy liturgicznej podany przez Mosebacha co prawda różni się od naszego, lecz u nas w Stanach wśród najbardziej znanych praktyków „nowoczesnej liturgii” i „stylu ceremonialnego” możemy podać takie sławy jak: McManus, Dieckmann, Funk, Mitchell, Empereur, Hovda czy Huck. Historyczne zerwanie między Rembertem Weaklandem a Richardem Schulerem dowodzi, że co najmniej kilka postaci, jak np. Schuler od św. Agnieszki z Minneapolis, było uczestnikami ruchu oporu w najcięższych dekadach po soborze. Tak jak Michael Davies w świecie anglojęzycznym, tak Mosebach w niemieckojęzycznym pokazuje ciemną stronę reformy papieża Pawła VI (str. 24, 91, 115), przy czym w odróżnieniu od Daviesa, Mosebach nie skupia się na roli odegranej przez abp Bugniniego. Autor istotnie odnosi się krytycznie do Konferencji Episkopatu Niemiec (str. 63). Episkopat niemiecki i inne episkopaty posunęły się znacznie dalej niż przewidywała to reforma Pawła VI. (str. 172)
Stąd też możemy obecnie mówić o „powrocie” do reformy Pawła VI! Prawdziwa reforma reformy może być po prostu pierwotną reformą, zgodną z zamysłem Soboru i papieża.
Tymczasem w Europie Louis Bouyer i Hubert Jedin w latach 1968 - 1969 publicznie sprzeciwili się procesowi reformy sterowanej przez abp Bugniniego, lecz zostali zignorowani. (Bugnini pozostał w Rzymie aż do 1975r. — pamiętajmy, że Frederick R. McManus napisał tekst znaleziony na obwolucie do angielskiego tłumaczenia opisu roli Bugniniego w procesie reformy).
Prywatnie Jungmann potępił ołtarz „versus populum” (czy „coram populo”) jako odchylenie od normy. Później, pod swoim nazwiskiem Gamber zajął to samo stanowisko.
W 2003r. Lauren Pristas dokonała analizy jakości łaciny zmienionej Mszy św. (a od tego czasu także łaciny pozostałych zmienionych obrzędów). I choć sama autorka nie mówi tego wprost, to stwierdza że obrzęd składa się ze „śmieciowej łaciny”. („Teologiczne zasady, przewodzące redagowaniu Mszału Rzymskiego [1970]” w The Thomist 67 [2003]: 157-195). Wyjątek stanowi IV modlitwa eucharystyczna, która została ułożona łaciną znacznie wyższej jakości. Tu Mosebach ponownie przyznaje, że istotą rzeczy jest to, że teksty tego typu są „dawane” a nie „tworzone”.
Zaskakująca liczba zmotywowanych reformatorów propagowała świadome i celowe zerwanie z przeszłością liturgiczną. Reformatorzy po cichu ignorowali zasadę organicznego rozwoju, mimo iż była ona zasadą oficjalną. W ten sposób uparty, pomylony i ikonoklastyczny antytradycjonalizm doprowadził do niepotrzebnej katastrofy. Pogarda dla starych obrządków była wytworem nastroju i była celowa.
W rozdz. VI autor podaje żywy szczegółowy przykład pojawienia się i rozwoju ikonoklazmu w 1968r. w Neuenheim k. Heidelberga. Epizod ten znany jest nam wszystkim, którzy żyli w owych czasach. To samo miało miejsce w Iowa czy Ontario. Mosebach dzieli się wiedzą z zakresu historii sztuki, by móc przybliżyć filozofię kryjącą się za ikonoklazmem. Na widok zniszczenia wnętrza kościoła parafialnego w Neuenheim serce się kraje.
