Wstęp autorstwa kard. Ratzingera do francuskiego wydania książki La Réforme liturgique en question (Ostatnia reforma liturgii, niem. Die Reform der Römischen Liturgie) ks. Klausa Gambera. Editions Sainte-Madeleine. Le Barroux, 1992. Link do tekstu źródłowego.
„Potrzeba nam dzisiaj nowego ruchu liturgicznego” – powiedział mi niedawno młody kapłan. W wypowiedzi tej widać troskę, którą w dzisiejszych czasach jedynie płytkie umysły mogą odrzucić. Owemu kapłanowi nie chodziło o zdobywanie co raz to nowych i odważnych wolności, bo do jakich to wolności nie przypisywano sobie do tej pory prawa? Chodziło mu raczej o potrzebę nowego początku, który wypływałby z samej istoty liturgii, tak jak tego chciał Ruch Liturgiczny w szczytowym momencie jego prawdziwej natury, to jest nie tyle o wymyślanie nowych tekstów, wynajdowanie nowych ceremonii i form, ale raczej o odkrywanie żyjącego centrum, o dochodzenie do, należałoby powiedzieć, tkanki liturgii, tak, aby jej celebrowanie rodziło się z samej jej istoty. Reforma liturgiczna, tak jak jest ona wcielana w życie, za bardzo odeszła od tego ideału, w rezultacie widzimy nie odnowę, a dewastację. Z jednej strony mamy liturgię przekształconą w show, przez który próbuje się uczynić religię interesującą za pomocą modnych banałów i zgrabnych haseł. Majstrujący w ten sposób przy liturgii odnoszą co prawda chwilowy sukces, jednak ci, którzy szukają w niej nie showmena duchowego, ale okazji do spotkania z żywym Bogiem, u którego wszelkie nasze „robienie” staje się pozbawione większego znaczenia, do spotkania, które jako jedyne może nas obdarować prawdziwym bogactwem bytu, ci odnoszą szkodę i odchodzą. Z drugiej zaś strony, możemy zaobserwować zachowanie form rytualnych, których wspaniałość może wzruszyć, jednak doprowadzona do przesady, pokazuje nieustępliwy elitaryzm, na koniec zaś rodzi jedynie gorycz. Z pewnością, pomiędzy tymi dwiema skrajnościami, jest bardzo wielu księży i wiernych, którzy nową liturgię odprawiają uroczyście i z szacunkiem, jednakże spotykają się oni z krytyką ze strony tych dwu ekstremów, natomiast brak wewnętrznej jedności w Kościele sprawia w końcu, że ich wierność jest bezzasadnie postrzegana jako neokonserwatyzm wynikły ze zróżnicowania międzyludzkiego. To dlatego właśnie niezbędny jest nowy impuls duchowy, aby liturgia na nowo stała się dziełem wspólnoty całego Kościoła, a nie ofiarą pomysłów kapłanów lub różnych ekip liturgicznych.
Nie można „wyprodukować” ruchu liturgicznego, tak jak nie można „wyprodukować” czegoś, co żyje. Można natomiast przyczyniać się do jego rozwoju poprzez przyswajanie na nowo ducha liturgii, jak również poprzez publiczną obronę tego, czego się w ten sposób doświadczyło. Ten nowy początek potrzebuje swego rodzaju „ojców”, którzy stanowiliby model, i którzy nie poprzestawaliby jedynie na wskazywaniu drogi. Kto szuka dzisiaj takich „ojców”, znajdzie niechybnie ks. Klausa Gambera, który przedwcześnie odszedł do nas. Być może jednak dzięki temu, że odszedł, stał się rzeczywiście obecny w pełnym wymiarze tych perspektyw, które nam otworzył. Właśnie dzięki temu, że odszedł i że nie może być jedną ze stron sporu, staje się „ojcem” na ów nowy początek. Gamber nosił całym sercem nadzieje tamtego Ruchu Liturgicznego. Bez wątpienia, na polu niemieckim pozostał outsiderem ze względu na swoje zagraniczne pochodzenie, czego zresztą nie chciano przyznać. Niedawno pewna teza młodego badacza spotkała się z niebywałym sprzeciwem, tylko dlatego, że odważył się on ze zbyt wielką przychylnością zacytować obficie Gambera. Możliwe jednak, że to odsunięcie Gambera było opatrznościowe, jako że zmusiło go do kroczenia jego własną ścieżką, bez niebezpieczeństwa popadnięcia w konformizm.
