Poniżej publikujemy tłumaczenie tekstu o. dr. Alcuina Reida, który ukazał się pierwotnie 10 marca 2007 r. w piśmie The Tablet, a więc w przeddzień publikacji motu proprio Summorum Pontificum. O. Reid jest autorem słynnej książki The Organic Development of the Liturgy [Organiczny rozwój liturgii], której recenzję napisał kard. Ratzinger.
Współczesna liturgia pozostanie, choć — w odpowiedzi na artykuł Andrewa Camerona-Mowata (The Tablet, z dn. 24 lutego) — liturgista, którego dzieła zdobyły uznanie ówczesnego kardynała Ratzingera dowodzi, że starsze formy liturgiczne mają coś prawowitego do zaoferowania Kościołowi teraz i w przyszłości.
Wczesnym rankiem 20 kwietnia 2005r. otrzymałem wiadomość od kolegi liturgisty o następującej treści: „Już wysłałem petycję o indult [zezwolenie] na nową Mszę w czasie nowego pontyfikatu” — zażartował. Roześmiałem się serdecznie, ponieważ ostatnią rzeczą, na jaką Benedykt XVI by się zdecydował byłoby wykorzystanie papieskiej władzy do zakazania obrządku liturgicznego, który był życiodajnym pokarmem co najmniej dwóch pokoleń katolików — niezależnie od umiłowania przezeń przedsoborowej liturgii oraz swoich działań na rzecz dyskusji wokół ewentualnej „reformy [liturgicznej] reformy".
Istotą rzeczy jest fundamentalna troska dotycząca biegu liturgii na Zachodzie gdzie, jak napisał, w miejsce organicznego rozwoju liturgii władza narzuciła reformy, które zostały „sfabrykowane" (posłużę się tym słowem) przez ‘ekspertów’. Benedykt XVI nie nadużyłby swojej władzy nawet po to, by doprowadzić sprawy do pomyślnego zakończenia. Dzięki dogłębnemu wyczuciu delikatności materii, jaką jest więź pomiędzy liturgią a życiem wiernych, nie pozwoli on na rozdarcie nawet w imię słuszności.
Tymczasem w ostatnich latach wszystkie te obawy doprowadziły do podniesienia przezeń „kwestii liturgii". W swoich refleksjach papież jasno określił, że wierzy, iż „prawdziwe sprawowanie świętych obrzędów jest sercem wszelkiej odnowy Kościoła". Benedykt XVI to papież, dla którego liturgia, będąca źródłem i szczytem chrześcijańskiego życia, jest najważniejsza. Być może właśnie z tej przyczyny posynodalna adhortacja poświęcona Eucharystii jeszcze się nie pojawiła. Zapewne z tejże przyczyny również treść oczekiwanego motu proprio, zezwalającego na bardziej powszechne korzystanie z przedsoborowej liturgii jest przygotowywana ze szczególną starannością.
Jeżeli Ojciec Święty będzie kontynuował uwalnianie [starej – przyp. red.] Mszy, gest ten byłby fundamentalnym krokiem wobec tradycjonalistów zmierzającym w kierunku pojednania. Jak wyraził się niedawno opat z Pecos w Nowym Meksyku — którego wysiłki na rzecz pojednania w tej materii bujnie zaowocowały — Dobry Pasterz szuka zagubionej owcy: „Na podobieństwo Chrystusa prawdziwie byłby to gest duszpasterskiej miłości w formie motu proprio."
Krok ten byłby również gestem w stronę większego pluralizmu kultu Bożego w Kościele. Może to zabrzmi dziwnie, lecz rzeczywiście w historii obrządku Kościoła nie znajdujemy bardziej restrykcyjnego lub represyjnego okresu, jaki zapanował po Soborze Watykańskim II. Nawet św. Pius V, wydając pierwszy „ujednolicony” Mszał Rzymski, zezwolił na znaczną różnorodność obrządków (współistnienie obrządków miejscowych i właściwych dla danych zakonów), które rozkwitały aż do reformy Pawła VI. Twierdzenie jakoby "mógł istnieć jedynie jeden obrządek łaciński w ramach żywej Tradycji Kościoła" jest zawężonym pojmowaniem liturgicznego dorobku, teologii i praktyk duszpasterskich Kościoła Zachodniego, wskazującym na niewystarczające „oddanie się całemu [temu] dorobkowi".
Jeżeli zatem papież Paweł VI rzeczywiście zniósł obowiązywanie poprzedniego mszału (a opinia kanoniczna w tym przedmiocie nie jest jednomyślna), jego dzisiejszy następca dysponuje wolnością orzeczenia, czy istnieją zgodne z prawem duszpasterskie przesłanki zezwolenia na bardziej powszechne korzystanie ze starszego obrządku.