Opactwo Benedyktynów z Fontgombault we Francji jest dla autora żywym ideałem duchowości liturgicznej. Autor nie wspomina, że większość mnichów to Amerykanie i prawdopodobnie nie wie, że mnisi radośnie sprawowali Novus Ordo Missae po łacinie do momentu nałożenia przez opata starego obrządku na wspólnotę monastyczną w latach 80-tych XXw. W uzasadnieniu opat stwierdził, że stary obrządek jest obrządkiem jego poprzedników, którzy zginęli w czasie Rewolucji Francuskiej. Niektórzy mówią, że opat wiedział, jak uzyskiwać indulty od komisji pontyfikalnej „Ecclesia Dei”, choć sam Mosebach w ogóle o tym nie wspomina. Idealizuje zatem każdy szczegół klasztoru, co budzi czujność niektórych czytelników. Żadne miejsce na ziemi nie może być „aż tak” doskonałe, co powoduje że przypominamy sobie znamienny pewnik, że „jedyną liturgią doskonałą jest liturgia w niebie”. Jak by nie patrzeć, to co się dzieje w Fontgombault jest wyjątkiem.
Prawie nigdzie Msza św. „naszych czasów” nie spełnia swej roli łączenia katolików Kościoła Zachodniego, nawet w sensie prawnym. Moderniści odrzucają i ignorują prawo liturgiczne, lub składają gołosłowne deklaracje przestrzegania go (Mosebach zowie ich „późnymi katolickimi purytanami”, str. 135), uważając się zawsze za mądrzejszych od Kościoła. Kilka lat temu reformatorzy zastąpili starszy formalizm i legalizm bezkształtem – o którym Mosebach mówi w tytule książki. Bezkształt jest wrogiem. (Szczegółowe omówienie znaczenia współczesnej rebelii przeciwko „formie”, por. str. 104-106; 147). Zaprzeczenie piękna rodzi bezkształt. Bezkształt jest herezją gdy odmawia pewnych objawionych prawd. Prawdy te są przekazywane za pomocą materiału, określonych znaków i symboli, które same w sobie są piękne. Jednym słowem Mosebach prawi o sakramentalizmie. Utrata formy oznacza utratę treści! (str. 206).
Z drugiej strony większość antykwarianizmu tak dobrze rozumianego przez Martina Mosebacha jest stracona dla współczesnych katolików, na podobieństwo francuskiego dworu w 1654r. (o którym mowa powyżej). Ludzie zbyt mało znają historię własnego wyznania i przez zbyt długi okres czasu byli pozbawieni swojej tradycji liturgicznej. Ci, którzy nadal chodzą na Msze św. w uprzemysłowionych krajach Zachodu otrzymali minimum katechezy. A może faktycznie zawsze i wszędzie tak było? Wielkość elity na miarę erudycji Mosebacha mogłaby się zmieścić w budce telefonicznej, jak niegdyś stwierdził zawodowy liturgista.
Tymczasem Mosebach odrzuca tego typu myślenie. Na bazie własnego doświadczenia podaje przykład jak zwyczajna Niemka z południa kraju bez specjalnego pouczenia czyści purifikaterze po starej Mszy. Zdawałoby się więc, że stan rzeczy mógłby powrócić do normy wraz z powszechnym przywróceniem starego obrządku (str. 28-29). Ale do optymizmu droga daleka. (str. 73)
W naszych wojnach kulturowych, szerszych niż węższy kryzys katolickiej liturgii, podniosło się kilka głosów w obronie piękna. Poczynając od Dostojewskiego, poprzez Sołżenicyna aż po słowa G. Wolfego, tradycja zawiera się w słowach, „piękno ocali świat.”. (Gregory Wolfe, „Piękno ocali świat” w The Intercollegiate Review 27:1 [jesień 1991]: 27-31). Innymi słowy Mosebach podziela ten pogląd. Rozdział VI brzmi; „Liturgia jest sztuką”. „Chrystus pragnął, aby Jego Ofiara była wszechobecna, zatem nadał jej formę sztuki liturgicznej” (str. 111). Liturgia jest jak ukończona rzeźba — wszystko, czego jej potrzeba to odsłonięcie.
