Marcin Bornus Szczyciński i Maciej Kaziński — były i obecny dyrektor artystyczny festiwalu „Pieśń naszych korzeni” w Jarosławiu — mówią o roli liturgii i tradycji w życiu człowieka. Od ubiegłego roku na fetiwalu odprawiane są Msze św. w rycie dominikańskim, w tym roku pierwsza od lat solenna (NRL informował już o tym tutaj).
Jak narodził się festiwal „Pieśń naszych korzeni” w Jarosławiu?
Marcin Bornus Szczyciński: Założycielem jarosławskiego festiwalu jest dominikanin o. Wojciech Gołaski, który spędził tutaj kilka lat i na wzór innego festiwalu, odbywającego się niegdyś w Starym Sączu, założył tutaj nowy. My właściwie przyszliśmy na gotowe, przyniósłszy ze sobą formułę „Pieśni naszych korzeni”, którą zaczęliśmy uprawiać w Starym Sączu: spotkanie artystów zajmujących się muzyką dawną — ponieważ wszyscy wywodziliśmy się z tego środowiska — i odbycie z nimi debaty na temat ich korzeni, czyli tradycji.
Zamiarem festiwalu jest pieczołowite pielęgnowanie tradycji — różnych tradycji kulturowych tworzących tożsamość Europy. Dlaczego tradycja ma tak wielkie znaczenie i czemu obecnie kładzie się silny nacisk na to, by ją odtwarzać?
Marcin Bornus Szczyciński: No właśnie, czy odtwarzać? Mam nadzieję, że nie odtwarzać, tylko korzystać z tego, co żyje. W naszych działaniach zakładamy, że tradycja żyje; może przymiera czy raczej przysypia, czy też przykryta jest cienką warstwą niepamięci, spod której chcemy ją wyrwać, ale żyje. Gdyby trzeba ją było odtwarzać w sensie rekonstrukcji, wznawiania, wzbudzania czegoś, co już dawno umarło, to raczej byśmy się za to nie zabierali.
Maciej Kaziński: Tradere znaczy przekazywać, zatem traditio to przekaz, spadek. Jest on bardzo ważny, bo bez niego nie możemy żyć, nie jesteśmy sobą. Jeżeli zostaniemy pozbawieni naszej tożsamości, to możemy sobie wymyślić jakąś nową; jednak jest to niebezpieczne, konfliktogenne, prowadzi do wojen i nie wiadomo, kiedy się taka nowa tożsamość ustabilizuje. Dlatego lepiej jest sięgać po to, co poprzednie pokolenia dla nas odłożyły. Jest to również obowiązek, bo jesteśmy tylko ogniwem w łańcuchu. Nie jesteśmy ostatnim pokoleniem na ziemi; przynajmniej ci, którzy mają dzieci, wiedzą o tym; mają zatem obowiązek im coś przekazać. Ci, co coś otrzymali, muszą w tym zaistnieć i to przekazać dalej. Prosta sprawa.
Marcel Pérès podczas uroczystości nadawania mu tytułu honorowego obywatela miasta powiedział, że festiwal to miejsce eksperymentowania. Jak należy to rozumieć?
Maciej Kaziński: Eksperymentowanie jest wypróbowywaniem rzeczy nieoczywistych. Tradycja jest zastana, ale niekoniecznie jest oczywista, ujawniona. To tak, jakbyśmy znaleźli walizkę, którą po pierwsze nie byłoby łatwo otworzyć, po drugie wymagałaby ona odkurzenia, a po trzecie dokumenty w niej złożone byłyby zapisane niezrozumiałym dla nas językiem. Musielibyśmy więc nauczyć się tego języka, włożyć pewien wysiłek w zrozumienie tego, co tam jest napisane. W tym sensie należy rozumieć eksperymentowanie: sprawdzanie, podchodzenie do jakiegoś zjawiska z różnych stron, z różnymi kluczami.
Marcin Bornus Szczyciński: Sama forma koncertów jest niemal zawsze eksperymentem. Takich klasycznych koncertów: artysta wchodzi, karmi publiczność swoją sztuką i wychodzi, i koniec imprezy, tutaj właściwie nie ma. Granice między publicznością a artystą się zacierają. Mamy za sobą takie przedsięwzięcia, w których dokładnie wszyscy obecni brali czynny udział przez śpiew, łącznie z ostatnim człowiekiem, który przyszedł w charakterze widza, ale się wciągnął — mam na myśli „Pasję” G. Ph. Telemanna, gdzie udział ludu jest wręcz zaznaczony i tutaj go zrealizowaliśmy.
Wspólne przebywanie sławnych artystów i zwykłych uczestników w nieformalnej, rodzinnej atmosferze wyróżnia „Pieśń naszych korzeni” spośród innych festiwali. W Jarosławiu każdy może zaśpiewać z Marcelem Pérèsem, Robertem Hugo czy Markiem Vitale. Jak udało się do tego doprowadzić?