Owe przesłanki duszpasterskie — obejmujące potrzebę pojednania i jedności w Kościele (bez narzucania komukolwiek sztywnych jednolitych ram), rosnące rzesze młodych ludzi i rodzin, dla których stara liturgia jest życiodajnym źródłem czyniącym zadość ich duchowym potrzebom oraz jest wyraźnym natchnieniem przejawiającym się w nieproporcjonalnie dużej liczbie powołań — wszystkie razem są znakami czasu, który potrzebuje żywej reformy obrządku łacińskiego.
Mimo to, wśród pokolenia [posoborowych – przyp. red.] liturgistów istnieją niemalże paranoiczne obawy, że dżinn przedsoborowej liturgii raz wydostawszy się z lampy Aladyna zniweczy wszystkie ‘osiągnięcia’ ich pokolenia z ostatnich dziesięcioleci i zdradzi wielkich pionierów ruchu liturgicznego XX w. i Soboru Watykańskiego II. To nie tak. Obrządki ogłoszone przez Pawła VI pozostaną. Wszelkie próby ich zniesienia byłyby aktem rażącej niewrażliwości, który najprawdopodobniej doprowadziłby do duszpasterskiej ruiny. Osiągnięcia uważane za tak cenne przez owych liturgistów jak i wielu zwyczajnych katolików nie zostaną utracone.
Tymczasem dzięki bardziej powszechnemu umożliwieniu sprawowania starszych obrządków liturgicznych Kościół zdobyłby bogatsze doświadczenie poczucia sacrum modlitwy, ciszy jako nieodłącznego elementu akcji liturgicznej, bogactwa euchologicznych teksów epoki patrystycznej, czerpania ze skarbca muzyki chrześcijaństwa Zachodu, które w sposób naturalny wywodzą się z tego obrządku i weń wyrażają – można by tak wymieniać bez końca. Liturgia sprawowana obecnie wedle przedsoborowych obrządków to manifestacja liturgicznego ducha, który musi przepajać każdą liturgię. Obrządki wydobywają z tradycji to, co najlepsze, i są dalekie od żałośnie ckliwych celebracji posoborowych, które zmąciły nasz dorobek. Jeżeli celebracje te mają służyć spełnieniu duchowych potrzeb rosnącej liczby wiernych, kimże jesteśmy, by dusić Ducha przemawiającego do Kościoła dziś w ten sposób?
Działania zmierzające wyłącznie ku zrównywaniu aspiracji wielkich pionierów XX-wiecznego ruchu liturgicznego ze współczesną rzymską liturgią są moim zdaniem fałszywe. Św. Pius X na mocy swojego motu proprio, instrukcji o muzyce kościelnej z 1903r. „Tra le sollecetudini" nie zamierzał reformować liturgii, lecz ludzi. Instrukcja miała za zadanie prowadzenie ludu do prawdziwego, kontemplacyjnego uczestnictwa w liturgii zgodnie z przekazem Tradycji. Dom Beauduin usiłował tymczasem przekształcić powyższe dążenia w program duszpasterski, którego entuzjaści Romano Guardiniego, Piusa Parscha a nawet Adriana Fortescue tu w Anglii byli wczesnymi praktykami. Z pewnością niektórzy z nich dostosowali swój sposób odprawiania obrzędów, lecz nie był to dla nich priorytet. Wystarczy przeczytać pewne kluczowe dzieła np. „Ducha liturgii” Guardiniego bądź jego „Święte znaki”, czy też „Liturgię - życie Kościoła” Beauduina, aby zorientować się, że nowy obrządek nie był konieczny do osiągnięcia czynnego uczestnictwa w liturgii tak bardzo przez nich pożądanego.
Podobnie sugerowanie jakoby obawy i problemy wielkich liturgistów lub teologów XX w. były odrzucane, jest niepotrzebne. Znajdujemy się dziś w innej sytuacji, w której usiłuje się sugerować, jakoby większa elastyczność obrzędów i pluralizm były częścią drogi naprzód. Bez wątpienia ważne osobistości XX w. wyraziłyby swoje (różniące się nieco pomiędzy sobą) opinie, lecz rozpoczęcie dialogu na temat problemów Kościoła XXI w. to domena duszpasterzy i uczonych. Podjęcie niezbędnych działań wchodzi w zakres obowiązków duchowieństwa, którego służbą jest stanowienie prawa we współczesnym Kościele.