Tymczasem jak rzecz przedstawia się w praktyce? Pasterze potrzebują strategii. Mosebach twierdzi, że liturgia sama w sobie jest strategią. Sama z siebie przyniesie światło i zbawienie. Liturgia „nie jest ludzkim artefaktem lecz czymś danym, objawionym”. (str. 71)
Dlaczego więc reforma zjechała w ślepy zaułek? Wiemy, że po Vaticanum II Kościołowi brakło liturgistów duszpasterskich. Nie wiedziano co robić i w jaki sposób wprowadzać w życie normy zawarte w zmienionych księgach. Panowały chwiejne i antyinstytucjonalne nastroje. Liturgia stała się wysoce upolityczniona. Pustkę po starej pewności rzeczy wypełniły zamęt, moda, kaprysy, ulotny entuzjazm oraz zaskakujący program porzucenia ofiarnego charakteru Mszy św. Wybitny teolog w wypowiedzi dla niniejszego recenzenta stwierdził: „Nie jestem już w stanie nawet wypowiedzieć słowa ‘ofiara’. I tak oto na niwie ciągłej mowy o ucztach wyrosła „protestancka uczta wspólnotowa”. Konsekwencją była walka doktrynalna. I pomyśleć, że zaledwie chwilę wcześniej taki stan rzeczy był nie do pomyślenia.
Pozostały zgroza i spustoszenie. Rządzi brzydota i zamęt. Wraz z wyrugowaniem symbolicznego języka i jego słodkiej mowy misterium zostało umniejszone do potoku słów i bezsensownego ruchu i paplaniny. Dla niektórych aromatoterapia stała się atrakcyjniejsza niż świętość Mszy.
Niewierzący czy świeccy historycy sztuki nawiedzający nasze kościoły zwracają uwagę na wulgarność i banał. Osoby z innych tradycji liturgicznych, które nie uległy zniszczeniu na taką skalę, drwią z pozostałości czegoś, co niegdyś było łacińskim obrządkiem. „Nowa Msza” jest czymś zgoła innym niż stara, nawet jeżeli w niektórych przypadkach nowy obrządek odprawia się z dbałością o szczegóły estetyczne i doskonałość. Takie przypadki można znaleźć prędzej w Europie niż Ameryce Północnej, gdzie filistynizm cieszy się większą swobodą.
Z lat 50-tych XX w. wszyscy wiedzą, że stary obrządek odprawiano zazwyczaj w sposób powierzchowny i mechaniczny (str. 38-39). Tymczasem Mosebach dodaje, że przynajmniej miał on potencjał, podczas gdy nowy obrządek jest pełen wad i nie ma podobnej siły. Nie można „wymyślić nowych form” i oczekiwać, by się przyjęły. I choć nie jest to aż tak dalece idąca zmiana jak w przypadku Mszału Pawła VI, rzecz ma się podobnie. Zwolennicy „reformy reformy” mają do wyboru albo upodobnić możliwie najbardziej nowy obrządek do starego, lub zostać skazanymi na wymarcie. „Lefebryści” uważają się za Kościół i ich zdaniem Kościół „novus ordo” ostatecznie zniknie. Ortodoksi zachodniego obrządku sprawują najstarsze możliwe obrządki.
Wnioski wyciągnięte przez Mosebacha są cenne i poważne, lecz nie podaje on strategii uwrażliwiania wiernych na piękno. Owszem, jednym z pierwszych przedsięwzięć obecnego papieża od czasu jego wyboru było przywrócenie łaciny w 2005r. w bazylice św. Piotra. Mimo to, wysiłki namiestnika, w tym tematy poruszone w książkach z lat 90-tych XXw., nie znalazły odzwierciedlenia w parafiach w Kalifornii czy Michigan (lub Bawarii), gdzie „nowy obrządek” odprawia się niedbale, bez należytego szacunku.
