Zamieszamy artykuł, którego autorem jest Christophe Geffroy, redaktor naczelny francuskiego pisma La Nef. Tekst ukazał się w nr 218, wrzesień 2010.
Motu proprio Summorum Pontificum weszło w życie dokładnie trzy lata temu. Nie będziemy próbować podsumowywać tego okresu, ale proponujemy krótką refleksję na temat trudnego odbioru papieskiego dokumentu w Kościele francuskim.
14 września mijają 3 lata od wejścia w życie motu proprio Summorum Pontificum. Papież Benedykt XVI życzył sobie, by po upływie tego okresu przeprowadzić bilans i prosił biskupów o przesłanie do Rzymu swoich osobistych refleksji, które, być może, staną się punktem wyjścia dla kolejnej publikacji. Od dawna mówi się też o dokumencie przygotowywanym przez komisję Ecclesia Dei, który miałby być opublikowany jesienią. Na razie jednak Stolica Apostolska milczy. Czy warto, mimo wszystko, poruszać ten delikatny temat, będący przyczyną tak wielu podziałów? Myślę, że jest to wręcz konieczne. Dlaczego?
Ponieważ – trzeba to jasno powiedzieć – wokół tej kwestii panuje swoista zmowa milczenia, która prowadzi do licznych przekłamań. Musimy znaleźć w sobie odwagę, by nazwać rzeczy po imieniu, widzieć rzeczywistość taką, jaka ona naprawdę jest. Działać nie z chęcią polemizowania, ale w duchu służenia prawdzie, która jest przecież nieodłączną częścią posługi Kościoła. Mam świadomość poruszania się po grząskim terenie i tego, że wyrażam wyłącznie moje własne opinie, które w żadnej mierze nie pretendują do bycia oficjalnym stanowiskiem Rzymu, mimo iż staram się być wiernym przekazowi Jana Pawła II i Benedykta XVI. Doskonale wiem jednak, że można podważyć moje stanowisko i nieustannie proszę naszych czytelników o pobłażliwość i wyrozumiałość. Poruszane tu tematy mogą budzić różne refleksje. Dlatego właśnie szczera debata jest konieczna, ale wyda ona dobre owoce tylko wtedy, kiedy będzie prowadzona w atmosferze chrześcijańskiej, braterskiej miłości (1), z szacunkiem dla odmiennych opinii.
Jakie wnioski można zatem wyciągnąć po tych trzech latach? Naszym celem nie jest pokazanie rosnącej liczby miejsc, w których odprawiana jest Msza św. w nadzwyczajnej formie, ale raczej zastanowienie się nad tym, co sprawia, że mówimy dziś o „złym odbiorze” papieskiego motu proprio? Nie neguję oczywiście jego dobrych owoców, a szczególnie tego, że nadaje ono oficjalny statut formie nadzwyczajnej Mszy św., co pozwoliło wielu młodym księżom odkryć inne oblicze rytu rzymskiego. Dlaczego mówimy jednak o „złym odbiorze”?
Z jednej strony musimy przyznać, że biskupi nie przestają nieufnie patrzeć na ruchy tradycyjne, nie widzą w nich szansy dla Kościoła, lecz raczej zagrożenie, fenomen, któremu trzeba nadać odpowiednie ramy, aby, nade wszystko, powstrzymać jego rozwój. Tymczasem, statystycznie, to właśnie w tych ruchach budzi się najwięcej powołań, co w czasach wielkiego kryzysu powołaniowego, powinno, co najmniej, dać do zastanowienia! Najbardziej uderzający w postawie naszych pasterzy jest sprzeciw wobec sedna przekazu motu proprio: mam na myśli pozostawienie proboszczom decyzji o wydaniu zgody na celebrowanie Mszy św. w formie nadzwyczajnej, kiedy pojawia się taka prośba ze strony parafian. Można powiedzieć, że, poza małymi wyjątkami, ten postulat nie został zrealizowany w żadnej francuskiej diecezji. Co jednak nie oznacza, że biskupi nie odpowiedzieli szczodrze na potrzeby swoich owieczek.