Maciej Kaziński: To wszystko odbywa się przez kontakty osobiste. Artystę trzeba poznać, opowiedzieć mu o festiwalu, zdobyć jego zaufanie, przekonać go. Jeśli zaś nie można poznać go osobiście, to zachęcić listownie.
Marcin Bornus Szczyciński: Od samego początku zapraszaliśmy artystów na cały tydzień. Jest to wyjątkowa sytuacja zarówno od strony organizatorów, jak i od strony artystów. Są oni bardzo zajęci, zwłaszcza w lecie, i nie wyobrażają sobie, żeby mogli w jednym miejscu spędzić tak dużo czasu. Zwykle mijają się w drzwiach lotniska i mówią: „No jak tam było?” „No dobrze”. „A wy kiedy macie koncert?” „A jutro”. Pojutrze zaś są znowu gdzieś indziej. Namawialiśmy ich długo i nie zawsze skutecznie, ale od początku przyjeżdżali na kilka dni. A później już nie trzeba było ich namawiać. Gdy raz przybyli do Jarosławia, to już zostawali dłużej, bo widzieli, że im się to — powiem brutalnie — artystycznie opłaci. Grają tutaj dla ludzi co najmniej znajomych, jeśli nie przyjaciół, przeżywają z nimi inne ważne sprawy, wzruszenia, i dla takich ludzi gra się zupełnie inaczej. Stąd też wielu artystów zauważyło, że grają w Jarosławiu koncerty swojego życia, znacznie lepsze niż te na co dzień. Tym bardziej, że program jest zawsze specjalny; to nie jest gotowy program z katalogu, z którego zamawia się to, co pasuje. Debatujemy, dyskutujemy i z tego rodzi się oddzielny program, będący odpowiedzią na skierowane przez nas do artysty pytanie o jego korzenie.
Maciej Kaziński: Twórcy są zadowoleni z pracy z amatorami, bo amator często jest o wiele bardziej otwarty niż zawodowiec; nie posiada sformatowanej wizji działania. Słowo „amator” pochodzi od czasownika „kochać”. Czyli amator jest miłośnikiem i połączenie tego z muzyką jest najlepszym, co może się zdarzyć. Prostym amatorom można wierzyć, że robią to szczerze i prawdziwie, a zawodowcom nie; więc amator jest pożądanym partnerem.
Jak odbywa się tworzenie programu i dobór artystów?
Maciej Kaziński: Najpierw jest idea, a potem się zastanawiam, jakie narzędzia czy też formy mogą ją zrealizować, jakich ludzi do tego zaprosić. Czasem ludzie są nosicielami idei i wtedy jest łatwiej, bo idea niejako idzie z człowiekiem. W kręgu festiwalu znajduje się szereg osób, których pracę trzeba śledzić i od czasu do czasu do nich powracać, gdyż zawsze przynosi ona jakieś owoce, zawsze może się znaleźć w relacji do idei festiwalu. Na przykład Marcel Pérès — jakiegokolwiek pytania by mu się nie zadało, możemy być pewni, że uzyskamy odpowiedź niebanalną, odkrywczą, nowatorską i aktualną. Jest on przykładem człowieka — idei. Ta idea ma różne konkretyzacje, ale można zrozumieć jej podłoże, jądro, i istnieje pewna zbieżność ideowa. Takich osób jest jeszcze kilka.
Marcin Bornus Szczyciński: Debatujemy głównie we dwóch, ale istnieje także szersze grono, z którym się spotykamy i zastanawiamy. Zbieramy dużo muzyki, podróżujemy, gramy tę muzykę z różnymi zespołami po świecie i z tego wychodzi pomysł, że coś by nam się bardzo przydało w danym momencie. Staramy się wyrażać dążenia i potrzeby środowiska, które się tą tradycją muzyczną zajmuje. Nie ma jednak gotowej recepty. Czasem mamy gotowy temat, jak w tym roku psalmy, i poniekąd one wiodą nas do określonych artystów, którzy nimi zajmują się mocniej niż inni. Ale tak bywa rzadko. Najczęściej orientujemy się, że o tym i o tym najbardziej ze sobą rozmawiamy, że to nas najbardziej fascynuje, i dopiero gdy festiwal się kończy, wiemy, jaki będzie następny. A wcześniej tego nie wiemy. Bo festiwal, jak każde święto, nas przemienia.
Dlaczego jako tegoroczny temat wybrane zostały psalmy?
Marcin Bornus Szczyciński: A nie zasługiwały na to? Jest to doskonała literatura i wcale niełatwa. Psalm jest wyzwaniem muzycznym, ponieważ czy to z naszej europejskiej natury, czy to może w ogóle z kondycji ludzkiej wynika, że łatwiej nam robić te rzeczy, które się dzieją, które mają akcję. A psalm jest ze swej natury pewnym rodzajem trwania.
O wyjątkowości „Pieśni naszych korzeni” decyduje ważne miejsce liturgii. Ktoś nazwał nawet festiwal „dorocznymi rekolekcjami”. Skąd takie silne umocowanie festiwalu w końcu muzycznego w liturgii?