Trudno jest w kilku słowach określić, co w sporze liturgistów jest ważne, a co nie. Może następująca wskazówka okaże się pomocna: J. A. Jungmann, jeden z wielkich liturgistów naszego stulecia, zdefiniował w swoim czasie liturgię, tak jak ją rozumiano na Zachodzie opierając się głównie na badaniach historycznych, jako „liturgię – owoc rozwoju”, przypuszczalnie dla kontrastu ze wschodnim jej pojmowaniem, według którego liturgia to nie zmiany i wzrost w ciągu wieków, ale jedynie odblask liturgii wiecznej, której światło, poprzez święte obrzędy, oświeca swoim pięknem i niezmienną wzniosłością nasze niestałe czasy. Obydwa rozumowania są tak samo uprawnione i dają się ze sobą pogodzić. To, co zaszło po Soborze, jest czymś zupełnie innym – w miejsce liturgii będącej owocem nieprzerwanego rozwoju, wstawiono liturgię wyprodukowaną. Zerwano z żywym procesem przemiany oraz wzrostu i zastąpiono go produkcją. Nie chciano kontynuować owej żywej przemiany i organicznego dojrzewania, natomiast, zupełnie jak w produkcji technicznej, zastąpiono je banalnym produktem, powstałym dla potrzeb chwili. Gamber, z czujnością autentycznego proroka i niezłomnością prawdziwego świadka przeciwstawił się temu zafałszowaniu i niestrudzenie nas nauczał o żywotnej pełni niekłamanej liturgii, dzięki swojej niewiarygodnie bogatej znajomości źródeł. Jako człowiek, który znał i kochał historię, odsłonił nam rozmaite formy przemian liturgii, i jej drogę. Jako człowiek, który oglądał historię „od wewnątrz”, widział w tym rozwoju i jego owocach nienaruszalny odblask liturgii niebieskiej, która nie jest podmiotem naszego tworzenia, ale może cudownie dojrzewać i rozwijać się, kiedy my się włączymy dogłębnie w jej misterium. Śmierć tego człowieka i jednocześnie wybitnego kapłana, winna być dla nas bodźcem. Jego dzieło może nam pomóc nabrać nowego rozpędu.
Tłumaczenie: WB
„Potrzeba nam dzisiaj nowego ruchu liturgicznego” – powiedział mi niedawno młody kapłan. W wypowiedzi tej widać troskę, którą w dzisiejszych czasach jedynie płytkie umysły mogą odrzucić. Owemu kapłanowi nie chodziło o zdobywanie co raz to nowych i odważnych wolności, bo do jakich to wolności nie przypisywano sobie do tej pory prawa? Chodziło mu raczej o potrzebę nowego początku, który wypływałby z samej istoty liturgii, tak jak tego chciał Ruch Liturgiczny w szczytowym momencie jego prawdziwej natury, to jest nie tyle o wymyślanie nowych tekstów, wynajdowanie nowych ceremonii i form, ale raczej o odkrywanie żyjącego centrum, o dochodzenie do, należałoby powiedzieć, tkanki liturgii, tak, aby jej celebrowanie rodziło się z samej jej istoty. Reforma liturgiczna, tak jak jest ona wcielana w życie, za bardzo odeszła od tego ideału, w rezultacie widzimy nie odnowę, a dewastację. Z jednej strony mamy liturgię przekształconą w show, przez który próbuje się uczynić religię interesującą za pomocą modnych banałów i zgrabnych haseł. Majstrujący w ten sposób przy liturgii odnoszą co prawda chwilowy sukces, jednak ci, którzy szukają w niej nie showmena duchowego, ale okazji do spotkania z żywym Bogiem, u którego wszelkie nasze „robienie” staje się pozbawione większego znaczenia, do spotkania, które jako jedyne może nas obdarować prawdziwym bogactwem bytu, ci odnoszą szkodę i odchodzą. Z drugiej zaś strony, możemy zaobserwować zachowanie form rytualnych, których wspaniałość może wzruszyć, jednak doprowadzona do przesady, pokazuje nieustępliwy elitaryzm, na koniec zaś rodzi jedynie gorycz. Z pewnością, pomiędzy tymi dwiema skrajnościami, jest bardzo wielu księży i wiernych, którzy nową liturgię odprawiają uroczyście i z szacunkiem, jednakże spotykają się oni z krytyką ze strony tych dwu ekstremów, natomiast brak wewnętrznej jedności w Kościele sprawia w końcu, że ich wierność jest bezzasadnie postrzegana jako neokonserwatyzm wynikły ze zróżnicowania międzyludzkiego. To dlatego właśnie niezbędny jest nowy impuls duchowy, aby liturgia na nowo stała się dziełem wspólnoty całego Kościoła, a nie ofiarą pomysłów kapłanów lub różnych ekip liturgicznych.
