Zamieszczony poniżej tekst kard. Ratzingera został napisany 26 lipca 2004 r. Stanowi on recenzję książki The Organic Development of the Liturgy [Organiczny rozwój liturgii], której autorem jest o. Alcuin Reid OSB. Książka ta ukazała się nakładem wyd. St Michael's Abbey Press, Farnborough w 2004 r. Przetłumaczony tekst kard. Ratzingera ukazał się w amerykańskim piśmie Adoremus.
Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci kwestia właściwego sprawowania liturgii stała się jednym z punktów, wokół których toczy się debata dotycząca Soboru Watykańskiego II, jego oceny oraz recepcji w życiu Kościoła. Z jednej strony mamy do czynienia z niepohamowanymi zwolennikami reformy, dla których sam fakt, że pod pewnymi warunkami sprawowanie Eucharystii wg ostatniej edycji Mszału przedsoborowego z roku 1962 zostało ponownie dozwolone, jest niedopuszczalny. Z drugiej strony liturgię uznaje się za „semper reformanda” [zawsze reformowalną], co prowadzi do nieskończonej kreatywności wiernych tworzących „własną” liturgię, w której dana wspólnota się „realizuje”. Protestanckie „Kompendium Liturgiczne” (wyd. C. Grethlein-Ruddat, 2003) niedawno przedstawiło modlitwę jako „projekt reformy” (str. 13-41) w ten sposób odnosząc się także do sposobu myślenia wielu katolickich liturgistów. Po drugiej stronie barykady mamy rozgoryczonych krytyków reformy liturgicznej – nie tylko krytycznych wobec jej zastosowania w praktyce, lecz równie krytycznych wobec jej uzasadnienia na Soborze. Widzą oni ratunek jedynie w całkowitym odrzuceniu reformy. Pośród owych radykalnych reformatorów i ich równie zawziętych przeciwników gubi się głos ludzi, dla których liturgia jest czymś żywym — czymś podlegającym rozwojowi i odnowie zarówno pod względem początkowego jak i ostatecznego kształtu. Przywołując ten sam argument zawzięci przeciwnicy reformy z uporem twierdzą, że nie ma mowy o rozwoju liturgii, jeżeli jej tożsamość nie jest zachowywana, przy czym stoją konsekwentnie na stanowisku, iż właściwy rozwój jest możliwy jedynie przy zwróceniu należytej uwagi na wewnętrzną logikę struktury owego „organizmu”: tak jak ogrodnik pielęgnuje żywą roślinę, gdy się rozwija — z należytą uwagą należną wzrostowi i życiu wnętrza rośliny i prawom nią rządzącym — tak też Kościół oddaje się pielęgnacji liturgii na przestrzeni wieków, odróżniając działania pomocne i zbawienne od burzy i destrukcji.
Jeżeli rzeczy wyglądają w ten sposób to musimy podjąć próbę ustalenia wewnętrznej struktury obrządku oraz zasad regulujących jego rozwój, tak aby znaleźć właściwy sposób na zachowanie jego żywotnej siły w ciągle zmieniających się czasach, oraz zapewnić jego wzmocnienie i odnowę. Książka ks. Alcuina Reida zajmuje ważne miejsce w tym procesie. Analizując historię obrządku łacińskiego (Mszy św. i brewiarza) od samego początku aż po Sobór Watykański II widzimy, że dąży ona do ustalenia zasad rozwoju liturgii i wyciągania wniosków z historii — z jej upadków i wzlotów — filarów, na których musi się opierać każda reforma. Książka składa się z trzech części. Pierwsza, krótka część jest poświęcona historii reformy obrządku łacińskiego od jego początków po koniec XIX wieku. Część druga traktuje o Ruchu Liturgicznym do roku 1948. Część trzecia, zaś, najdłuższa, analizuje reformę liturgiczną za panowania JŚ Piusa XII, aż po początki Soboru Watykańskiego II. Część ta jest najbardziej użyteczna, ponieważ większość ludzi nie pamięta już owego okresu reformy liturgicznej, a przy tym, w owym okresie — jak w całej historii Ruchu Liturgicznego — widać wszystkie zagadnienia dotyczące właściwej realizacji reformy, co pozwala nam korzystać z przywołanych kryteriów i w oparciu o nie uformować swój osąd rzeczy. Autor mądrze postąpił zatrzymując się na przededniu Soboru Watykańskiego II. Uniknął w ten sposób mieszania się w spory związane z interpretacją i przyjęciem soborowej spuścizny, i jednocześnie potrafił wskazać na jego miejsce w historii oraz współzależność wielu trendów, na których należy opierać pytania dotyczące norm reformy.
