Motu proprio Summorum Pontificum weszło w życie 14 września 2007 roku. Jest jeszcze za wcześnie, aby tworzyć bilans jego obowiązywania. Można jednak spróbować odpowiedzieć na pytanie o przyszłość dwóch form liturgicznych rytu rzymskiego, ich współistnienie, ich wzajemne wzbogacanie się, w związku z nadzieją, jaką wyraził Benedykt XVI. Z okazji pierwszej rocznicy obowiązywania papieskiego dokumentu, Christophe Geffroy, dyrektor francuskiego miesięcznika katolickiego La Nef napisał książkę pt. „Benedykt XVI i pokój liturgiczny”. Poniżej publikujemy fragment jej zakończenia.
Wielu biskupów obawiało się, że wraz z instytucjonalizacją dwóch form rytu rzymskiego, wspólnoty diecezjalne mogą ulec podziałowi. W dziejach Kościoła łacińskiego różnorodność liturgiczna była jednak o wiele częstszym przypadkiem niż jedność rytu. We Francji nie było takiej jednolitości aż do XIX wieku. W kraju tym w dalszym ciągu trwała wówczas recepcja postanowień Soboru Trydenckiego. W jego następstwie św. Pius V nakazał wprowadzenie w całym Kościele Mszału rzymskiego. Tymczasem jeszcze ponad 100 lat temu we Francji istniało wiele odmian liturgii gallikańskich. Jak uczy nas więc historia liturgiczna, różnorodność nie jest przeszkodą w komunii kościelnej. Potwierdził to wyraźnie, w swoim Liście do Biskupów towarzyszącym motu proprio, Benedykt XVI mówiąc, mówiąc że lęk przed podziałami w parafiach w związku z szerszą możliwością stosowania Mszału z 1962 r. jest zupełnie nieuzasadniony. I rzeczywiście, doświadczenie pokazuje, że większość "tradycyjnych" społeczności dobrze zaaklimatyzowała się w diecezjach. Oczywiście nadal pozostaje jeszcze wiele do zrobienia po obu stronach, aby móc współdziałać w pełni w duchu pokoju, do czego zachęca Papież.
Pierwszy ruch powinien zostać wykonany przez biskupów diecezjalnych, którzy mają być prawdziwymi pasterzami swoich owiec. W tym celu muszą oni wykonać wielkoduszny gest miłości i gościnności wobec wszystkich osób, wrażliwych na liturgiczne bogactwo Kościoła – nawet jeśli czasami obrońcy nadzwyczajnej formy dawali świadectwo nieposzanowania ich władzy. Do tej pory w większości przypadków, obecność wspólnoty zaangażowanej w celebracje liturgii trydenckiej nigdy nie była traktowana jako skarb dla diecezji, ale jako zagrożenie, którego wzrost należało ograniczać. Mimo wyraźnego sygnału, motu proprio Summorum Pontificum nie zdołało jeszcze zmienić takiej postawy. Ze względu na restrykcyjne zasady ustalone przez biskupów lub proboszczów, w wielu diecezjach księża nie mogą swobodnie reagować na prośby ze strony wiernych. Msza trydencka nadal wywołuje strach; strach przede wszystkim przed wzrostem zainteresowania. Jeżeli nie można już otwarcie jej zwalczać, próbuje się dusić postawy i rozwój ruchu z nią związanego. Istotnym więc krokiem naprzód, byłoby gdyby biskupi (i księża, czasami znacznie bardziej wrogo nastawieni niż do czegokolwiek innego) uznali obecność tych tradycyjnych wspólnot jako czegoś pozytywnego, a nie jako przeszkodę lub konkurencję.