Nie można „wyprodukować” ruchu liturgicznego, tak jak nie można „wyprodukować” czegoś, co żyje. Można natomiast przyczyniać się do jego rozwoju poprzez przyswajanie na nowo ducha liturgii, jak również poprzez publiczną obronę tego, czego się w ten sposób doświadczyło. Ten nowy początek potrzebuje swego rodzaju „ojców”, którzy stanowiliby model, i którzy nie poprzestawaliby jedynie na wskazywaniu drogi. Kto szuka dzisiaj takich „ojców”, znajdzie niechybnie ks. Klausa Gambera, który przedwcześnie odszedł do nas. Być może jednak dzięki temu, że odszedł, stał się rzeczywiście obecny w pełnym wymiarze tych perspektyw, które nam otworzył. Właśnie dzięki temu, że odszedł i że nie może być jedną ze stron sporu, staje się „ojcem” na ów nowy początek. Gamber nosił całym sercem nadzieje tamtego Ruchu Liturgicznego. Bez wątpienia, na polu niemieckim pozostał outsiderem ze względu na swoje zagraniczne pochodzenie, czego zresztą nie chciano przyznać. Niedawno pewna teza młodego badacza spotkała się z niebywałym sprzeciwem, tylko dlatego, że odważył się on ze zbyt wielką przychylnością zacytować obficie Gambera. Możliwe jednak, że to odsunięcie Gambera było opatrznościowe, jako że zmusiło go do kroczenia jego własną ścieżką, bez niebezpieczeństwa popadnięcia w konformizm.
Trudno jest w kilku słowach określić, co w sporze liturgistów jest ważne, a co nie. Może następująca wskazówka okaże się pomocna: J. A. Jungmann, jeden z wielkich liturgistów naszego stulecia, zdefiniował w swoim czasie liturgię, tak jak ją rozumiano na Zachodzie opierając się głównie na badaniach historycznych, jako „liturgię – owoc rozwoju”, przypuszczalnie dla kontrastu ze wschodnim jej pojmowaniem, według którego liturgia to nie zmiany i wzrost w ciągu wieków, ale jedynie odblask liturgii wiecznej, której światło, poprzez święte obrzędy, oświeca swoim pięknem i niezmienną wzniosłością nasze niestałe czasy. Obydwa rozumowania są tak samo uprawnione i dają się ze sobą pogodzić. To, co zaszło po Soborze, jest czymś zupełnie innym – w miejsce liturgii będącej owocem nieprzerwanego rozwoju, wstawiono liturgię wyprodukowaną. Zerwano z żywym procesem przemiany oraz wzrostu i zastąpiono go produkcją. Nie chciano kontynuować owej żywej przemiany i organicznego dojrzewania, natomiast, zupełnie jak w produkcji technicznej, zastąpiono je banalnym produktem, powstałym dla potrzeb chwili. Gamber, z czujnością autentycznego proroka i niezłomnością prawdziwego świadka przeciwstawił się temu zafałszowaniu i niestrudzenie nas nauczał o żywotnej pełni niekłamanej liturgii, dzięki swojej niewiarygodnie bogatej znajomości źródeł. Jako człowiek, który znał i kochał historię, odsłonił nam rozmaite formy przemian liturgii, i jej drogę. Jako człowiek, który oglądał historię „od wewnątrz”, widział w tym rozwoju i jego owocach nienaruszalny odblask liturgii niebieskiej, która nie jest podmiotem naszego tworzenia, ale może cudownie dojrzewać i rozwijać się, kiedy my się włączymy dogłębnie w jej misterium. Śmierć tego człowieka i jednocześnie wybitnego kapłana, winna być dla nas bodźcem. Jego dzieło może nam pomóc nabrać nowego rozpędu.
Tłumaczenie: WB