[Zachęcamy do przeczytania tekstu znalezionego w blogosferze]
Tradycjonalizm katolicki to nie ideologia, lecz sposób na życie. To rodzaj duchowości, podobnie jak duchowość karmelitańska, jezuicka czy franciszkańska. A właściwie, pewna podbudowa dla duchowości, gdyż jej rodzaje mogą budować na wrażliwości i miłości wobec starej liturgii oraz dawnego formułowania dogmatów. A jednak, wielu nie pojmuje tego, co przeżywa obecnie środowisko tradycji łacińskiej. Kto więc nie zrozumie w pełni sytuację i wrażliwość tradycjonalistów?
Nie zrozumie tradycjonalizmu ten, kto nie zapoznał się z dramatem lat 60. i 70., gdy to, co jeszcze przed rokiem było wielkie i święte, nagle okazywało się być skostniałe i zakazane. Nie uświadomi sobie toku myślenia jego zwolenników człowiek, który nie chce spróbować wejść choć na chwilę w skórę ludzi oddychających dawną duchowością, skupionych często w bractwach, którym nagle dano do zrozumienia, że są zacofani, nie rozumieją „świata” (jakże pojmowanego!), a następnie potratowano jak pariasów. Którym na Zachodzie w imię „ewangelizacji” nakazano natychmiast „nawrócić się” i zmienić myślenie: bezkrytycznie patrzeć na pantomimę w prezbiterium czy sprawowanie Eucharystii na stole ogrodowym. Którym wmówiono, że ortodoksję warto zastąpić kreatywnością, w praktyce okazującą się reżimem jedynie słusznych poglądów progresywnych pod płaszczykiem odnowy, aktywnego uczestnictwa, ekumenizmu i przystosowania.
Nie zrozumie tradsów ten, kto nie chce się wysilić, by poznać teologię liturgii (w jej pełni, a nie jedynie w wersji posoborowej, sztucznie dorobionej do novus ordo) oraz symbolikę gestów, słów i szat na dawnej Eucharystii. Ten, kto nie wie czym jest archeologizm oraz ciągłość i organiczny wzrost w dziejach kultu, a przy tym ciągle peroruje, że msza tyłem do ludzi to coś strasznego - jakby ważne było, do kogo tyłem, a nie do kogo przodem. Nie zrozumie tradycjonalistów ten, kto niby wrażliwy jest na „inność” i pluralizm w dziedzinie duchowości, wartości tak mocno lansowane przez wielu hierarchów, ale w ostateczności pokazuje, że liczy się dla niego tylko to, co moje i najmojsze.
Nie zrozumie tradsów ten, kto ma w głowie utarte, schematyczne interpretacje Soboru Watykańskiego II, a właściwie jego „ducha”, wpisujące się w logikę błędnej hermeneutyki zerwania, ani jedyną słuszną wiedzę o jego historii wedle dyktatu szkoły bolońskiej. Ten, kto uwierzył w mit Kościoła przedsoborowego jako czasu stęchlizny, inkwizycji, zasklepienia i zabobonu. Kto w ogóle uwierzył w twierdzenie, że istniał „Kościół przedsoborowy” – jakby ten obecny był jakimś novum. Nie zrozumie tradsów osoba, która zamiast organicznego rozwoju woli patrzeć na historię w marksistowskich kategoriach walki postępu z ciemnotą, urzeczywistniającą się poprzez rewolucje i gwałtowne zerwania z „reakcyjną” przeszłością.
Nie zrozumie tradsów ten, kto jest ślepy na fakt, że nie wolno deptać rzeczy bliskich ludzkiemu sercu, Ten, kto nie dostrzeże dziwnej symbiozy między rewolucją francuską a rewolucją posoborową, w czasie których ogałacano ołtarze i zezwalano na tańce w kościołach roznegliżowanym kobietom. A także ten, kto nie zauważy uniwersalności wniosku historyka Pawła Jasienicy, który w kontekście walki francuskich republikanów z mieszkańcami Wandei stwierdził, że ludzie, którzy zbytnio umiłowali własne, subiektywne wizje, zdradzili program reformatorski, z kolei ci, którzy zostali napiętnowani jako wstecznicy i zbrodniarze, byli mu właściwie wierni.