Napięcie
Trudno mówić o jednolitej reakcji ze strony ruchów tradycyjnych, ponieważ tu także mamy do czynienia z wieloma zasadniczymi różnicami – z pewnością dotyczy to w większym stopniu księży niż wiernych, którzy, siłą rzeczy, są zmuszeni przechodzić z jednej formy do drugiej. Bez wątpienia wszyscy przyjęli motu proprio z radością, ale, niektórzy poczuli się zawiedzeni widząc, jak opieszale realizowana jest wola Ojca Świętego i jak długo trwają zmiany, a wszystko rozbija się o niezrozumienie władz kościelnych, niechętnych do spełniania próśb, dla których nie widzą oni uzasadnienia. Ta sytuacja spowodowała bez wątpienia radykalizację postaw mniejszości, wspieranych przez różne grupy nacisku, stosujące nowoczesne metody wywierania wpływu, kojarzące się raczej z rewolucyjnym aktywizmem niż z ewangelicznym przesłaniem, co nie zwiększa szansy na zmniejszenie nieufności ze strony biskupów.
Szkodzą one również tym, którzy bez poklasku i medialnego rozgłosu, kierując się przesłaniem motu proprio, starają się przywrócić w parafiach formę nadzwyczajną, aby była ona dostępna dla wszystkich: takie osoby są skazane na manewrowanie między władzami kościelnymi, które najczęściej dalekie są od wspierania ich dążeń, a pewną grupą „tradycjonalistów”, którym niezbyt zależy na zbliżeniu między kapłanami i wiernymi przywiązanymi do dwóch form i którzy preferują miejsca kultu przeznaczone wyłącznie do sprawowania Mszy św. w formie nadzwyczajnej, co samo w sobie nie jest niczym złym (motu proprio mówi przecież o „parafiach personalnych”) pod warunkiem, że te miejsca pozostają w jedności z całą diecezją i jej kapłanami. Przy takich założeniach słuszne jest nie tylko istnienie „parafii personalnych”, ale także oddawanie diecezjalnych kościołów, bez względu na ich status, pod opiekę Instytutu Ecclesia Dei, którego powołaniem jest służba w duchu własnego, specyficznego charyzmatu. Nie zmienia to faktu, iż konieczne jest „uwolnienie” formy nadzwyczajnej z „tradycyjnej enklawy” i to bynajmniej nie dlatego, że ruch tradycyjny jest sam w sobie czymś złym, ale ponieważ ta liturgia powinna być dostępna dla wszystkich i nie jest dobrą praktyką utożsamianie uniwersalnego dziedzictwa Kościoła z jednym ruchem, który z pewnością ma wiele zalet, ale ma także, jak każda inna grupa, swoje wady.
Z założenia motu proprio miało prowadzić do rozładowania pewnego napięcia, szczególnie po stronie „tradycjonalistów”, ponieważ zauważało słuszność ich dążeń. Jednak w niektórych kręgach wierność księgom liturgicznym przekształciła się w drobiazgowy rubrycyzm, nie istniejący w czasach abp Lefebvre’a: tam, gdzie niegdyś istniała pewna „wolność”, dominuje dziś przesadne przywiązanie do rubryk, a nie ducha liturgii tradycyjnej: pytanie czy śpiewać Ojcze Nasz wraz z wiernymi czy nie, stało się główną kwestią, a nieprzestrzeganie przepisów w tym temacie występkiem równoznacznym niemalże z herezją, jak gdyby mogła istnieć liturgia „idealna”, ustalona raz na zawsze dla wszystkich! Kardynał Ratzinger wiele razy podkreślał, że istotą liturgii jest bycie owocem ciągłego rozwoju: nie może ona być sztucznym tworem powstałym w wyniku technicznej produkcji, ale nie można też negować jej naturalnego dojrzewania i pozwolić, by stała się ona jedynie pokrytym kurzem muzealnym eksponatem (2).
Mimo opublikowania motu proprio atmosfera wciąż jest pełna nieufności i strachu, co rodzi absurdalne sytuacje. Z jednej strony biskupi odmawiają z powodów ideologicznych przyjęcia kapłana z Instytutu Ecclesia Dei w diecezji, w której brakuje księży, z drugiej, Instytut odpowiada negatywnie na zaproszenie biskupa, ponieważ prosi on kapłana o koncelebrowanie Mszy św.