Pod koniec książki autor przytacza zasady właściwej reformy: powinna ona uwzględniać równowagę pomiędzy otwarciem się na rozwój a ciągłością zachowania tradycji oraz obejmować świadomość obiektywnej tradycji liturgicznej i wynikającą z niej troskę o zachowanie substancjalnej ciągłości. Autor odwołuje się do Katechizmu Kościoła Katolickiego podkreślając, że „Nawet najwyższy autorytet w Kościele nie może dowolnie zmieniać liturgii; może to czynić jedynie w posłuszeństwie wiary i w religijnym szacunku dla misterium liturgii (KKK nr 1125, str. 258). Rozważając sprawy w świetle kryteriów subsydiarności natrafiamy na prawowitość miejscowych tradycji oraz troskę o duszpasterską skuteczność.
Kryteria liturgicznej odnowy
Ze swej strony dodatkowo podkreśliłbym w sposób szczególny pewne kryteria odnowy liturgicznej wskazane powyżej. Zacznę może od dwóch ostatnich i najważniejszych. Najważniejsza zdaje mi się rola Katechizmu, gdzie mówi on o ograniczeniach władzy nawet najwyższego autorytetu w Kościele w kwestii reformy i przywołuje sedno prymatu papieskiego zgodnie z zamysłem Soborów Watykańskich I oraz II: papież nie jest monarchą absolutnym, którego wola jest prawem, lecz stróżem prawdziwej Tradycji, a tym samym najwyższym gwarantem posłuszeństwa. Nie może dokonywać zmian wedle swojego widzimisię i stąd m.in. ma prawo sprzeciwiać się osobom, które ze swej strony chcą robić, co im się żywnie podoba. Jego rządy to nie rządy arbitralne, lecz posłuszeństwo w wierze. Dlatego w odniesieniu do liturgii jest on robotnikiem winnicy Pańskiej a nie inżynierem budującym nowe maszyny i wyrzucającym stare na złom. „Obrządek” jako forma celebracji i modlitwy, która dojrzewała w wierze i życiu Kościoła jest skondensowaną formą żywej tradycji, w której sfera z niej korzystająca wyraża pełnię wiary i modlitwy i w której doświadczamy wspólnoty pokoleń, tych przed nami i tych po nas. W ten sposób obrządek jest rzeczą zbawienną daną Kościołowi, żywą formą paradosis — przekazywania tradycji.
Ważne jest, aby w tym kontekście należycie interpretować „substancjalną ciągłość”. Autor jasno ostrzega nas przed zejściem na złą drogę prowadzącą do neoscholastycznej teologii sakramentalnej, odłączonej od żywej formy liturgii. Na tej podstawie ludzie mogą pomniejszać „substancję” do materii i formy sakramentu i rzec, że chleb i wino są materią sakramentu, słowa jego ustanowienia są jego formą. Jedynie te dwie rzeczy są naprawdę potrzebne, reszta się zmienia. I tu właśnie moderniści zgadzają się z tradycjonalistami: tak długo jak dary materialne są obecne, a słowa ustanowienia wypowiedziane, wówczas wszystko inne staje się dowolne. Należy stwierdzić ze smutkiem, że wielu dzisiejszych księży działa wg przywołanego motto — a teorie wielu liturgistów idą niestety w tym samym kierunku. Ludzie ci dążą do przełamania ograniczeń nałożonych przez raz ustalone i niezmienne rubryki obrządku i wprowadzenia w to miejsce wytworów własnej fantazji (które ponoć mają „służyć duszpasterstwu”) wokół pozostałości [liturgii], istoty, która przetrwała i która została albo zdegradowana do królestwa magii, albo utraciła jakiegokolwiek znaczenie. Ruch Liturgiczny próbował ograniczyć stopień tej destrukcji, tworu abstrakcyjnej teologii sakramentalnej i nauczyć nas pojmowania liturgii jako żywej sieci tradycji, która przyjęła konkretną formę, a której nie można rozrywać na kawałki, lecz którą należy postrzegać jako żywą całość. Każdy, kto podobnie jak ja podziela takie postrzeganie Ruchu Liturgicznego w przeddzień Soboru Watykańskiego II, może jedynie stać pogrążony w smutku przed ruiną rzeczy dla katolika najważniejszych.
