niedziela, 3 maja 2009

Papież Benedykt XVI i liturgia (cz. 3)

Publikujemy III część referatu profesora Davida Ventury na temat: "Papież Benedykt XVI i liturgia – Znaczenie i rola liturgii". Został on wygłoszony 22 lutego 2009 r. w Bolonii w kościele Matki Bożej Łaskawej (S. Maria della Pietà). Tekst pierwotnie opublikowano na stronach Agencji Zenit.


Rozwój organiczny liturgii

Nadprzyrodzony charakter liturgii pociąga za sobą dwie cechy pozornie ze sobą sprzeczne. Z jednej strony, tak jak to już zauważyliśmy, jest ona „z góry zdeterminowana” i „niewzruszona”, pozostając poza zasięgiem ingerencji wspólnoty czy celebransa. Z drugiej strony nie jest ona ustalona w sensie absolutnym. Tak jak każda forma w Kościele towarzyszy ona człowiekowi w jego życiu. A ponieważ zmieniają się okoliczności historyczne i kulturowe w których żyje człowiek, także i ona może ulec zmianie i de facto się zmienia. Czyni to jednak w sposób „organiczny”. Ten termin został użyty podczas Soboru Watykańskiego II w punkcie 23 Konstytucji Sacrosanctum Concilium: “Wreszcie nowości należy wprowadzać tylko wtedy, gdy tego wymaga prawdziwe i niewątpliwe dobro Kościoła, z zastrzeżeniem jednak, że nowe formy będą niejako organicznie wyrastać z form już istniejących”. Termin ten oznacza, że liturgia wzrasta i podlega modyfikacji, tak jak to czynią organizmy żywe, to znaczy powoli, bez nagłych zrywów i nie na mocy sił zewnętrznych, ale witalnego impulsu wewnętrznego (dawanego w tym przypadku przez Ducha Świętego). Tak, jak się to dzieje w Kościołach wschodnich i tak jak zawsze działo się również w Kościele zachodnim aż do czasów współczesnych, zmiany mogą mieć miejsce, ale muszą być interpretowane w sensie ciągłości z tym co już istnieje. Ocena tego nie powinna należeć tylko do Hierarchii. Przyjęcie jakiejś modyfikacji lub jej usunięcie uzasadnia również jej stosowanie i akceptację na przestrzeni wieków przez wiernych.
Dla papieża Benedykta XVI jedynym i prawdziwym kryterium legitymującym liturgię jest „organiczność”: “Liturgia nie jest zatem porównywalna z urządzeniem technicznym, które można zrobić; można ją natomiast przyrównać do rośliny, czyli organizmu, który rośnie i którego prawa wzrostu określają możliwości dalszego rozwoju” ("Duch liturgii"). W dalszej części tekstu Papież zadaje sobie pytanie o rolę samego papiestwa w definiowaniu rozwoju liturgicznego. Ojciec Święty zauważa, że “w rezultacie stworzyło [ono] podstawę prawną do daleko idącego przekształcania liturgii”. Ale “Im bardziej umacniał się prymat Piotrowy, tym bardziej oczywiste powinno było stać się pytanie o zakres i granicę tego pełnomocnictwa, jakkolwiek nad pytaniem tym nigdy się nie zastanawiano. Po Soborze Watykańskim II powstało wrażenie, że w sprawach liturgii papież może właściwie wszystko, szczególnie jeśli działa w imieniu soboru powszechnego. Ostatecznie w świadomości Zachodu idea odgórności liturgii, która nie jest podatna na dowolne jej "robienie", w dużym stopniu zanikła. W rzeczywistości jednak Sobór Watykański I bynajmniej nie definiował papieża jako absolutnego monarchy, lecz wprost przeciwnie - jako gwaranta posłuszeństwa wobec posłanego Słowa. Pełnomocnictwo papieża związane jest tradycją wiary, a to obowiązuje także w zakresie liturgii. Liturgia nie jest "robiona" przez urzędy. Również papież może być jedynie pokornym sługą jej prawidłowego rozwoju oraz jej trwałej integralności i tożsamości”.