Zerwanie?
Ta opozycja między dwoma, tak bardzo różnymi obozami, wzmacnia również ideę zerwania na płaszczyźnie liturgii. Dwa mszały są postrzegane jako przeciwstawne, co nie pozwala widzieć fundamentalnej ciągłości i możliwości „wzajemnego wzbogacania się”, podkreślanej przez Benedykta XVI w liście do biskupów towarzyszącym ogłoszeniu motu proprio. Kardynał Canizares, prefekt Kongregacji do spraw Kultu Bożego, również zwrócił uwagę na ten aspekt: „ Ułatwianie dostępu do oficjalnej formy rytu rzymskiego, bliskiej ideom reformy postulowanej przez Sobór Watykański II, to nie kwestia nostalgii czy tendencja integrystyczna, lecz raczej krok w stronę głębszej Komunii wewnątrz Kościoła i pomoc w lepszym zrozumieniu aktualnej „formy zwyczajnej” w duchu „hermeneutyki ciągłości”(3). Można odnieść wrażenie, że, poza garstką osób głęboko przekonanych o słuszności papieskich poglądów, nikt nie chce podążać w tym kierunku, w duchu liturgicznej „hermeneutyki ciągłości”. Jedni pragną bowiem celebrować Mszę św. wg Pawła VI na swój własny sposób, który nie jest tym proponowanym przez Benedykta XVI, inni – chcą przede wszystkim zachować formę nadzwyczajną w jej kształcie z 1962 roku i nie życzą sobie współpracy z kimkolwiek, kogo praktyka liturgiczna odbiegałaby choć trochę od ich własnej.
Aby przekonać się jak głęboko zakorzeniona jest owa idea zerwania w duszach i zwyczajach, wystarczy zauważyć, że właściwie niemożliwe jest uczestniczenie we Mszy św. celebrowanej w formie zwyczajnej, ale ad orientem i ze śpiewami chorału gregoriańskiego. A przecież taki sposób celebrowania Mszy zwanej Mszą Pawła VI, który jasno wskazuje na łączność między dwoma rodzajami mszału, jest realizacją reformy postulowanej przez Sobór. Dlaczego więc jest on praktycznie nieobecny (poza kilkoma kościołami i klasztorami)? Jedyne wytłumaczenie jest takie, że wdrażanie reformy celowo przeprowadzono jako zerwanie z przeszłością…
To brutalne zerwanie miało katastrofalne skutki, doprowadziło do utraty sensu liturgii, znaczenia całej jej symboliki, pojęcia przestrzeni sacrum, istoty znaków, wszystkiego, co oczy, słuch i węch są zdolne dostrzec. Niedawno odwiedziłem znane sanktuarium, w którym próbuje się przywrócić sacrum w liturgii, szczególnie poprzez powrót do śpiewania części stałych po łacinie. Było bardzo sympatycznie, niestety czułem namacalny brak świadomości sacrum. Widoczne było to np. w usytuowaniu chóru przed właściwym ołtarzem i w postawie kapłana, który celebrował Mszę św. zwrócony w stronę wiernych, a tyłem do chóru, podczas gdy przestrzeń sakralna była przygotowana do celebrowania Mszy na „starym” ołtarzu z krzyżem w centrum. W całym tym zamieszaniu liturgicznym, trzeba przyznać, że „tradycjonaliści” przyczynili się do zachowania żywego znaczenia liturgii odziedziczonej po minionych wiekach: Benedykt XVI jest tego świadomy i często przywołuje stary mszał jako punkt odniesienia dla współczesnej liturgii. Jak można mówić, że forma nadzwyczajna stała się niezrozumiała dla współczesnych, skoro widzimy, jak wielu młodych ona przyciąga? Spójrzmy również np. na Rosję, gdzie, dzięki powrotowi do wspaniałej liturgii bizantyjskiej, równie „niezrozumiałej” (a nawet bardziej) jak msza trydencka, mamy do czynienia z prawdziwym odradzaniem się praktyk religijnych
Budowanie mostów
Trzeba położyć kres tym podziałom i zbudować mosty między kapłanami a wiernymi przywiązanymi do obu form rytu rzymskiego. Jest to konieczne szczególnie w kontekście przygotowania się do „reformy reformy” proponowanej przez Benedykta XVI. Oczywiście to długotrwała praca, ale stopniowe przygotowanie jest niezbędne. Być może dobrym początkiem byłoby wprowadzenie nauki celebrowania Mszy w formie nadzwyczajnej we wszystkich seminariach „zwyczajnych” i vice versa, tak, by klerycy prawdziwie pokochali te dwie formy rytu rzymskiego dane przez Kościół.