I nie jest to bynajmniej wrogość wobec Soboru Watykańskiego II, lecz krytyczna analiza tego, co się stało z życiem liturgicznym Kościoła po soborze w świetle ponad 40 lat doświadczenia, oraz rozeznania drogi, którą należałoby obrać wraz z Następcą św. Piotra i w posłuszeństwie jemu.
Istnieją poważne zagadnienia duszpasterskie, z którymi przychodzi się zmierzyć w kwestii nowej liturgii, a Francis kard. Arinze, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, nader często porusza problem „obraźliwych parodii" — przypuszczalnie nie bez przyczyny. I faktycznie sprawa przekładów podniesiona przez papieża Benedykta jego niedawnej decyzji w sprawie „pro multis" [za wielu – przyp. red.] to delikatna rzecz. Nowe kierunki zdają się być stare. A może nie o to chodzi? Może w ramach tych i innych problemów, które pojawiają się z biegiem czasu nie powinniśmy pytać o to, czy dana rzecz to coś z przeszłości, a raczej o to, czy jest to coś, co przyczyni się do udoskonalenia kultu Bożego i uświęcenia wiernych?
Nie wiem czy wierni wywodzący się z innych chrześcijańskich tradycji, którzy znaleźli się na łonie Kościoła są „w niebezpieczeństwie mieszania wyraźnego intelektualizmu z podleganiem kształtowaniu przez tradycję i doświadczenie". Nie zamierzam oceniać. Jako człowiek „urodzony i wychowany niejako w niewolnictwie” i ukształtowany w tradycji i doświadczeniu Kościoła posoborowego chętnie przyjmuję konkretny wkład tych, którzy od niedawna są w naszej owczarni. Jak naucza nas św. Benedykt, czasami to właśnie poprzez obserwacje niedawnych wydarzeń przychodzimy do wspólnoty, w której słyszymy głos Boga najwyraźniej.
No i rzecz jasna ufam Ojcu Świętemu. Ufam, że wniesie całą katolicką mądrość w życie współczesnego Kościoła. Wierzę, że papież doskonale zdaje sobie sprawę, że inwencja i geniusz to nie wrogowie Tradycji, lecz jej elementy, oraz że są jej siłą napędową, ponieważ działa w nich Duch. Obecny Namiestnik Chrystusowy to nie zagorzały reakcjonista ani liberał, a raczej mądry gospodarz, który prowadzony przez Ducha wie jak, w twórczy i prosty sposób można połączyć stare i nowe.
Tłumaczenie: Anna Kaźmierczak
Współczesna liturgia pozostanie, choć — w odpowiedzi na artykuł Andrewa Camerona-Mowata (The Tablet, z dn. 24 lutego) — liturgista, którego dzieła zdobyły uznanie ówczesnego kardynała Ratzingera dowodzi, że starsze formy liturgiczne mają coś prawowitego do zaoferowania Kościołowi teraz i w przyszłości.
Wczesnym rankiem 20 kwietnia 2005r. otrzymałem wiadomość od kolegi liturgisty o następującej treści: „Już wysłałem petycję o indult [zezwolenie] na nową Mszę w czasie nowego pontyfikatu” — zażartował. Roześmiałem się serdecznie, ponieważ ostatnią rzeczą, na jaką Benedykt XVI by się zdecydował byłoby wykorzystanie papieskiej władzy do zakazania obrządku liturgicznego, który był życiodajnym pokarmem co najmniej dwóch pokoleń katolików — niezależnie od umiłowania przezeń przedsoborowej liturgii oraz swoich działań na rzecz dyskusji wokół ewentualnej „reformy [liturgicznej] reformy".
Istotą rzeczy jest fundamentalna troska dotycząca biegu liturgii na Zachodzie gdzie, jak napisał, w miejsce organicznego rozwoju liturgii władza narzuciła reformy, które zostały „sfabrykowane" (posłużę się tym słowem) przez ‘ekspertów’. Benedykt XVI nie nadużyłby swojej władzy nawet po to, by doprowadzić sprawy do pomyślnego zakończenia. Dzięki dogłębnemu wyczuciu delikatności materii, jaką jest więź pomiędzy liturgią a życiem wiernych, nie pozwoli on na rozdarcie nawet w imię słuszności.