Zaiste, książki Ratzingera o liturgii spotkały się z jawną wrogością co niektórych w miejscach, w których nie spodziewano się, że ów zostanie papieżem. Drżeli oni w dniu jego wyboru na Stolicę Piotrową, ponieważ było powszechnie wiadomo, że będzie to „papież liturgii”. W 1992r. we wprowadzeniu do francuskiego wydania książki Klausa Gambera, Ratzinger zajął stanowisko Mosebacha w przedmiocie oceny mszału z 1969r., „Liturgia, która wyrosła w sposób organiczny i została zepchnięta na margines na korzyść sfabrykowanej liturgii” (str. 192).
Niebawem sytuacja w większości parafii może stać się zupełnie niereformowalna, taki jest ogrom zerwania z dorobkiem starych obrządków. „Siedzące Msze” pełne siwych głów wiernych są niezbitym dowodem nieodwracalności owego zerwania oraz beznadziei niepowodzenia oficjalnej reformy. Mosebach mówi, że „będzie potrzebne dokładne studium sytuacji, które pokaże dlaczego dla Kościoła Katolickiego atak na jego obrzędy ma niemalże śmiertelne skutki, gdyż nie starczy nam tu miejsca, aby to szczegółowo opisać. (str. 192).
Krytyka reformy przez Mosebacha opiera się na filozofii liturgii. Autor odrzuca samą koncepcję reformy liturgicznej (str. 34). „Jesteśmy wciąż zaskakiwani reformą wprowadzoną przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, jedyną reformą, która zasługuje na miano reformy”(str. 70). To nie my kształtujemy liturgię, lecz liturgia nas – tę zasadę można łatwo znaleźć w odniesieniu autora do Pawła Florenskiego, rosyjskiego księdza zgładzonego przez komunistów w roku 1937.
Kościoły wschodnie stronią od rzeczy doczesnych i kierują swój kult ku wieczności. Boska liturgia nie jest wytworem rąk ludzkich ani czymś przy czym mogą majstrować hierarchowie czy uczeni — i taka też jest linia myślenia Mosebacha: „odpowiedzi czysto teoretyczne są zupełnie bezużyteczne w przedmiocie liturgii (str. 30; 35)”. To święta Tradycja ją stworzyła i tylko Duch Święty może ją zmienić, nie zaś rzymscy biurokraci, a cóż dopiero diecezjalne mróweczki. Mosebach jest bardzo sceptyczny wobec fałszywej naukowości, wykorzystywanej do promowania danego planu. Kościół Wschodni pokazuje model niewypału wynikłego z reformy patriarchy Nikona (1605-1681), który ponosi odpowiedzialność schizmę starych rytualistów w Rosji.
Kościół Prawosławny jest zakorzeniony w chrześcijańskim platonizmie. Jego liturgię opisuje się jako ontologię, coś prawdziwego samego w sobie, widzianego niedoskonale w niedoskonałym świecie, lecz wiernie oddającego nasz cel i ku niemu zmierzającego – liturgię niebiańską. Mosebach jest zwolennikiem podobnej rzeczywistości w liturgii łacińskiej —„Możemy rzec, że na podobieństwo Jezusa, została ona „zrodzona a nie stworzona (str. 35)” czy też „ponieważ Msza św. nie ma autora, ponieważ nie można wyznaczyć dokładnej daty powstania jej poszczególnych części — czyli tego, kiedy powstały i kiedy ostatecznie i powszechnie zostały włączone do Mszy św. ... było to coś wiecznego, niebędącego dziełem rąk ludzkich (str. 35)”. W rozdziale nt. struktury fizycznej samych ksiąg liturgicznych znajduje się wzruszający fragment opisujący podporządkowanie się celebransa tradycyjnemu porządkowi modlitwy jako czemuś przezeń nie stworzonemu, jako czemuś danemu bądź otrzymanemu (str. 200-201). Księga Siedmiu Pieczęci jest mszałem, objawionym kultem Bożym Kościoła! (str. 209)
W naszym Kościele niewielu rozpatrywało sprawę z tego punktu widzenia, nawet sam Klaus Gamber, nieprzyjaciel oficjalnej reformy. Mosebach zwraca się doń o pomoc w udowodnieniu swoich racji. Obrządek łaciński i liturgia Kościoła Zachodu były w sensie bardziej ogólnym tradycyjnie regulowane przez ustawodawstwo papieskie, nie zaś jednostronną ewolucję organiczną. Attila Miklósházy pisał o „podstawach teologicznych” odnowy liturgicznej a jego pogląd obejmuje zarówno ortodoksję jak i potrzebę reformy modlitwy.