Pozwolę sobie podsumować moje refleksje zarysowując kilka możliwych osi „reformy reformy”, inspirowanych nieco propozycjami ojca Bryana Houghtona (4), które, mówiąc ogólnie, opierają się na koncepcji połączenia Liturgii Słowa formy zwyczajnej i Liturgii Eucharystii formy nadzwyczajnej z pewnymi zastrzeżeniami (nie wyczerpują one oczywiście problematyki):
- stopniowy powrót do celebrowania ad orientem wszędzie tam, gdzie to możliwe, ograniczenie koncelebry, Komunia Święta udzielana wyłącznie na kolanach i do ust;
- kalendarz liturgiczny i lekcjonarz (3-letni) wzięty z nowego mszału. Niektóre uproszczenia mogłyby być jednak ponownie rozpatrzone (przywrócenie Przedpościa i oktawy Zesłania Ducha Świętego);
- rezygnacja z wszelkich „opcji” dostępnych dla księży, przede wszystkim tych dotyczących wyboru Modlitwy Eucharystycznej. Potrzebne byłaby jasne normy określające zasady wyboru, kładące nacisk na używanie Kanonu rzymskiego w niedziele i ważne święta;
- w końcu najważniejszy punkt: gdyby miała istnieć tylko jedna forma (te same teksty, ten sam kalendarz), mogłyby być dopuszczalne dwa sposoby jej celebrowania: „tradycyjny”, całość po łacinie z chorałem gregoriańskim (Kanon po cichu) lub wg Pawła VI, w języku narodowym (Kanon mówiony głośno), ale przynajmniej z Kyriale po łacinie, aby nadać liturgii wymiar uniwersalny.
Te propozycje są oczywiście do przedyskutowania, dopracowania, pragnę tylko, by mogły one służyć szczeremu dialogowi, wychodzącemu poza dialektykę „polityczną” czy „ideologiczną”, stawiającą w opozycji „wygranych” i „przegranych”. Pomyślmy o tym, że katolicy, tak podzieleni w kwestiach liturgii, mają bardzo podobną wizję Kościoła i świata. W naszych zsekularyzowanych czasach, w którym Kościół jest ostatnią twierdzą chroniącą przed szaleństwami nowoczesności, dobrze byłoby o tym pamiętać i rozpocząć na nowo dialog w duchu braterskiej miłości. Chodzi przecież o coś najistotniejszego: „ Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja Was umiłowałem, żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi (…)” (J, 13, 34-35 a).
(1) Osobom zainteresowanym zagadnieniem postaw księży i wiernych przywiązanych do formy nadzwyczajnej, proponuję memorandum ks. Rifana, biskupa administracji apostolskiej w Campos (Brazylia), zatytułowane „Dla jedności tradycjonalistów”, które publikujemy w całości w języku francuskim na naszej stronie internetowej; mógłby być to swoisty punkt odniesienia dla kręgu tradycyjnego.
(2) Nie zapominajmy, że sam abp Levebvre był świadom pewnych słabości Mszału z 1962 roku i że z radością przyjął reformy z 1965 r. (patrz Itineraires nr 95, lipiec-sierpień 1965, str. 78-79).
(3) List z skierowany 20 kwietnia 2010 do uczestników spotkania poświęconego motu proprio w Instytucie Chrystusa Króla w Madrycie 24 kwietnia 2010.