Tymczasem w ostatnich latach wszystkie te obawy doprowadziły do podniesienia przezeń „kwestii liturgii". W swoich refleksjach papież jasno określił, że wierzy, iż „prawdziwe sprawowanie świętych obrzędów jest sercem wszelkiej odnowy Kościoła". Benedykt XVI to papież, dla którego liturgia, będąca źródłem i szczytem chrześcijańskiego życia, jest najważniejsza. Być może właśnie z tej przyczyny posynodalna adhortacja poświęcona Eucharystii jeszcze się nie pojawiła. Zapewne z tejże przyczyny również treść oczekiwanego motu proprio, zezwalającego na bardziej powszechne korzystanie z przedsoborowej liturgii jest przygotowywana ze szczególną starannością.
Jeżeli Ojciec Święty będzie kontynuował uwalnianie [starej – przyp. red.] Mszy, gest ten byłby fundamentalnym krokiem wobec tradycjonalistów zmierzającym w kierunku pojednania. Jak wyraził się niedawno opat z Pecos w Nowym Meksyku — którego wysiłki na rzecz pojednania w tej materii bujnie zaowocowały — Dobry Pasterz szuka zagubionej owcy: „Na podobieństwo Chrystusa prawdziwie byłby to gest duszpasterskiej miłości w formie motu proprio."
Krok ten byłby również gestem w stronę większego pluralizmu kultu Bożego w Kościele. Może to zabrzmi dziwnie, lecz rzeczywiście w historii obrządku Kościoła nie znajdujemy bardziej restrykcyjnego lub represyjnego okresu, jaki zapanował po Soborze Watykańskim II. Nawet św. Pius V, wydając pierwszy „ujednolicony” Mszał Rzymski, zezwolił na znaczną różnorodność obrządków (współistnienie obrządków miejscowych i właściwych dla danych zakonów), które rozkwitały aż do reformy Pawła VI. Twierdzenie jakoby "mógł istnieć jedynie jeden obrządek łaciński w ramach żywej Tradycji Kościoła" jest zawężonym pojmowaniem liturgicznego dorobku, teologii i praktyk duszpasterskich Kościoła Zachodniego, wskazującym na niewystarczające „oddanie się całemu [temu] dorobkowi".
Jeżeli zatem papież Paweł VI rzeczywiście zniósł obowiązywanie poprzedniego mszału (a opinia kanoniczna w tym przedmiocie nie jest jednomyślna), jego dzisiejszy następca dysponuje wolnością orzeczenia, czy istnieją zgodne z prawem duszpasterskie przesłanki zezwolenia na bardziej powszechne korzystanie ze starszego obrządku.
Owe przesłanki duszpasterskie — obejmujące potrzebę pojednania i jedności w Kościele (bez narzucania komukolwiek sztywnych jednolitych ram), rosnące rzesze młodych ludzi i rodzin, dla których stara liturgia jest życiodajnym źródłem czyniącym zadość ich duchowym potrzebom oraz jest wyraźnym natchnieniem przejawiającym się w nieproporcjonalnie dużej liczbie powołań — wszystkie razem są znakami czasu, który potrzebuje żywej reformy obrządku łacińskiego.
Mimo to, wśród pokolenia [posoborowych – przyp. red.] liturgistów istnieją niemalże paranoiczne obawy, że dżinn przedsoborowej liturgii raz wydostawszy się z lampy Aladyna zniweczy wszystkie ‘osiągnięcia’ ich pokolenia z ostatnich dziesięcioleci i zdradzi wielkich pionierów ruchu liturgicznego XX w. i Soboru Watykańskiego II. To nie tak. Obrządki ogłoszone przez Pawła VI pozostaną. Wszelkie próby ich zniesienia byłyby aktem rażącej niewrażliwości, który najprawdopodobniej doprowadziłby do duszpasterskiej ruiny. Osiągnięcia uważane za tak cenne przez owych liturgistów jak i wielu zwyczajnych katolików nie zostaną utracone.
Tymczasem dzięki bardziej powszechnemu umożliwieniu sprawowania starszych obrządków liturgicznych Kościół zdobyłby bogatsze doświadczenie poczucia sacrum modlitwy, ciszy jako nieodłącznego elementu akcji liturgicznej, bogactwa euchologicznych teksów epoki patrystycznej, czerpania ze skarbca muzyki chrześcijaństwa Zachodu, które w sposób naturalny wywodzą się z tego obrządku i weń wyrażają – można by tak wymieniać bez końca. Liturgia sprawowana obecnie wedle przedsoborowych obrządków to manifestacja liturgicznego ducha, który musi przepajać każdą liturgię. Obrządki wydobywają z tradycji to, co najlepsze, i są dalekie od żałośnie ckliwych celebracji posoborowych, które zmąciły nasz dorobek. Jeżeli celebracje te mają służyć spełnieniu duchowych potrzeb rosnącej liczby wiernych, kimże jesteśmy, by dusić Ducha przemawiającego do Kościoła dziś w ten sposób?