Uwzględnienia wymaga także różnorodność tradycyjnych postaw. Niewielu z przedstawicieli tego ruchu dyskredytuje go poprzez upór wobec wszelkich zmian w Kościele lub łączenie go z ideami politycznymi. Dzisiaj większość wiernych pozbyła się wrogości do Soboru Watykańskiego II, dokonała się ewolucja ich poglądów we właściwym kierunku, który polega na pełnym uznaniu posoborowego Magisterium. Takie tradycyjne wspólnoty, jeśli nie zostały wzgardzone, zmarginalizowane lub zignorowane, jeśli w duszpasterskiej strategii nie zostały zepchnięte na bok, mogą wnieść cenny wkład w pozaliturgiczne życie, w formację rodzin, zwłaszcza wielodzietnych i młodych ludzi, nadanie nowej jakości nauce katechizmu, tworzenie szkół katolickich, a także wzrost powołań do stanu duchownego. Nadszedł czas, aby uczynić ukłon w stronę tych wiernych, którzy zdołali oprzeć się zawierusze lat 60-80-tych i zachowali bogate dziedzictwo liturgiczne Kościoła z niezachwianą lojalnością wobec Kościoła.
Katolicy zaangażowani w celebracje liturgiczne w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego również są wystawieni na ciężką próbę. Nauka Soboru Watykańskiego II i papieży od Jana XXIII do Benedykta XVI nie może podlegać jakiemukolwiek kwestionowaniu. Niemniej jednak zawsze dopuszczalna jest uzasadniona, zdrowa i pokojowa krytyka niektórych aspektów nauczania Magisterium, podejmowana zawsze w duchu posłuszeństwa i szacunku dla pasterzy Kościoła. Takie samo podejście jest konieczne, w odniesieniu do reformy liturgicznej Pawła VI. Wydaje się czymś uzasadnionym, a nawet koniecznym, dokonywanie konstruktywnej krytyki nowego porządku Mszy, w tym samym duchu jak czynił to na przykład kard. Ratzinger, o. Gamber, czy o. Nichols. Krytyka nie może jednak oznaczać zupełnej rezygnacji z uczestniczenia w Mszy św. odprawianej według nowych zasad. Tę kluczową zasadę wielokrotnie podkreślał kard. Ratzinger, który pisał, że debata na temat liturgii i wypływająca z niej krytyka nie może naruszać posłuszeństwa i legitymacji Kościoła do dokonywania w niej zmian.
Dlatego Kościół nie może zaakceptować stanowiska tych kapłanów, którzy wyrażają wątpliwości w odniesieniu do liturgii celebrowanej przecież przez papieża i stoją na stanowisku wyłącznej prawowierności starego Mszału. Zrozumiałe jest, że w celu ułatwienia powrotu do Kościoła członków Bractwa Św. Piusa X, Rzym gwarantuje pewnym zgromadzeniom, takim jak Instytut Dobrego Pasterza, wyłączność w posługiwaniu się starym Mszałem. Wytwarza to jednak pewną niejasność, pewien wyjątek, który bywa nadużywany. Tego typu zaangażowanie może trwać pewien czas, gdyż należy mieć nadzieję, że łaska komunii odzyskiwana stopniowo, oświeci umysły i bardziej otworzy je dla Kościoła. W przypadku innych instytutów, korzystających wyłącznie z tradycyjnej liturgii, ich sztywne stanowisko jest niemożliwe do utrzymania. Pierwszy powód merytoryczny został wymieniony wyżej, inny wynika z uwarunkowań duszpasterskich. Miejsce tych zgromadzeń w życiu Kościoła jest wyznaczone. Stanowić one mają jego realne bogactwo, kształcić seminarzystów na poziomie wyższym niż przeciętny, formować kapłanów nie tylko po to, aby celebrowali liturgię w nadzwyczajnym rycie rzymskim. To prawna, że w ich posłudze dużą rolę odkrywać ma kontemplacyjna liturgia trydencka, ale także tradycyjny wykład katechizmu. Ten aspekt przyciągnie z pewnością także wiele rodzin, zirytowanych brakiem dobrej katechizacji w diecezjach. Legitymacja księży pochodzących z tradycyjnych zgromadzeń nie powinna budzić w takim układzie żadnych wątpliwości. Są oni wezwani do odgrywania coraz większej roli, w oparciu o motu proprio Summorum Pontificum, które daje gwarancję obecności starożytnej formy liturgicznej, przynajmniej do czasu możliwej „reformy reformy” – jeżeli taka wykształci się w jakiś sposób w przyszłości.