(4) Bryan Houghton, Pokój z ks. Foresterem, DMM, 1982.
tłum. Katarzyna Szczepańska-Wocial
Motu proprio Summorum Pontificum weszło w życie dokładnie trzy lata temu. Nie będziemy próbować podsumowywać tego okresu, ale proponujemy krótką refleksję na temat trudnego odbioru papieskiego dokumentu w Kościele francuskim.
14 września mijają 3 lata od wejścia w życie motu proprio Summorum Pontificum. Papież Benedykt XVI życzył sobie, by po upływie tego okresu przeprowadzić bilans i prosił biskupów o przesłanie do Rzymu swoich osobistych refleksji, które, być może, staną się punktem wyjścia dla kolejnej publikacji. Od dawna mówi się też o dokumencie przygotowywanym przez komisję Ecclesia Dei, który miałby być opublikowany jesienią. Na razie jednak Stolica Apostolska milczy. Czy warto, mimo wszystko, poruszać ten delikatny temat, będący przyczyną tak wielu podziałów? Myślę, że jest to wręcz konieczne. Dlaczego?
Ponieważ – trzeba to jasno powiedzieć – wokół tej kwestii panuje swoista zmowa milczenia, która prowadzi do licznych przekłamań. Musimy znaleźć w sobie odwagę, by nazwać rzeczy po imieniu, widzieć rzeczywistość taką, jaka ona naprawdę jest. Działać nie z chęcią polemizowania, ale w duchu służenia prawdzie, która jest przecież nieodłączną częścią posługi Kościoła. Mam świadomość poruszania się po grząskim terenie i tego, że wyrażam wyłącznie moje własne opinie, które w żadnej mierze nie pretendują do bycia oficjalnym stanowiskiem Rzymu, mimo iż staram się być wiernym przekazowi Jana Pawła II i Benedykta XVI. Doskonale wiem jednak, że można podważyć moje stanowisko i nieustannie proszę naszych czytelników o pobłażliwość i wyrozumiałość. Poruszane tu tematy mogą budzić różne refleksje. Dlatego właśnie szczera debata jest konieczna, ale wyda ona dobre owoce tylko wtedy, kiedy będzie prowadzona w atmosferze chrześcijańskiej, braterskiej miłości (1), z szacunkiem dla odmiennych opinii.
Jakie wnioski można zatem wyciągnąć po tych trzech latach? Naszym celem nie jest pokazanie rosnącej liczby miejsc, w których odprawiana jest Msza św. w nadzwyczajnej formie, ale raczej zastanowienie się nad tym, co sprawia, że mówimy dziś o „złym odbiorze” papieskiego motu proprio? Nie neguję oczywiście jego dobrych owoców, a szczególnie tego, że nadaje ono oficjalny statut formie nadzwyczajnej Mszy św., co pozwoliło wielu młodym księżom odkryć inne oblicze rytu rzymskiego. Dlaczego mówimy jednak o „złym odbiorze”?
Z jednej strony musimy przyznać, że biskupi nie przestają nieufnie patrzeć na ruchy tradycyjne, nie widzą w nich szansy dla Kościoła, lecz raczej zagrożenie, fenomen, któremu trzeba nadać odpowiednie ramy, aby, nade wszystko, powstrzymać jego rozwój. Tymczasem, statystycznie, to właśnie w tych ruchach budzi się najwięcej powołań, co w czasach wielkiego kryzysu powołaniowego, powinno, co najmniej, dać do zastanowienia! Najbardziej uderzający w postawie naszych pasterzy jest sprzeciw wobec sedna przekazu motu proprio: mam na myśli pozostawienie proboszczom decyzji o wydaniu zgody na celebrowanie Mszy św. w formie nadzwyczajnej, kiedy pojawia się taka prośba ze strony parafian. Można powiedzieć, że, poza małymi wyjątkami, ten postulat nie został zrealizowany w żadnej francuskiej diecezji. Co jednak nie oznacza, że biskupi nie odpowiedzieli szczodrze na potrzeby swoich owieczek.