Archeologiczny entuzjazm
Pragnę również pokrótce skomentować dwie postawy wskazane w książce ks. Reida. Są to entuzjazm dla archeologizmu i duszpasterski pragmatyzm (który często przybiera formę duszpasterskiego racjonalizmu), a które są tak samo negatywne. Te dwa błędne kierunki można określić mianem bezbożnych bliźniąt. Liturgiści pierwszej generacji byli w większości historykami. Dlatego żywili entuzjazm dla archeologizmu. Próbowali odkopać najstarszą formę w jej pierwotnej czystości, uważając obecne księgi liturgiczne, wraz ze sprawowanymi przez siebie obrządkami, za wyraz wybujałego rozprzestrzeniania się w historii wtórnych tworów, będących skutkiem nieporozumień i niewiedzy o przeszłości. Usiłowano dokonać rekonstrukcji najstarszej liturgii rzymskiej i oczyścić ją z późniejszych „naleciałości”. Znaczna część owej rekonstrukcji była słuszna, lecz nie wolno zapominać, że reforma liturgiczna to nie wykopaliska i nie wszystkie procesy rozwoju żywego organizmu muszą być logiczne i zgodne z racjonalnymi lub historycznymi normami. Jest to również powód, dla którego — jak słusznie zauważa autor — biegli nie powinni mieć ostatniego słowa w kwestii reformy liturgicznej. Biegli i duszpasterze mają swoje własne role do odegrania (tak jak w polityce specjaliści i decydenci reprezentują dwie różne płaszczyzny). Wiedza uczonych jest istotna, lecz nie może bezpośrednio przeobrażać się w decyzje podejmowane przez duszpasterzy, ponieważ mają oni swoje własne obowiązki słuchania wiernych, wyrozumiałego towarzyszenia osobom wkładającym swój pożądany i niepożądany wkład w dzisiejszą celebrację sakramentu z wiarą. Jedną ze słabości pierwszego etapu reformy posoborowej było to, że w dużej mierze i prawie wyłącznie słuchano specjalistów i przychylnie odnoszono się do ich opinii. A wskazana była wówczas większa niezależność duszpasterzy.
Duszpasterski pragmatyzm
Ponieważ często okazuje się, że status wiedzy historycznej nie może być podnoszony do rangi nowej normy liturgicznej, tego typu entuzjazm dla archeologizmu łączono od razu z duszpasterskim pragmatyzmem: najpierw postanowiono wyeliminować wszystko, co nie zostało uznane jako pierwotne i w ten sposób nie było częścią „substancji” a następnie uzupełniono otrzymany twór „archeologicznymi pozostałościami” — a gdy te z kolei zdawały się być niewystarczające — wówczas dokonano „stosownych” uzupełnień zgodnie z „wyczuciem duszpasterskim”. Jednak na czym polega to „wyczucie”? Profesorski osąd w tym przedmiocie był często wydawany pod wpływem racjonalnych założeń i nierzadko kompletnie mijał się z istotą życia wiernych. Dlatego obecnie, po epoce nadmiernej racjonalizacji liturgii na wczesnym etapie reformy, ludzie gorączkowo poszukują form solenności, w tęsknocie za „mistyczną” atmosferą i sacrum. Mimo to, ponieważ ludzkie sądy, co do skuteczności działań duszpasterskich bywają przeróżne, aspekt „duszpasterski” stał się elementem, w który wdziera się „kreatywność”, niszcząc jedność liturgii i często zapodając wiernym jakiś żałosny banał. Nie chodzi tu o twierdzenie, jakoby liturgia słowa czy liturgia eucharystyczna nie była często sprawowana godnie i „pięknie” w pozytywnym tego słowa znaczeniu, w oparciu o wiarę ludu — lecz ponieważ poszukujemy kryteriów reformy, musimy wspomnieć o niebezpieczeństwach, które niestety na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci wcale nie są jedynie wymysłem tradycjonalistów przeciwnych reformie.