Ta zadziwiająca myśl Papieża prowadzi go następnie do porównania doświadczeń chrześcijaństwa Wschodniego z Zachodnim: “…droga Zachodu różniła się od drogi Wschodu. Nie należy zbyt pochopnie oceniać owej samodzielnej drogi Zachodu, która w trakcie swego rozwoju stwarzała przestrzeń dla wolności i historii, jakkolwiek - gdyby Zachód porzucił zasadnicze intuicje Wschodu, będące zasadniczymi intuicjami Kościoła starożytnego - może ona rzeczywiście doprowadzić do zniszczenia podstaw tożsamości chrześcijańskiej. Pełnomocnictwo papieża nie jest nieograniczone; znajduje się ono na służbie świętej tradycji”. Możemy zaobserwować, że gdyby te fundamentalne kwestie zostały potraktowanie poważnie przez obie strony, byłyby prawdopodobnie wystarczające do przezwyciężenia różnic, które podzieliły Kościół rzymski i prawosławny...
Z tych fundamentalnych zasad Ojciec Święty Benedykt XVI wyciąga logiczne wnioski: liturgia tradycyjna, także po wprowadzeniu nowego Mszału, nigdy nie została zniesiona, jako że nie można było jej znieść; “w całej swej historii Kościół nigdy nie zniósł, ani nie zakazał prawowiernych form liturgicznych, co byłoby całkowicie obce Duchowi Kościoła” (z przemówienia na konferencji z okazji 10 rocznicy ogłoszenia motu proprio Ecclesia Dei” 24 października 1998r.).
Tak jak już zauważyliśmy, ten sam pogląd został wyrażony w ostatnim motu proprio “Summorum Pontificum”. Jednak poza ważnymi kwestiami natury jurysdykcyjnej tym, co sprawia ból Papieżowi, jest ogólna postawa wobec liturgii tradycyjnej. “Dla właściwego kształtowania świadomości liturgicznej ważne jest również, by w końcu zerwać z deprecjonowaniem obowiązującej do 1970 roku formy liturgii. Każdy, kto się opowiada za dalszą obecnością tej liturgii czy bierze w niej udział, jest dziś traktowany jak trędowaty - tutaj kończy się wszelka tolerancja. Czegoś podobnego nie było w całej historii Kościoła - przekreślono przecież jego całą przeszłość. Jak w takim razie można dowierzać jego teraźniejszości? Jeśli mam być szczery, to nie rozumiem również, dlaczego tylu biskupów w znacznej mierze podporządkowało się temu nakazowi nietolerancji, który bez przekonujących racji staje na przeszkodzie niezbędnemu pojednaniu wewnętrznemu w Kościele”. ("Bóg i świat").
Tekst najbardziej znaczący, w którym zawiera się jednoznaczna ocena zerwania w 1970 roku historycznej ciągłości znajduje się w książce kard. Ratzingera pt. „Moje życie. Wspomnienia z lat 1927-1977). Kardynał tak wyraził swoje odczucia związane z opublikowaniem nowego Mszału: “Byłem jednak zaniepokojony zakazem używania starego Mszału, ponieważ nic takiego nie wydarzyło się nigdy w całej historii liturgii. Miało się wrażenie, że tego typu zakaz jest całkowicie normalny”. Autor odczuwał jednak pewne wątpliwości. Mianowicie, także Pius V, dokładnie 4 wieki wcześniej, wraz z wprowadzeniem swojego Mszału zakazał używania poprzednich. Dotyczyło to jednak kompletnie innej sytuacji. Reforma protestancka przeniknęła do wielu diecezji, korzystając z pluralizmu liturgicznego, który charakteryzował Kościół średniowieczny. “tak że bardzo trudno było często wyznaczyć granicę między liturgią katolicką a już niekatolicką”.