Napięcie
Trudno mówić o jednolitej reakcji ze strony ruchów tradycyjnych, ponieważ tu także mamy do czynienia z wieloma zasadniczymi różnicami – z pewnością dotyczy to w większym stopniu księży niż wiernych, którzy, siłą rzeczy, są zmuszeni przechodzić z jednej formy do drugiej. Bez wątpienia wszyscy przyjęli motu proprio z radością, ale, niektórzy poczuli się zawiedzeni widząc, jak opieszale realizowana jest wola Ojca Świętego i jak długo trwają zmiany, a wszystko rozbija się o niezrozumienie władz kościelnych, niechętnych do spełniania próśb, dla których nie widzą oni uzasadnienia. Ta sytuacja spowodowała bez wątpienia radykalizację postaw mniejszości, wspieranych przez różne grupy nacisku, stosujące nowoczesne metody wywierania wpływu, kojarzące się raczej z rewolucyjnym aktywizmem niż z ewangelicznym przesłaniem, co nie zwiększa szansy na zmniejszenie nieufności ze strony biskupów.
Szkodzą one również tym, którzy bez poklasku i medialnego rozgłosu, kierując się przesłaniem motu proprio, starają się przywrócić w parafiach formę nadzwyczajną, aby była ona dostępna dla wszystkich: takie osoby są skazane na manewrowanie między władzami kościelnymi, które najczęściej dalekie są od wspierania ich dążeń, a pewną grupą „tradycjonalistów”, którym niezbyt zależy na zbliżeniu między kapłanami i wiernymi przywiązanymi do dwóch form i którzy preferują miejsca kultu przeznaczone wyłącznie do sprawowania Mszy św. w formie nadzwyczajnej, co samo w sobie nie jest niczym złym (motu proprio mówi przecież o „parafiach personalnych”) pod warunkiem, że te miejsca pozostają w jedności z całą diecezją i jej kapłanami. Przy takich założeniach słuszne jest nie tylko istnienie „parafii personalnych”, ale także oddawanie diecezjalnych kościołów, bez względu na ich status, pod opiekę Instytutu Ecclesia Dei, którego powołaniem jest służba w duchu własnego, specyficznego charyzmatu. Nie zmienia to faktu, iż konieczne jest „uwolnienie” formy nadzwyczajnej z „tradycyjnej enklawy” i to bynajmniej nie dlatego, że ruch tradycyjny jest sam w sobie czymś złym, ale ponieważ ta liturgia powinna być dostępna dla wszystkich i nie jest dobrą praktyką utożsamianie uniwersalnego dziedzictwa Kościoła z jednym ruchem, który z pewnością ma wiele zalet, ale ma także, jak każda inna grupa, swoje wady.
Z założenia motu proprio miało prowadzić do rozładowania pewnego napięcia, szczególnie po stronie „tradycjonalistów”, ponieważ zauważało słuszność ich dążeń. Jednak w niektórych kręgach wierność księgom liturgicznym przekształciła się w drobiazgowy rubrycyzm, nie istniejący w czasach abp Lefebvre’a: tam, gdzie niegdyś istniała pewna „wolność”, dominuje dziś przesadne przywiązanie do rubryk, a nie ducha liturgii tradycyjnej: pytanie czy śpiewać Ojcze Nasz wraz z wiernymi czy nie, stało się główną kwestią, a nieprzestrzeganie przepisów w tym temacie występkiem równoznacznym niemalże z herezją, jak gdyby mogła istnieć liturgia „idealna”, ustalona raz na zawsze dla wszystkich! Kardynał Ratzinger wiele razy podkreślał, że istotą liturgii jest bycie owocem ciągłego rozwoju: nie może ona być sztucznym tworem powstałym w wyniku technicznej produkcji, ale nie można też negować jej naturalnego dojrzewania i pozwolić, by stała się ona jedynie pokrytym kurzem muzealnym eksponatem (2).
Mimo opublikowania motu proprio atmosfera wciąż jest pełna nieufności i strachu, co rodzi absurdalne sytuacje. Z jednej strony biskupi odmawiają z powodów ideologicznych przyjęcia kapłana z Instytutu Ecclesia Dei w diecezji, w której brakuje księży, z drugiej, Instytut odpowiada negatywnie na zaproszenie biskupa, ponieważ prosi on kapłana o koncelebrowanie Mszy św.