Człowiek nie może znajdować się w centrum liturgii
Chciałbym jeszcze powrócić do sposobu przedstawienia modlitwy w „Kompendium Liturgicznym” jako „projektu reformy”, a tym samym jako warsztatu, w którym ludzie cały czas muszą mieć zajęcie. Różne są zdania i opinie niektórych katolickich liturgistów, głoszące iż winniśmy w końcu przyjąć reformę liturgiczną idąc w kierunku nowoczesnego „antropologizmu” i interpretować ją w tym świetle. Jeżeli liturgia zdaje się najpierw być warsztatem naszych działań, wówczas zapominamy o najważniejszym: o Bogu. Liturgia nie mówi wszakże o nas lecz o Bogu. Zapominanie o Bogu to największe niebezpieczeństwo naszych czasów. A przecież liturgia ma być dla nas znakiem obecności Boga. Patrząc jednak na to co się dzieje, cóż począć jeśli zwyczaj zapominania o Bogu zakorzenia się w samej liturgii, a my myślimy jedynie o sobie? W każdej reformie i celebracji liturgicznej, prymat Boga jest najważniejszy.
W moim krótkim wprowadzeniu wyszedłem nieco poza treść książki ks. Alcuina. Sądzę jednak, że dzięki tej książce, zawierającej bogactwo materiałów, otrzymujemy kryteria oceny i przyczynek do refleksji. Dlatego właśnie ją polecam.
Tłumaczenie: Anna Kaźmierczak
Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci kwestia właściwego sprawowania liturgii stała się jednym z punktów, wokół których toczy się debata dotycząca Soboru Watykańskiego II, jego oceny oraz recepcji w życiu Kościoła. Z jednej strony mamy do czynienia z niepohamowanymi zwolennikami reformy, dla których sam fakt, że pod pewnymi warunkami sprawowanie Eucharystii wg ostatniej edycji Mszału przedsoborowego z roku 1962 zostało ponownie dozwolone, jest niedopuszczalny. Z drugiej strony liturgię uznaje się za „semper reformanda” [zawsze reformowalną], co prowadzi do nieskończonej kreatywności wiernych tworzących „własną” liturgię, w której dana wspólnota się „realizuje”. Protestanckie „Kompendium Liturgiczne” (wyd. C. Grethlein-Ruddat, 2003) niedawno przedstawiło modlitwę jako „projekt reformy” (str. 13-41) w ten sposób odnosząc się także do sposobu myślenia wielu katolickich liturgistów. Po drugiej stronie barykady mamy rozgoryczonych krytyków reformy liturgicznej – nie tylko krytycznych wobec jej zastosowania w praktyce, lecz równie krytycznych wobec jej uzasadnienia na Soborze. Widzą oni ratunek jedynie w całkowitym odrzuceniu reformy. Pośród owych radykalnych reformatorów i ich równie zawziętych przeciwników gubi się głos ludzi, dla których liturgia jest czymś żywym — czymś podlegającym rozwojowi i odnowie zarówno pod względem początkowego jak i ostatecznego kształtu. Przywołując ten sam argument zawzięci przeciwnicy reformy z uporem twierdzą, że nie ma mowy o rozwoju liturgii, jeżeli jej tożsamość nie jest zachowywana, przy czym stoją konsekwentnie na stanowisku, iż właściwy rozwój jest możliwy jedynie przy zwróceniu należytej uwagi na wewnętrzną logikę struktury owego „organizmu”: tak jak ogrodnik pielęgnuje żywą roślinę, gdy się rozwija — z należytą uwagą należną wzrostowi i życiu wnętrza rośliny i prawom nią rządzącym — tak też Kościół oddaje się pielęgnacji liturgii na przestrzeni wieków, odróżniając działania pomocne i zbawienne od burzy i destrukcji.