W tej niebezpiecznej sytuacji, polegającej na niemożności weryfikowania każdego z niezliczonych wariantów lokalnych, Pius V narzucił stosowanie Mszału rzymskiego niewątpliwie ortodoksyjnego, wszystkim kościołom lokalnym, które nie mogły się szczycić co najmniej dwusetną tradycją. Różnorodne ryty, takie jak mozarabski w Hiszpanii czy ambrozjański w Mediolanie pozostały nietknięte. Na pewno niektóre ryty wschodnie stały się nieświadomie ofiarami tego zarządzenia. Papież bowiem założył, że każdy ryt powstały po 1370 roku, był wyjątkowo podatny na wypaczenia i z tego powodu zadecydował o jego zniesieniu. “Nie wolno więc mówić o zakazie dotyczącym używania Mszałów dotychczasowych, zatwierdzonych zgodnie z obowiązującymi regułami. Teraz zaś ogłoszenie o zakazaniu mszału, który był wypracowywany przez wieki, poczynając od czasów sakramentarzy Kościoła starożytnego, spowodowało wyłom w historii liturgii, a jego następstwa mogły być tylko tragiczne. Jak to już zdarzało się wiele razy w przeszłości, konieczność rewizji mszału była w pełni sensowna i całkowicie zgodna z dyspozycjami Soboru, przede wszystkim biorąc pod uwagę wprowadzenie języków ojczystych. Ale tym razem wydarzyło się coś więcej: burzono starożytną budowlę i tworzono inną, nawet jeśli używano do tego materiałów, z których zbudowana była stara konstrukcja, i wykorzystywano poprzednie plany. Nie było wątpliwości, że ten nowy mszał przyniósł w niektórych rzeczach rzeczywistą poprawę i wzbogacenie. Ale wyjątkowo poważne straty przyniósł nam już sam fakt, że był on przedstawiany jako nowa konstrukcja, przeciwstawiana tej, która uformowała się przez wieki historii; że zabraniano używania starego i w pewien sposób sprawiano wrażenie, że liturgia nie jest już żywym procesem, lecz produktem specjalistycznej erudycji i jurysdykcyjnej kompetencji. W ten sposób powstało rzeczywiście wrażenie, że liturgia jest "robiona", że nie jest czymś, co istnieje przed nami, czymś "danym", ale że zależy od naszych decyzji. Z tego wynika konsekwentnie, że nie tylko nie tylko specjaliści i władza centralna mogliby podejmować decyzje w tej materii, lecz ostatecznie każda "wspólnota" mogłaby ustalić swoją własną liturgię. Gdy jednak liturgia jest czymś, co każdy sam tworzy wtedy nie daje nam tego, co stanowi o jej autentycznej jakości: spotkania z tajemnicą, która nie jest naszym produktem, ale naszym początkiem i źródłem naszego życia”.
Z tego długiego cytatu wynika, że punktem fundamentalnym nie jest - jak to zostało powiedziane – natura nowego rytu, który jest sam w sobie doskonale ortodoksyjny, ale usunięcie (poprzez nadużycie autorytetu) tego tradycyjnego. Spowodowało to w konsekwencji sztuczną sprzeczność pomiędzy „starym”, którego należało się prędko pozbyć a „nowym”, wyprodukowanym przy stole przez komisję ekspertów.
Istnieje jeszcze inna kwestia. Dla niektórych istota reformy liturgicznej jest związana nie tyle z przerwaniem ciągłości z tradycją, lecz wręcz przeciwnie – z próbą ponownego dostosowania rytu do swojej „prymitywnej czystości”, usuwaniem dodatków nagromadzonych w ciągu wieków. W cytowanym już „Raporcie o stanie wiary” ówczesny kardynał Ratzinger odpowiada: “archeologizm liturgiczny, jaki wyznają niektórzy profesorowie liturgii, zgodnie z którym wszystko co stało się w Kościele po Grzegorzu I Wielkim, jest do wyeliminowania jako niepotrzebny ozdobnik, znak dekadencji. Jako kryterium odnowy liturgicznej przyjęli oni to, ‘jak było kiedyś’, zamiast tego, ‘jak powinno być dziś’. Zapomina się, że Kościół jest żywy i nie może ograniczać swej liturgii tylko do form, które powstały w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. W rzeczywistości Kościół średniowiecza (a także w pewnych wypadkach Kościół w czasach baroku) pogłębiał swą świadomość liturgiczną, zachowując to, co dobre. Powinniśmy teraz i my, katolicy, głębiej uświadomić sobie, na czym polega wartość dziedzictwa jedynie nam powierzonego. Sama archaizacja niczemu w Kościele nie służy, jak również nie służy niczemu w Kościele sama modernizacja”.