Zerwanie?
Ta opozycja między dwoma, tak bardzo różnymi obozami, wzmacnia również ideę zerwania na płaszczyźnie liturgii. Dwa mszały są postrzegane jako przeciwstawne, co nie pozwala widzieć fundamentalnej ciągłości i możliwości „wzajemnego wzbogacania się”, podkreślanej przez Benedykta XVI w liście do biskupów towarzyszącym ogłoszeniu motu proprio. Kardynał Canizares, prefekt Kongregacji do spraw Kultu Bożego, również zwrócił uwagę na ten aspekt: „ Ułatwianie dostępu do oficjalnej formy rytu rzymskiego, bliskiej ideom reformy postulowanej przez Sobór Watykański II, to nie kwestia nostalgii czy tendencja integrystyczna, lecz raczej krok w stronę głębszej Komunii wewnątrz Kościoła i pomoc w lepszym zrozumieniu aktualnej „formy zwyczajnej” w duchu „hermeneutyki ciągłości”(3). Można odnieść wrażenie, że, poza garstką osób głęboko przekonanych o słuszności papieskich poglądów, nikt nie chce podążać w tym kierunku, w duchu liturgicznej „hermeneutyki ciągłości”. Jedni pragną bowiem celebrować Mszę św. wg Pawła VI na swój własny sposób, który nie jest tym proponowanym przez Benedykta XVI, inni – chcą przede wszystkim zachować formę nadzwyczajną w jej kształcie z 1962 roku i nie życzą sobie współpracy z kimkolwiek, kogo praktyka liturgiczna odbiegałaby choć trochę od ich własnej.
Aby przekonać się jak głęboko zakorzeniona jest owa idea zerwania w duszach i zwyczajach, wystarczy zauważyć, że właściwie niemożliwe jest uczestniczenie we Mszy św. celebrowanej w formie zwyczajnej, ale ad orientem i ze śpiewami chorału gregoriańskiego. A przecież taki sposób celebrowania Mszy zwanej Mszą Pawła VI, który jasno wskazuje na łączność między dwoma rodzajami mszału, jest realizacją reformy postulowanej przez Sobór. Dlaczego więc jest on praktycznie nieobecny (poza kilkoma kościołami i klasztorami)? Jedyne wytłumaczenie jest takie, że wdrażanie reformy celowo przeprowadzono jako zerwanie z przeszłością…
To brutalne zerwanie miało katastrofalne skutki, doprowadziło do utraty sensu liturgii, znaczenia całej jej symboliki, pojęcia przestrzeni sacrum, istoty znaków, wszystkiego, co oczy, słuch i węch są zdolne dostrzec. Niedawno odwiedziłem znane sanktuarium, w którym próbuje się przywrócić sacrum w liturgii, szczególnie poprzez powrót do śpiewania części stałych po łacinie. Było bardzo sympatycznie, niestety czułem namacalny brak świadomości sacrum. Widoczne było to np. w usytuowaniu chóru przed właściwym ołtarzem i w postawie kapłana, który celebrował Mszę św. zwrócony w stronę wiernych, a tyłem do chóru, podczas gdy przestrzeń sakralna była przygotowana do celebrowania Mszy na „starym” ołtarzu z krzyżem w centrum. W całym tym zamieszaniu liturgicznym, trzeba przyznać, że „tradycjonaliści” przyczynili się do zachowania żywego znaczenia liturgii odziedziczonej po minionych wiekach: Benedykt XVI jest tego świadomy i często przywołuje stary mszał jako punkt odniesienia dla współczesnej liturgii. Jak można mówić, że forma nadzwyczajna stała się niezrozumiała dla współczesnych, skoro widzimy, jak wielu młodych ona przyciąga? Spójrzmy również np. na Rosję, gdzie, dzięki powrotowi do wspaniałej liturgii bizantyjskiej, równie „niezrozumiałej” (a nawet bardziej) jak msza trydencka, mamy do czynienia z prawdziwym odradzaniem się praktyk religijnych
Budowanie mostów
Trzeba położyć kres tym podziałom i zbudować mosty między kapłanami a wiernymi przywiązanymi do obu form rytu rzymskiego. Jest to konieczne szczególnie w kontekście przygotowania się do „reformy reformy” proponowanej przez Benedykta XVI. Oczywiście to długotrwała praca, ale stopniowe przygotowanie jest niezbędne. Być może dobrym początkiem byłoby wprowadzenie nauki celebrowania Mszy w formie nadzwyczajnej we wszystkich seminariach „zwyczajnych” i vice versa, tak, by klerycy prawdziwie pokochali te dwie formy rytu rzymskiego dane przez Kościół.