Maciej Kaziński: Można odpowiedzieć na to pytanie na wiele sposobów. Słowo „rekolekcje”, tak jak ja je rozumiem, oznacza przypomnienie sobie czegoś. Kiedy zapominamy o rzeczach ważnych, rekolekcje nam o nich przypominają za pomocą różnych metod i środków. Jednym z nich jest muzyka. Muzyka, zwłaszcza historyczna, nie jest zjawiskiem autonomicznym, lecz niesie ze sobą jakiś tekst, jakąś relację do słowa; treści nie tylko abstrakcyjne, lecz bardzo często duchowe. Dlatego świetnie nadaje się ona do przypominania o rzeczach najważniejszych. W tym sensie pojęcie recollectio jest absolutnie na miejscu, choć muszę powiedzieć, że nie rezerwuję go dla przypomnienia wyłącznie katolickiego (ale na pewno chrześcijańskiego). To jest pierwsza odpowiedź: że dzieje się to, aby przypominać i powracać do ważnych spraw. A jakie są ważniejsze sprawy niż sprawy ostateczne? I cóż mówi lepiej o sprawach ostatecznych, o drodze człowieka, o jego losie i przeznaczeniu, niż liturgia? Liturgia jest zakorzeniona w człowieku tkwiącym w Bogu oraz w Bogu, który się w życiu człowieka ujawnia. Więc nie ma rzeczy ważniejszych. Druga odpowiedź jest czysto formalna i historyczna. Jeśli mówimy o muzyce dawnej, historycznej — a „Pieśń naszych korzeni” to festiwal muzyki dawnej — to podobnie jak w przypadku innych dziedzin sztuki była ona tworzona przede wszystkim na potrzeby Kościoła i służyła kultowi. Połączenie tych dwóch pojęć jest bardzo znaczące: kult i kultura. Zatem jeśli zajmujemy się kulturą, to nie możemy zapominać, że była ona związana z kultem. To bardzo prosta sprawa: jeżeli oderwiemy kulturę od kultu, to straci ona swój sens. Jeżeli zabierzemy ikonę z cerkwi i powiesimy w muzeum, to zredukujemy ją do formalnego przedmiotu, może pięknego, ale formalnego. Natomiast jeśli będzie ona tkwiła w swoim kontekście: w świetle świec, przy woni kadzidła, w asyście hymnów kościelnych, z wiarą ludzi, którzy do niej podchodzą, to po prostu będzie na swoim miejscu.
Marcin Bornus Szczyciński: Ja bym powiedział, że ten festiwal robimy właściwie w ogóle dla liturgii. Jest to dla nas najważniejsza kwestia i taki od razu był pierwotny zamysł, aby tych wszystkich specjalistów z dziedziny muzyki dawnej wciągnąć w orbitę zainteresowania liturgią; aby oni na różne pytania odpowiedzieli, aby nad nimi się zastanowili i sami też doszli do tego, iż liturgia będzie dla nich ciekawa. Liturgie na festiwalu są zawsze na bardzo dobrym poziomie, przewyższającym to, z czym na ogół mamy do czynienia na co dzień, i mam nadzieję, że ta jakość jest wciągająca, perspektywiczna i zachęca do dalszej pracy.
Czy macie już jakieś pomysły na następny festiwal?
Maciej Kaziński: Nie ma konkretnych planów, ale myślę o kontynuowaniu w przyszłości tematu psalmów, tym razem w odniesieniu do Kościołów wschodnich, bo ten festiwal skupił się na Kościele łacińskim. Chciałbym pochylić się nad liturgią Jana Chryzostoma.
Marcin Bornus Szczyciński: Nie powiem, co będzie na następnym festiwalu, bo tworzenie programu jest bardzo skomplikowanym procesem i często się zdarza — a przynajmniej mnie się tak zdarzało za czasów, gdy go prowadziłem — że po kilku miesiącach od zakończenia poprzedniego festiwalu miałem już cały program niemal był gotowy i wyrzucałem go do kosza, bo się nie domykał; po prostu nie służył tym ideom, które chcieliśmy uzyskać. Oczywiście sami chcielibyśmy, żeby program powstawał jak najszybciej, i zaczyna on powstawać tego samego albo najpóźniej następnego dnia po zakończeniu poprzedniego festiwalu. Jednak wcześniej ta idea nie może powstać. Festiwal musi się zakończyć, wszystkie rzeczy muszą się wydarzyć, dopełnić; musimy się pożegnać i dopiero wtedy można odpowiedzialnie myśleć o przyszłości. Zaprogramowanie festiwalu na trzy lata naprzód jest niemożliwe, chociaż z punktu widzenia organizacji konieczne.
Rozmawiała Dominika Krupińska
Marcin Bornus Szczyciński i Maciej Kaziński - były i obecny dyrektor artystyczny festiwalu „Pieśń naszych korzeni” w Jarosławiu - są wybitnymi znawcami i wykonawcami muzyki dawnej. Wywiad ukazał się oryginalnie na portalu pch24.pl i został tutaj opublikowany za zgodą redakcji. Dziękujemy.