Rezygnacja z piękna

Po wystarczająco nakreślonej „traumie” kościelnej, spowodowanej wymuszonym skasowaniem form tradycyjnych, pozostają nam teraz do zbadania w szczegółach główne elementy, które Papież swoimi słowami nazywa „arbitralnymi deformacjami liturgii”, a które miały miejsce w tamtych latach.
W pierwszym rzędzie dotyczy to czynnika estetycznego i artystycznego. Czymś powszechnym na przestrzeni wieków było oddawanie przez Kościół czci Bogu przy wykorzystaniu najlepszych i najpiękniejszych form sztuki, nie poprzestając nigdy na dziełach już istniejących, ale tworząc wciąż nowe formy ekspresji piękna i szlachetności.
W ciągu ostatniego półwiecza (z dostrzegalnymi już wcześniej przejawami) zamanifestowała się wewnątrz Kościoła odwrotna tendencja, aby upraszczać formy estetyczne, w imię „prostoty” kultu, przy założeniu, że „triumfalizm” form artystycznych, rzeźbiarskich, architektonicznych i dźwiękowych jedynie zakrywa i fałszuje prawdziwą naturę liturgii. Benedykt XVI ocenia ten proces jednoznacznie: “’porzucenie tego co piękne’ stało się powodem porażki pastoralnej” ("Raport o stanie wiary"). Dalej tekst mówi: “Wszędzie tam, skąd wyrzucono piękno, gdzie ceni się tylko rzeczy użyteczne, coraz wyraźniej widać przerażające zubożenie. Doświadczenie nauczyło nas, że postępowanie według tylko jednej zasady – zrozumiałe dla wszystkich, nie uczyniło liturgii bardziej zrozumiałej, bardziej otwartej, natomiast wyraźnie ją zubożyło. Liturgia ‘prosta’ to nie znaczy prostacka lub tania. Jest bowiem taki rodzaj prostoty, który wynika z przeciętności, i rodzaj prostoty, który rodzi się z bogactwa duchowego, kulturowego, historycznego”.
Pomimo tego, iż Papież poświęcił wiele stron swoich dzieł ikonografii i architekturze religijnej, to przede wszystkim jego uwaga kieruje się na muzykę sakralną jako niezastąpiony nośnik rzeczywistego uczestnictwa wiernych w liturgii. Tekst cytowany wyżej mówi w dalszej części: “Wielką muzykę sakralną odrzucono w imię ‘uczestnictwa aktywnego’, ale czyż to uczestnictwo nie może znaczyć także percepcji przez ducha i przez zmysły? Czyż rzeczywiście nie ma niczego aktywnego w słuchaniu, intuicyjnym pojmowaniu, wzruszeniu? Czyż nie umniejsza się właśnie roli człowieka, każąc mu uczestniczyć w liturgii za pomocą jedynie wypowiadanych słów? Przecież wiemy, że to co w nas racjonalne, świadome, pojawia się na powierzchni i jest jedynie wierzchołkiem lodowej góry w porównaniu z naszą całością. Pytając o to, nie zaprzeczamy wartościom pieśni ludowych ani nie odrzucamy całkowicie ‘muzyki użytkowej’, ale sprzeciwiamy się wyłączności (tylko tej muzyki), która nie jest usprawiedliwiona ani postanowieniami Soboru, ani koniecznością duszpasterską”. I znowu: „Kościół ograniczający się do grania muzyki ‘modnej’, ‘popularnej’, popada w nieudolność i staje się nieprzydatny. Kościół ma być także ‘miejscem chwały’ – miejscem, w którym zebrani wznoszą do Boga głosy płynące z głębi serc. Kościół nie może zadowolić się strawą codzienną, użytkową, powinien rozbudzać głos Wszechświata, chwaląc Stworzyciela i odsłaniając Jego wspaniałość, czyniąc Go pięknym i dostępnym ludziom”.