Oczywiście, ważną rzeczą jest celebrowanie Mszy św. w nadzwyczajnej formie w parafiach także przez księży diecezjalnych. Nie kłóci się to w żaden sposób z częstym korzystaniem ze wsparcia zewnętrznych instytutów, co widać na przykładzie powstawania w diecezjach wspólnot o innych charyzmatach. Istnieje tutaj wystarczająco dużo przestrzeni. Eufemizmem jest powoływanie się na brak kapłanów potrafiących celebrować tradycyjną liturgię, podczas gdy uzupełniać się w tym obszarze mogą równie dobrze księża pochodzący z instytutów jak i księdza diecezjalni. Motu proprio powinno sprzyjać „normalizacji” Mszy trydenckiej poprzez stopniowe przywracanie jej w parafiach. Ma to o tyle istotne znaczenie, że nie byłoby dobrze, gdyby „tradycjonaliści” zostali odłączeni od swoich parafii terytorialnych. Parafia złożona z wiernych pochodzących z odległych miejsc nie może funkcjonować tak samo i z takim samym misyjnym oddziaływaniem jak wówczas, gdy wierni, wywodzą się z jednego miejsca, znają się wzajemnie i tym samym przyczyniają się do rozwoju lokalnego życia, podejmując dzieła ewangelizacji i miłości. Chociaż jednak powstawanie parafii personalnych znajduje podstawy prawne w motu proprio i są one niekiedy jedynym rozwiązaniem, ich powstawanie rodzi pokusę odseparowania się jej członków w postaci zamkniętego „getta”. Parafie terytorialne – w najszerszym tego słowa znaczeniu – nadal są podstawową strukturą Kościoła i dlatego pozostają dla „tradycjonalistów” ważną płaszczyzną do inwestowania. Nie jest wykluczone, że parafie terytorialne będą powierzane kapłanom celebrującym liturgię w nadzwyczajnej formie, tak jak to bywa analogicznie w przypadku parafii, w której proboszczami są zwolennicy innych nurtów odnowy Kościoła.
W tym kontekście, gdy pożądane jest osiągnięcie pokoju liturgicznego, trudno jest zrozumieć odrzucanie przez niektórych, „tradycyjnych” księży wszelkiej możliwości celebrowania nowej Mszy – nawet w przypadku koncelebry z biskupem podczas Mszy Krzyżma. Czy charyzmat instytutu zostałby naruszony, lub zdradzony, gdyby jeden z jego kapłanów uczestniczył w takiej Mszy? Jak odpowiedzieć na pragnienie jedności, wyrażone przez papieża Benedykta XVI, polegającego na wzajemnych szacunku i współpracy, jeżeli odmawia się celebracji innej formy tego samego rytu? Jeżeli tacy kapłani są naprawdę przekonani o bogactwie form i ich niezwykłym skarbie w Kościele, nie powinni bać się żadnej z tych form i korzystać z nich, gdy jest taka potrzeba.