Jeżeli rzeczy wyglądają w ten sposób to musimy podjąć próbę ustalenia wewnętrznej struktury obrządku oraz zasad regulujących jego rozwój, tak aby znaleźć właściwy sposób na zachowanie jego żywotnej siły w ciągle zmieniających się czasach, oraz zapewnić jego wzmocnienie i odnowę. Książka ks. Alcuina Reida zajmuje ważne miejsce w tym procesie. Analizując historię obrządku łacińskiego (Mszy św. i brewiarza) od samego początku aż po Sobór Watykański II widzimy, że dąży ona do ustalenia zasad rozwoju liturgii i wyciągania wniosków z historii — z jej upadków i wzlotów — filarów, na których musi się opierać każda reforma. Książka składa się z trzech części. Pierwsza, krótka część jest poświęcona historii reformy obrządku łacińskiego od jego początków po koniec XIX wieku. Część druga traktuje o Ruchu Liturgicznym do roku 1948. Część trzecia, zaś, najdłuższa, analizuje reformę liturgiczną za panowania JŚ Piusa XII, aż po początki Soboru Watykańskiego II. Część ta jest najbardziej użyteczna, ponieważ większość ludzi nie pamięta już owego okresu reformy liturgicznej, a przy tym, w owym okresie — jak w całej historii Ruchu Liturgicznego — widać wszystkie zagadnienia dotyczące właściwej realizacji reformy, co pozwala nam korzystać z przywołanych kryteriów i w oparciu o nie uformować swój osąd rzeczy. Autor mądrze postąpił zatrzymując się na przededniu Soboru Watykańskiego II. Uniknął w ten sposób mieszania się w spory związane z interpretacją i przyjęciem soborowej spuścizny, i jednocześnie potrafił wskazać na jego miejsce w historii oraz współzależność wielu trendów, na których należy opierać pytania dotyczące norm reformy.
Pod koniec książki autor przytacza zasady właściwej reformy: powinna ona uwzględniać równowagę pomiędzy otwarciem się na rozwój a ciągłością zachowania tradycji oraz obejmować świadomość obiektywnej tradycji liturgicznej i wynikającą z niej troskę o zachowanie substancjalnej ciągłości. Autor odwołuje się do Katechizmu Kościoła Katolickiego podkreślając, że „Nawet najwyższy autorytet w Kościele nie może dowolnie zmieniać liturgii; może to czynić jedynie w posłuszeństwie wiary i w religijnym szacunku dla misterium liturgii (KKK nr 1125, str. 258). Rozważając sprawy w świetle kryteriów subsydiarności natrafiamy na prawowitość miejscowych tradycji oraz troskę o duszpasterską skuteczność.
Kryteria liturgicznej odnowy
Ze swej strony dodatkowo podkreśliłbym w sposób szczególny pewne kryteria odnowy liturgicznej wskazane powyżej. Zacznę może od dwóch ostatnich i najważniejszych. Najważniejsza zdaje mi się rola Katechizmu, gdzie mówi on o ograniczeniach władzy nawet najwyższego autorytetu w Kościele w kwestii reformy i przywołuje sedno prymatu papieskiego zgodnie z zamysłem Soborów Watykańskich I oraz II: papież nie jest monarchą absolutnym, którego wola jest prawem, lecz stróżem prawdziwej Tradycji, a tym samym najwyższym gwarantem posłuszeństwa. Nie może dokonywać zmian wedle swojego widzimisię i stąd m.in. ma prawo sprzeciwiać się osobom, które ze swej strony chcą robić, co im się żywnie podoba. Jego rządy to nie rządy arbitralne, lecz posłuszeństwo w wierze. Dlatego w odniesieniu do liturgii jest on robotnikiem winnicy Pańskiej a nie inżynierem budującym nowe maszyny i wyrzucającym stare na złom. „Obrządek” jako forma celebracji i modlitwy, która dojrzewała w wierze i życiu Kościoła jest skondensowaną formą żywej tradycji, w której sfera z niej korzystająca wyraża pełnię wiary i modlitwy i w której doświadczamy wspólnoty pokoleń, tych przed nami i tych po nas. W ten sposób obrządek jest rzeczą zbawienną daną Kościołowi, żywą formą paradosis — przekazywania tradycji.