Pozwolę sobie podsumować moje refleksje zarysowując kilka możliwych osi „reformy reformy”, inspirowanych nieco propozycjami ojca Bryana Houghtona (4), które, mówiąc ogólnie, opierają się na koncepcji połączenia Liturgii Słowa formy zwyczajnej i Liturgii Eucharystii formy nadzwyczajnej z pewnymi zastrzeżeniami (nie wyczerpują one oczywiście problematyki):
- stopniowy powrót do celebrowania ad orientem wszędzie tam, gdzie to możliwe, ograniczenie koncelebry, Komunia Święta udzielana wyłącznie na kolanach i do ust;
- kalendarz liturgiczny i lekcjonarz (3-letni) wzięty z nowego mszału. Niektóre uproszczenia mogłyby być jednak ponownie rozpatrzone (przywrócenie Przedpościa i oktawy Zesłania Ducha Świętego);
- rezygnacja z wszelkich „opcji” dostępnych dla księży, przede wszystkim tych dotyczących wyboru Modlitwy Eucharystycznej. Potrzebne byłaby jasne normy określające zasady wyboru, kładące nacisk na używanie Kanonu rzymskiego w niedziele i ważne święta;
- w końcu najważniejszy punkt: gdyby miała istnieć tylko jedna forma (te same teksty, ten sam kalendarz), mogłyby być dopuszczalne dwa sposoby jej celebrowania: „tradycyjny”, całość po łacinie z chorałem gregoriańskim (Kanon po cichu) lub wg Pawła VI, w języku narodowym (Kanon mówiony głośno), ale przynajmniej z Kyriale po łacinie, aby nadać liturgii wymiar uniwersalny.
Te propozycje są oczywiście do przedyskutowania, dopracowania, pragnę tylko, by mogły one służyć szczeremu dialogowi, wychodzącemu poza dialektykę „polityczną” czy „ideologiczną”, stawiającą w opozycji „wygranych” i „przegranych”. Pomyślmy o tym, że katolicy, tak podzieleni w kwestiach liturgii, mają bardzo podobną wizję Kościoła i świata. W naszych zsekularyzowanych czasach, w którym Kościół jest ostatnią twierdzą chroniącą przed szaleństwami nowoczesności, dobrze byłoby o tym pamiętać i rozpocząć na nowo dialog w duchu braterskiej miłości. Chodzi przecież o coś najistotniejszego: „ Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja Was umiłowałem, żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi (…)” (J, 13, 34-35 a).
Christophe Geffroy
(1) Osobom zainteresowanym zagadnieniem postaw księży i wiernych przywiązanych do formy nadzwyczajnej, proponuję memorandum ks. Rifana, biskupa administracji apostolskiej w Campos (Brazylia), zatytułowane „Dla jedności tradycjonalistów”, które publikujemy w całości w języku francuskim na naszej stronie internetowej; mógłby być to swoisty punkt odniesienia dla kręgu tradycyjnego.
(2) Nie zapominajmy, że sam abp Levebvre był świadom pewnych słabości Mszału z 1962 roku i że z radością przyjął reformy z 1965 r. (patrz Itineraires nr 95, lipiec-sierpień 1965, str. 78-79).
(3) List z skierowany 20 kwietnia 2010 do uczestników spotkania poświęconego motu proprio w Instytucie Chrystusa Króla w Madrycie 24 kwietnia 2010.
(4) Bryan Houghton, Pokój z ks. Foresterem, DMM, 1982.
tłum. Katarzyna Szczepańska-Wocial