Kwestia celebracji nowej Mszy przez tradycyjne instytuty będzie w niedługim czasie bardzo paląca. Wystarczy przyjrzeć się przypadkom mającym miejsce we francuskich diecezjach. Zmierzamy przerażająco szybko w kierunku „duchowej pustyni”, za niedługo w wielu diecezjach pozostanie spora liczba starszych kapłanów, którzy będą poddani bardzo poważnemu obciążeniu. Co się stanie, gdy tradycyjne instytuty, zostaną wezwane przez biskupów do ratowania sytuacji i otrzymają pełną swobodę działania? Czy odmówią podjęcia się takiej misji, ponieważ parafie nie znają nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego, a nie będzie możliwości zmiany upodobań wiernych przez jedną noc? Ostatecznie taka postawa może doprowadzić do skandalu, wierni zostaliby zdani na samych siebie, zaś instytuty wykazałby się antymisjonarską cechą, padłyby oskarżenia, że tradycyjni kapłani wolą mieszkać w pięciogwiazdkowych hotelach niż dzielić trudy reewangelizacji diecezji. Tradycyjne parafie lub kaplice, które gromadzą licznych wiernych, przedstawiają wszystkie pozytywne cechy katolicyzmu. Wierni ci są dobrze wykształceni, akceptują bez zarzutu wszystkie prawdy wiary, posługują się dobrymi katechizmami, spowiadają się regularnie, zaś średnia liczba wiernych na jednego kapłana jest stosunkowo niewielka (w grupach tradycyjnych 1 kapłan przypada na 500 wiernych, podczas gdy w całej Francji 1 kapłan przypadał do niedawna na 5.000 wiernych, a dzisiaj mówi się nawet, że ta liczba wynosi 10.000). Wierni mają oczywiście prawo do kapłanów odpowiadających im pod względem wrażliwości. W interesie Kościoła powinno być propagowanie młodych i dynamicznych wspólnot tradycyjnych – na tych samych zasadach, na jakich wspiera się wspólnoty kierujące się innym charyzmatem – ponieważ są one niezbędną podstawą dla odrodzenia się chrześcijaństwa.
Od strony tradycyjnych kapłanów, sprawa wygląda trochę inaczej. Czy można skupić się na samej liturgii i z nią wiązać całą swoją posługę, podczas gdy wokół zniszczeniu ulega tyle cennych rzeczy? W ciągu jednego lub kilku dni nie da się wprowadzić od ręki i uzyskać akceptacji dla starego Mszału, bez tymczasowego używania nowego Mszału, ze względu na potrzeby pustoszejących parafii. Czy można sobie wyobrazić inny sposób formowania wiernych do starego Mszału? W obliczu tych zagadnień można rozważyć przenoszenie kapłanów z tradycyjnych wspólnot do zwyczajnych parafii. Pozostaje tylko pytanie, czy byliby oni zdolni do dłuższej posługi wśród katolików przywiązanych do nowej Mszy? W przeciągu najbliższego czasu tradycyjne zgromadzenia nie będą mogły z pewnością uciec od znalezienia rozwiązania w tych trudnych kwestiach.
Wielu biskupów obawiało się, że wraz z instytucjonalizacją dwóch form rytu rzymskiego, wspólnoty diecezjalne mogą ulec podziałowi. W dziejach Kościoła łacińskiego różnorodność liturgiczna była jednak o wiele częstszym przypadkiem niż jedność rytu. We Francji nie było takiej jednolitości aż do XIX wieku. W kraju tym w dalszym ciągu trwała wówczas recepcja postanowień Soboru Trydenckiego. W jego następstwie św. Pius V nakazał wprowadzenie w całym Kościele Mszału rzymskiego. Tymczasem jeszcze ponad 100 lat temu we Francji istniało wiele odmian liturgii gallikańskich. Jak uczy nas więc historia liturgiczna, różnorodność nie jest przeszkodą w komunii kościelnej. Potwierdził to wyraźnie, w swoim Liście do Biskupów towarzyszącym motu proprio, Benedykt XVI mówiąc, mówiąc że lęk przed podziałami w parafiach w związku z szerszą możliwością stosowania Mszału z 1962 r. jest zupełnie nieuzasadniony. I rzeczywiście, doświadczenie pokazuje, że większość "tradycyjnych" społeczności dobrze zaaklimatyzowała się w diecezjach. Oczywiście nadal pozostaje jeszcze wiele do zrobienia po obu stronach, aby móc współdziałać w pełni w duchu pokoju, do czego zachęca Papież.