“Actuosa participatio”

Tak jak przypomniał nam to ostatni cytat, Sobór Watykański II wielokrotnie nawołuje do “actuosa participatio”, tzn. do „aktywnego uczestnictwa” wiernych w kulcie. Jak wiadomo, zinterpretowane zostało to jako przeciwieństwo rzekomego, „biernego” uczestnictwa, które było narzucone wiernym w liturgii tradycyjnej. Zdanie cytowane wyżej: „czyż rzeczywiście nie ma niczego aktywnego w słuchaniu, intuicyjnym pojmowaniu, wzruszeniu?”, ukazuje bardzo jasno poglądy Papieża w tej sprawie. Jeszcze bardziej godne uwagi i zadziwiające są zdania, które możemy przeczytać w „Duchu liturgii”:
“Na czym jednak ma polegać ów czynny udział? Co należy czynić? Niestety, owo pojęcie czynnego udziału szybko zaczęło być rozumiane niewłaściwie, w jego czysto zewnętrznym sensie, i sprowadzane do konieczności jakiegoś powszechnego działania, jak gdyby w czasie sprawowania liturgii możliwie wielu możliwie często musiało w sposób widoczny dla wszystkich wykazywać aktywność. Jednak słowo „uczestnictwo” (lub też „udział”) wskazuje równocześnie na działanie zasadnicze, w którym wszyscy powinni mieć swoją część, swój udział” ("Duch liturgii").
O jaką "actio" w rzeczywistości chodzi, o jakie uczestnictwo, do którego jest wezwane całe zgromadzenie tu i od zawsze? Tak jak mówi Papież, wiadomo, że zwykle na to pytanie daje się odpowiedź praktyczną, tzn. mnożyć i wydzielać podczas celebracji maksymalnie dużej liczbie osób różne paraliturgiczne posługi. Jest ten, który zapala świece i ten, które je gasi, ten który posługuję przy wodzie i ten który posługuje przy winie, ten który czyta proroków, i ten który czyta listy, ten który śpiewa psalm i ten który śpiewa "Chwała na wysokości". Modlitwa wiernych musi być wypowiedziana przy każdej prośbie przez inną osobę, a procesja na ofiarowanie musi czasami przypominać wręcz orszak. Według Papieża jednak chodzi zupełnie o coś innego. Cytowany tekst mówi dalej: “Pod pojęciem liturgicznego "actio" rozumie się w tekstach źródłowych Modlitwę eucharystyczną. Rzeczywistą akcją liturgiczną, prawdziwym aktem liturgicznym, jest oratio, wielka modlitwa, która jest najważniejszym momentem świętowania Eucharystii, właśnie z tego powodu określanej przez Ojców Kościoła mianem oratio. […] Owa oratio — Modlitwa eucharystyczna, „Kanon” — jest rzeczywiście czymś więcej niż mową, jest w najwyższym stopniu actio. Tutaj bowiem ludzka actio (w znaczeniu, w jakim sprawowali ją dotąd kapłani różnych religii) schodzi na plan dalszy i robi miejsce dla actio divina, działania Bożego. […] W jaki jednak sposób możemy brać udział w tym działaniu? […] musimy prosić, żeby stała się ona naszą ofiarą, abyśmy my sami zostali „zlogizowani”, odpowiadali Logosowi i w ten sposób stali się prawdziwym Ciałem Chrystusa. O to tutaj chodzi i o to należy prosić".
Tu wewnątrz pieca ognistego, który jest środkiem wiary chrześcijańskiej, jesteśmy realnie oddaleni o tysiące mil od banalizujących socjologicznych opinii, padających zewsząd tak często. I właśnie Papież kontynuuje tak: “Ów niemalże teatralny występ różnych aktorów, których dziś obserwujemy zwłaszcza w momencie przygotowania darów, pomija po prostu istotę rzeczy. Jeśli pojedyncze akcje zewnętrzne (których nie ma przecież tak wiele i które są sztucznie mnożone) stają się istotą liturgii, a ona sama przeradza się w jakieś wspólne odgrywanie czegoś, to traci się z oczu właściwy teodramat liturgii, zamieniając go niemalże w parodię”.

...wkrótce 4 część...

Tłumaczenie: kl. Sergiusz Orzeszko IBP