Wszyscy znamy rolę ustawodawstwa soborowego i papieskiego, gdy po-trydencki papież ukrócił miejscowe liturgie w Europie. Niewiele z nich przetrwało reformę Piusa V— obrządek mozarabski i ambrozjański nadal istnieją, choć ledwo się trzymają. Stare celtyckie liturgie wymarły zupełnie. Sprawowanie starego obrządku Sarum zniknęło z życia Kościoła i jest znane jedynie naukowcom.
Jeżeli liturgia jest „ontologią”, to żaden papież nie może jej zakazać. A obrzędy zostały faktycznie ukrócone przez władze kościelne. Mosebach pomniejsza tę sprawę, choć twierdzi, że wykonał swe zadanie (str. 25; 32). Zna „dwutorową” historię części starej Mszy i wykazuje przy tym wyższy poziom wiedzy historycznej niż większość amatorów (str. 42; 52).
Nie wspomina o tym, że już mszał z 1962 roku wykazuje oznaki reformy papieskiej, z racji tego, że po raz pierwszy w historii Missale Romanum rubryki zostały delikatnie skodyfikowane i usystematyzowane. Owa kodyfikacja dokonana przez Kongregację ds. Obrzędów niewątpliwie była skutkiem Pierwszego Ruchu Liturgicznego i encykliki „Mediator Dei” o liturgii świętej Piusa XII.
Tymczasem Mosebach przedstawia niepodważalny argument restauracji. Przechodząc przez te wrota człowiek wkracza w świat liturgii. Autor kieruje swoje rozważania do młodzieży, kapłanów i kleryków następnego pokolenia poszukujących ucieczki od konfliktu naszej irytującej wojny domowej. Pisze do tych, dla których liturgia jest ciężarem. Pisze do całego Kościoła, choć musi przyznać, że perspektywa chrześcijaństwa liturgicznego wygląda nędznie (str. 72).
Głód i pragnienie piękna nigdy nas nie opuszczą. Nadzieja na przyszłość wynika z naszej konstrukcji, bowiem jesteśmy stworzeni dla piękna. Powierzchowność i brzydota to kwestia wyboru, nie zaś konieczności. Niektóre z najgłębszych analiz Mosebacha, które można by nazwać jego duchowością, muszą stanowić część tej przyszłości Kościoła. Może istnieje więcej przyczynków do nadziei niż te, do których przyznaje się Mosebach. Nie więcej niż „może”.
W rozdz. 22 Drugiej Księgi Królewskiej czytamy, że księga prawa została pogrzebana pod gruzami świątyni. Gdy ją potem odnaleziono i przedstawiono monarsze Jozafatowi, ów z rozpaczy rozdarł swe szaty.
Jeżeli Mosebach ma rację, może się zdarzyć coś na podobieństwo uniesienia, odkrycia przez naszą młodzież „wiecznie starej i wiecznie młodej” Mszy św. „Wezmę do rąk stary Mszał tak jak gdybym znalazł go na bezludnej plaży. Otworzę i zagłębię się w jego niezmierzone bogactwo i harmonię. To jest to, czego szukałem (str. 49).”
W sobotę, 7 lipca 2007r., Ojciec Święty Benedykt XVI wydał list apostolski „Summorum Pontificum” w sprawie odprawiania obrządku łacińskiego wg mszału z roku 1962. Martin Mosebach powiedziałby pewnie, że to dopiero początek.
Tłumaczenie: Anna Kaźmierczak