Pierwszy ruch powinien zostać wykonany przez biskupów diecezjalnych, którzy mają być prawdziwymi pasterzami swoich owiec. W tym celu muszą oni wykonać wielkoduszny gest miłości i gościnności wobec wszystkich osób, wrażliwych na liturgiczne bogactwo Kościoła – nawet jeśli czasami obrońcy nadzwyczajnej formy dawali świadectwo nieposzanowania ich władzy. Do tej pory w większości przypadków, obecność wspólnoty zaangażowanej w celebracje liturgii trydenckiej nigdy nie była traktowana jako skarb dla diecezji, ale jako zagrożenie, którego wzrost należało ograniczać. Mimo wyraźnego sygnału, motu proprio Summorum Pontificum nie zdołało jeszcze zmienić takiej postawy. Ze względu na restrykcyjne zasady ustalone przez biskupów lub proboszczów, w wielu diecezjach księża nie mogą swobodnie reagować na prośby ze strony wiernych. Msza trydencka nadal wywołuje strach; strach przede wszystkim przed wzrostem zainteresowania. Jeżeli nie można już otwarcie jej zwalczać, próbuje się dusić postawy i rozwój ruchu z nią związanego. Istotnym więc krokiem naprzód, byłoby gdyby biskupi (i księża, czasami znacznie bardziej wrogo nastawieni niż do czegokolwiek innego) uznali obecność tych tradycyjnych wspólnot jako czegoś pozytywnego, a nie jako przeszkodę lub konkurencję.
Uwzględnienia wymaga także różnorodność tradycyjnych postaw. Niewielu z przedstawicieli tego ruchu dyskredytuje go poprzez upór wobec wszelkich zmian w Kościele lub łączenie go z ideami politycznymi. Dzisiaj większość wiernych pozbyła się wrogości do Soboru Watykańskiego II, dokonała się ewolucja ich poglądów we właściwym kierunku, który polega na pełnym uznaniu posoborowego Magisterium. Takie tradycyjne wspólnoty, jeśli nie zostały wzgardzone, zmarginalizowane lub zignorowane, jeśli w duszpasterskiej strategii nie zostały zepchnięte na bok, mogą wnieść cenny wkład w pozaliturgiczne życie, w formację rodzin, zwłaszcza wielodzietnych i młodych ludzi, nadanie nowej jakości nauce katechizmu, tworzenie szkół katolickich, a także wzrost powołań do stanu duchownego. Nadszedł czas, aby uczynić ukłon w stronę tych wiernych, którzy zdołali oprzeć się zawierusze lat 60-80-tych i zachowali bogate dziedzictwo liturgiczne Kościoła z niezachwianą lojalnością wobec Kościoła.
Katolicy zaangażowani w celebracje liturgiczne w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego również są wystawieni na ciężką próbę. Nauka Soboru Watykańskiego II i papieży od Jana XXIII do Benedykta XVI nie może podlegać jakiemukolwiek kwestionowaniu. Niemniej jednak zawsze dopuszczalna jest uzasadniona, zdrowa i pokojowa krytyka niektórych aspektów nauczania Magisterium, podejmowana zawsze w duchu posłuszeństwa i szacunku dla pasterzy Kościoła. Takie samo podejście jest konieczne, w odniesieniu do reformy liturgicznej Pawła VI. Wydaje się czymś uzasadnionym, a nawet koniecznym, dokonywanie konstruktywnej krytyki nowego porządku Mszy, w tym samym duchu jak czynił to na przykład kard. Ratzinger, o. Gamber, czy o. Nichols. Krytyka nie może jednak oznaczać zupełnej rezygnacji z uczestniczenia w Mszy św. odprawianej według nowych zasad. Tę kluczową zasadę wielokrotnie podkreślał kard. Ratzinger, który pisał, że debata na temat liturgii i wypływająca z niej krytyka nie może naruszać posłuszeństwa i legitymacji Kościoła do dokonywania w niej zmian.