Ważne jest, aby w tym kontekście należycie interpretować „substancjalną ciągłość”. Autor jasno ostrzega nas przed zejściem na złą drogę prowadzącą do neoscholastycznej teologii sakramentalnej, odłączonej od żywej formy liturgii. Na tej podstawie ludzie mogą pomniejszać „substancję” do materii i formy sakramentu i rzec, że chleb i wino są materią sakramentu, słowa jego ustanowienia są jego formą. Jedynie te dwie rzeczy są naprawdę potrzebne, reszta się zmienia. I tu właśnie moderniści zgadzają się z tradycjonalistami: tak długo jak dary materialne są obecne, a słowa ustanowienia wypowiedziane, wówczas wszystko inne staje się dowolne. Należy stwierdzić ze smutkiem, że wielu dzisiejszych księży działa wg przywołanego motto — a teorie wielu liturgistów idą niestety w tym samym kierunku. Ludzie ci dążą do przełamania ograniczeń nałożonych przez raz ustalone i niezmienne rubryki obrządku i wprowadzenia w to miejsce wytworów własnej fantazji (które ponoć mają „służyć duszpasterstwu”) wokół pozostałości [liturgii], istoty, która przetrwała i która została albo zdegradowana do królestwa magii, albo utraciła jakiegokolwiek znaczenie. Ruch Liturgiczny próbował ograniczyć stopień tej destrukcji, tworu abstrakcyjnej teologii sakramentalnej i nauczyć nas pojmowania liturgii jako żywej sieci tradycji, która przyjęła konkretną formę, a której nie można rozrywać na kawałki, lecz którą należy postrzegać jako żywą całość. Każdy, kto podobnie jak ja podziela takie postrzeganie Ruchu Liturgicznego w przeddzień Soboru Watykańskiego II, może jedynie stać pogrążony w smutku przed ruiną rzeczy dla katolika najważniejszych.
Archeologiczny entuzjazm
Pragnę również pokrótce skomentować dwie postawy wskazane w książce ks. Reida. Są to entuzjazm dla archeologizmu i duszpasterski pragmatyzm (który często przybiera formę duszpasterskiego racjonalizmu), a które są tak samo negatywne. Te dwa błędne kierunki można określić mianem bezbożnych bliźniąt. Liturgiści pierwszej generacji byli w większości historykami. Dlatego żywili entuzjazm dla archeologizmu. Próbowali odkopać najstarszą formę w jej pierwotnej czystości, uważając obecne księgi liturgiczne, wraz ze sprawowanymi przez siebie obrządkami, za wyraz wybujałego rozprzestrzeniania się w historii wtórnych tworów, będących skutkiem nieporozumień i niewiedzy o przeszłości. Usiłowano dokonać rekonstrukcji najstarszej liturgii rzymskiej i oczyścić ją z późniejszych „naleciałości”. Znaczna część owej rekonstrukcji była słuszna, lecz nie wolno zapominać, że reforma liturgiczna to nie wykopaliska i nie wszystkie procesy rozwoju żywego organizmu muszą być logiczne i zgodne z racjonalnymi lub historycznymi normami. Jest to również powód, dla którego — jak słusznie zauważa autor — biegli nie powinni mieć ostatniego słowa w kwestii reformy liturgicznej. Biegli i duszpasterze mają swoje własne role do odegrania (tak jak w polityce specjaliści i decydenci reprezentują dwie różne płaszczyzny). Wiedza uczonych jest istotna, lecz nie może bezpośrednio przeobrażać się w decyzje podejmowane przez duszpasterzy, ponieważ mają oni swoje własne obowiązki słuchania wiernych, wyrozumiałego towarzyszenia osobom wkładającym swój pożądany i niepożądany wkład w dzisiejszą celebrację sakramentu z wiarą. Jedną ze słabości pierwszego etapu reformy posoborowej było to, że w dużej mierze i prawie wyłącznie słuchano specjalistów i przychylnie odnoszono się do ich opinii. A wskazana była wówczas większa niezależność duszpasterzy.