Działania zmierzające wyłącznie ku zrównywaniu aspiracji wielkich pionierów XX-wiecznego ruchu liturgicznego ze współczesną rzymską liturgią są moim zdaniem fałszywe. Św. Pius X na mocy swojego motu proprio, instrukcji o muzyce kościelnej z 1903r. „Tra le sollecetudini" nie zamierzał reformować liturgii, lecz ludzi. Instrukcja miała za zadanie prowadzenie ludu do prawdziwego, kontemplacyjnego uczestnictwa w liturgii zgodnie z przekazem Tradycji. Dom Beauduin usiłował tymczasem przekształcić powyższe dążenia w program duszpasterski, którego entuzjaści Romano Guardiniego, Piusa Parscha a nawet Adriana Fortescue tu w Anglii byli wczesnymi praktykami. Z pewnością niektórzy z nich dostosowali swój sposób odprawiania obrzędów, lecz nie był to dla nich priorytet. Wystarczy przeczytać pewne kluczowe dzieła np. „Ducha liturgii” Guardiniego bądź jego „Święte znaki”, czy też „Liturgię - życie Kościoła” Beauduina, aby zorientować się, że nowy obrządek nie był konieczny do osiągnięcia czynnego uczestnictwa w liturgii tak bardzo przez nich pożądanego.
Podobnie sugerowanie jakoby obawy i problemy wielkich liturgistów lub teologów XX w. były odrzucane, jest niepotrzebne. Znajdujemy się dziś w innej sytuacji, w której usiłuje się sugerować, jakoby większa elastyczność obrzędów i pluralizm były częścią drogi naprzód. Bez wątpienia ważne osobistości XX w. wyraziłyby swoje (różniące się nieco pomiędzy sobą) opinie, lecz rozpoczęcie dialogu na temat problemów Kościoła XXI w. to domena duszpasterzy i uczonych. Podjęcie niezbędnych działań wchodzi w zakres obowiązków duchowieństwa, którego służbą jest stanowienie prawa we współczesnym Kościele.
I nie jest to bynajmniej wrogość wobec Soboru Watykańskiego II, lecz krytyczna analiza tego, co się stało z życiem liturgicznym Kościoła po soborze w świetle ponad 40 lat doświadczenia, oraz rozeznania drogi, którą należałoby obrać wraz z Następcą św. Piotra i w posłuszeństwie jemu.
Istnieją poważne zagadnienia duszpasterskie, z którymi przychodzi się zmierzyć w kwestii nowej liturgii, a Francis kard. Arinze, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, nader często porusza problem „obraźliwych parodii" — przypuszczalnie nie bez przyczyny. I faktycznie sprawa przekładów podniesiona przez papieża Benedykta jego niedawnej decyzji w sprawie „pro multis" [za wielu – przyp. red.] to delikatna rzecz. Nowe kierunki zdają się być stare. A może nie o to chodzi? Może w ramach tych i innych problemów, które pojawiają się z biegiem czasu nie powinniśmy pytać o to, czy dana rzecz to coś z przeszłości, a raczej o to, czy jest to coś, co przyczyni się do udoskonalenia kultu Bożego i uświęcenia wiernych?
Nie wiem czy wierni wywodzący się z innych chrześcijańskich tradycji, którzy znaleźli się na łonie Kościoła są „w niebezpieczeństwie mieszania wyraźnego intelektualizmu z podleganiem kształtowaniu przez tradycję i doświadczenie". Nie zamierzam oceniać. Jako człowiek „urodzony i wychowany niejako w niewolnictwie” i ukształtowany w tradycji i doświadczeniu Kościoła posoborowego chętnie przyjmuję konkretny wkład tych, którzy od niedawna są w naszej owczarni. Jak naucza nas św. Benedykt, czasami to właśnie poprzez obserwacje niedawnych wydarzeń przychodzimy do wspólnoty, w której słyszymy głos Boga najwyraźniej.
No i rzecz jasna ufam Ojcu Świętemu. Ufam, że wniesie całą katolicką mądrość w życie współczesnego Kościoła. Wierzę, że papież doskonale zdaje sobie sprawę, że inwencja i geniusz to nie wrogowie Tradycji, lecz jej elementy, oraz że są jej siłą napędową, ponieważ działa w nich Duch. Obecny Namiestnik Chrystusowy to nie zagorzały reakcjonista ani liberał, a raczej mądry gospodarz, który prowadzony przez Ducha wie jak, w twórczy i prosty sposób można połączyć stare i nowe.
Tłumaczenie: Anna Kaźmierczak