Dlatego Kościół nie może zaakceptować stanowiska tych kapłanów, którzy wyrażają wątpliwości w odniesieniu do liturgii celebrowanej przecież przez papieża i stoją na stanowisku wyłącznej prawowierności starego Mszału. Zrozumiałe jest, że w celu ułatwienia powrotu do Kościoła członków Bractwa Św. Piusa X, Rzym gwarantuje pewnym zgromadzeniom, takim jak Instytut Dobrego Pasterza, wyłączność w posługiwaniu się starym Mszałem. Wytwarza to jednak pewną niejasność, pewien wyjątek, który bywa nadużywany. Tego typu zaangażowanie może trwać pewien czas, gdyż należy mieć nadzieję, że łaska komunii odzyskiwana stopniowo, oświeci umysły i bardziej otworzy je dla Kościoła. W przypadku innych instytutów, korzystających wyłącznie z tradycyjnej liturgii, ich sztywne stanowisko jest niemożliwe do utrzymania. Pierwszy powód merytoryczny został wymieniony wyżej, inny wynika z uwarunkowań duszpasterskich. Miejsce tych zgromadzeń w życiu Kościoła jest wyznaczone. Stanowić one mają jego realne bogactwo, kształcić seminarzystów na poziomie wyższym niż przeciętny, formować kapłanów nie tylko po to, aby celebrowali liturgię w nadzwyczajnym rycie rzymskim. To prawna, że w ich posłudze dużą rolę odkrywać ma kontemplacyjna liturgia trydencka, ale także tradycyjny wykład katechizmu. Ten aspekt przyciągnie z pewnością także wiele rodzin, zirytowanych brakiem dobrej katechizacji w diecezjach. Legitymacja księży pochodzących z tradycyjnych zgromadzeń nie powinna budzić w takim układzie żadnych wątpliwości. Są oni wezwani do odgrywania coraz większej roli, w oparciu o motu proprio Summorum Pontificum, które daje gwarancję obecności starożytnej formy liturgicznej, przynajmniej do czasu możliwej „reformy reformy” – jeżeli taka wykształci się w jakiś sposób w przyszłości.
Oczywiście, ważną rzeczą jest celebrowanie Mszy św. w nadzwyczajnej formie w parafiach także przez księży diecezjalnych. Nie kłóci się to w żaden sposób z częstym korzystaniem ze wsparcia zewnętrznych instytutów, co widać na przykładzie powstawania w diecezjach wspólnot o innych charyzmatach. Istnieje tutaj wystarczająco dużo przestrzeni. Eufemizmem jest powoływanie się na brak kapłanów potrafiących celebrować tradycyjną liturgię, podczas gdy uzupełniać się w tym obszarze mogą równie dobrze księża pochodzący z instytutów jak i księdza diecezjalni. Motu proprio powinno sprzyjać „normalizacji” Mszy trydenckiej poprzez stopniowe przywracanie jej w parafiach. Ma to o tyle istotne znaczenie, że nie byłoby dobrze, gdyby „tradycjonaliści” zostali odłączeni od swoich parafii terytorialnych. Parafia złożona z wiernych pochodzących z odległych miejsc nie może funkcjonować tak samo i z takim samym misyjnym oddziaływaniem jak wówczas, gdy wierni, wywodzą się z jednego miejsca, znają się wzajemnie i tym samym przyczyniają się do rozwoju lokalnego życia, podejmując dzieła ewangelizacji i miłości. Chociaż jednak powstawanie parafii personalnych znajduje podstawy prawne w motu proprio i są one niekiedy jedynym rozwiązaniem, ich powstawanie rodzi pokusę odseparowania się jej członków w postaci zamkniętego „getta”. Parafie terytorialne – w najszerszym tego słowa znaczeniu – nadal są podstawową strukturą Kościoła i dlatego pozostają dla „tradycjonalistów” ważną płaszczyzną do inwestowania. Nie jest wykluczone, że parafie terytorialne będą powierzane kapłanom celebrującym liturgię w nadzwyczajnej formie, tak jak to bywa analogicznie w przypadku parafii, w której proboszczami są zwolennicy innych nurtów odnowy Kościoła.