Duszpasterski pragmatyzm
Ponieważ często okazuje się, że status wiedzy historycznej nie może być podnoszony do rangi nowej normy liturgicznej, tego typu entuzjazm dla archeologizmu łączono od razu z duszpasterskim pragmatyzmem: najpierw postanowiono wyeliminować wszystko, co nie zostało uznane jako pierwotne i w ten sposób nie było częścią „substancji” a następnie uzupełniono otrzymany twór „archeologicznymi pozostałościami” — a gdy te z kolei zdawały się być niewystarczające — wówczas dokonano „stosownych” uzupełnień zgodnie z „wyczuciem duszpasterskim”. Jednak na czym polega to „wyczucie”? Profesorski osąd w tym przedmiocie był często wydawany pod wpływem racjonalnych założeń i nierzadko kompletnie mijał się z istotą życia wiernych. Dlatego obecnie, po epoce nadmiernej racjonalizacji liturgii na wczesnym etapie reformy, ludzie gorączkowo poszukują form solenności, w tęsknocie za „mistyczną” atmosferą i sacrum. Mimo to, ponieważ ludzkie sądy, co do skuteczności działań duszpasterskich bywają przeróżne, aspekt „duszpasterski” stał się elementem, w który wdziera się „kreatywność”, niszcząc jedność liturgii i często zapodając wiernym jakiś żałosny banał. Nie chodzi tu o twierdzenie, jakoby liturgia słowa czy liturgia eucharystyczna nie była często sprawowana godnie i „pięknie” w pozytywnym tego słowa znaczeniu, w oparciu o wiarę ludu — lecz ponieważ poszukujemy kryteriów reformy, musimy wspomnieć o niebezpieczeństwach, które niestety na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci wcale nie są jedynie wymysłem tradycjonalistów przeciwnych reformie.
Człowiek nie może znajdować się w centrum liturgii
Chciałbym jeszcze powrócić do sposobu przedstawienia modlitwy w „Kompendium Liturgicznym” jako „projektu reformy”, a tym samym jako warsztatu, w którym ludzie cały czas muszą mieć zajęcie. Różne są zdania i opinie niektórych katolickich liturgistów, głoszące iż winniśmy w końcu przyjąć reformę liturgiczną idąc w kierunku nowoczesnego „antropologizmu” i interpretować ją w tym świetle. Jeżeli liturgia zdaje się najpierw być warsztatem naszych działań, wówczas zapominamy o najważniejszym: o Bogu. Liturgia nie mówi wszakże o nas lecz o Bogu. Zapominanie o Bogu to największe niebezpieczeństwo naszych czasów. A przecież liturgia ma być dla nas znakiem obecności Boga. Patrząc jednak na to co się dzieje, cóż począć jeśli zwyczaj zapominania o Bogu zakorzenia się w samej liturgii, a my myślimy jedynie o sobie? W każdej reformie i celebracji liturgicznej, prymat Boga jest najważniejszy.
W moim krótkim wprowadzeniu wyszedłem nieco poza treść książki ks. Alcuina. Sądzę jednak, że dzięki tej książce, zawierającej bogactwo materiałów, otrzymujemy kryteria oceny i przyczynek do refleksji. Dlatego właśnie ją polecam.
Tłumaczenie: Anna Kaźmierczak