W tym kontekście, gdy pożądane jest osiągnięcie pokoju liturgicznego, trudno jest zrozumieć odrzucanie przez niektórych, „tradycyjnych” księży wszelkiej możliwości celebrowania nowej Mszy – nawet w przypadku koncelebry z biskupem podczas Mszy Krzyżma. Czy charyzmat instytutu zostałby naruszony, lub zdradzony, gdyby jeden z jego kapłanów uczestniczył w takiej Mszy? Jak odpowiedzieć na pragnienie jedności, wyrażone przez papieża Benedykta XVI, polegającego na wzajemnych szacunku i współpracy, jeżeli odmawia się celebracji innej formy tego samego rytu? Jeżeli tacy kapłani są naprawdę przekonani o bogactwie form i ich niezwykłym skarbie w Kościele, nie powinni bać się żadnej z tych form i korzystać z nich, gdy jest taka potrzeba.
Kwestia celebracji nowej Mszy przez tradycyjne instytuty będzie w niedługim czasie bardzo paląca. Wystarczy przyjrzeć się przypadkom mającym miejsce we francuskich diecezjach. Zmierzamy przerażająco szybko w kierunku „duchowej pustyni”, za niedługo w wielu diecezjach pozostanie spora liczba starszych kapłanów, którzy będą poddani bardzo poważnemu obciążeniu. Co się stanie, gdy tradycyjne instytuty, zostaną wezwane przez biskupów do ratowania sytuacji i otrzymają pełną swobodę działania? Czy odmówią podjęcia się takiej misji, ponieważ parafie nie znają nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego, a nie będzie możliwości zmiany upodobań wiernych przez jedną noc? Ostatecznie taka postawa może doprowadzić do skandalu, wierni zostaliby zdani na samych siebie, zaś instytuty wykazałby się antymisjonarską cechą, padłyby oskarżenia, że tradycyjni kapłani wolą mieszkać w pięciogwiazdkowych hotelach niż dzielić trudy reewangelizacji diecezji. Tradycyjne parafie lub kaplice, które gromadzą licznych wiernych, przedstawiają wszystkie pozytywne cechy katolicyzmu. Wierni ci są dobrze wykształceni, akceptują bez zarzutu wszystkie prawdy wiary, posługują się dobrymi katechizmami, spowiadają się regularnie, zaś średnia liczba wiernych na jednego kapłana jest stosunkowo niewielka (w grupach tradycyjnych 1 kapłan przypada na 500 wiernych, podczas gdy w całej Francji 1 kapłan przypadał do niedawna na 5.000 wiernych, a dzisiaj mówi się nawet, że ta liczba wynosi 10.000). Wierni mają oczywiście prawo do kapłanów odpowiadających im pod względem wrażliwości. W interesie Kościoła powinno być propagowanie młodych i dynamicznych wspólnot tradycyjnych – na tych samych zasadach, na jakich wspiera się wspólnoty kierujące się innym charyzmatem – ponieważ są one niezbędną podstawą dla odrodzenia się chrześcijaństwa.
Od strony tradycyjnych kapłanów, sprawa wygląda trochę inaczej. Czy można skupić się na samej liturgii i z nią wiązać całą swoją posługę, podczas gdy wokół zniszczeniu ulega tyle cennych rzeczy? W ciągu jednego lub kilku dni nie da się wprowadzić od ręki i uzyskać akceptacji dla starego Mszału, bez tymczasowego używania nowego Mszału, ze względu na potrzeby pustoszejących parafii. Czy można sobie wyobrazić inny sposób formowania wiernych do starego Mszału? W obliczu tych zagadnień można rozważyć przenoszenie kapłanów z tradycyjnych wspólnot do zwyczajnych parafii. Pozostaje tylko pytanie, czy byliby oni zdolni do dłuższej posługi wśród katolików przywiązanych do nowej Mszy? W przeciągu najbliższego czasu tradycyjne zgromadzenia nie będą mogły z pewnością uciec od znalezienia rozwiązania w tych trudnych kwestiach.