Nie zrozumie tradycjonalizmu człowiek, który nie dokona analizy współczesnego społeczeństwa z jego słowami-kluczami, takimi jak antropocentryzm, homogenizacja, jednolitość, utylitaryzm, banał. Kto nie dostrzeże powszechnej ignorancji i mentalnych pozostałości po homo sovieticus, albo niechęci do autorytetów pokolenia „Y”. Nie zrozumie tradsów ten, kto nie zauważy, że nienawiść rewolucjonistów maja ’68 do wszystkiego, co wiąże się z prawem i przepisem, jest analogiczna do posoborowej niechęci wobec rubryki i rytuału.
Nie zrozumie w pełni tego środowiska człowiek, który nie uzna, że od prostoty do prostactwa i od ubóstwa do dziadostwa jest bardzo niedaleka droga. Ten, kto nie zauważy, że fenomen "posoborowia" - nieograniczonego czasowo zjawiska (występującego także przed wiekami), przejawiającego się teoretycznie przez pseudoelokwencję architektów nowego porządku, a praktycznie przez barbaryzację, zalew kiczu i tandety pod wzniosłymi hasłami, zintensyfikował się w ostatnich czterech dekadach, gdy za odrzuceniem dawnej modlitwy poszło odrzucenie dogmatów i chrześcijańskiego życia przez wiernych. Kto nie zauważy, że turpizm i "kreatywność" nieprzypadkowo doprowadziły do wyeliminowania ze świątyń tchnących ortodoksją nigryk czy gregoriańskiego chorału.
Nie zrozumie tradycjonalizmu ten, komu nie chce się odbyć intelektualnej wędrówki w celu zrozumienia motywów, które kierują tradsami, ani ten, który nie jest w stanie zdobyć się na odrobinę zrozumienia i ciepła, a zamiast tego rzuca frazesami o schizmatykach, faryzeuszach, niszczących jedność zacofańcach, względnie, w przypadku wyższego levelu podłości, o katolikach kulturowych i potomkach esbeków.
Nie zrozumie tradsów ten, kto nie jest w stanie zrozumieć upokorzenia, jakie musiało znieść przez cztery dekady wielu katolików, gdy odważni kapłani, łamiąc biskupi zakaz, odprawiali dla nich Tridentinę potajemnie, po domach lub kościołach przy zamkniętych drzwiach. Gdy byli wyśmiewani i oskarżani o brak miłości do Kościoła, butę, naiwne marzycielstwo, miłość formy, a nie treści – zupełnie tak, jakby sama forma nie wpływała na przekazywaną treść. Nie zrozumie tradsów ten, kto nigdy nie przeżył permanentnego oskarżania o złą wolę i schizmę oraz nieustannego żądania, by udowodnić, że nie jest się wielbłądem.
Nie da się zrozumieć tradsów bez zapoznania z fenomenem starej liturgii, która sprawiła, że nawet niekatolicy, tacy jak Agatha Christie, podpisali się pod petycją ponad 50 sław ws. zgody na dalsze sprawowanie Tridentiny w Anglii i Walii. Nie zrozumie tradycjonalistów ten, kto wiedział o mało znanej twarzy św. Ojca Pio, który nigdy nie odprawił nowej mszy, a na słowa generała kapucynów – zakonu, do którego należał – o posoborowej „specjalnej kapitule” i „nowych konstytucjach” zakonnych zareagował stwierdzeniem, że to destrukcyjny nonsens. Trudno pojąć logikę tradsów bez poznania gestów np. J. R. R. Tolkiena, odpowiadającego w czasie nowej mszy na cały głos po łacinie, podczas gdy inni modlili się po angielsku – na znak protestu. Ani bez słów żarliwego Evelyna Waugha, który już po pierwszych eksperymentach liturgicznych z 1965 r. prosił Boga, by nigdy nie porzucił wiary, bo obecnie chodzi do kościoła jedynie by wypełnić obowiązek i okazać posłuszeństwo. Nie zrozumie tradsów ten, kto nie zajrzy w duszę Louisa de Funesa, cudownego wesołka, a zarazem gorliwego katolika, który czuł wewnętrzny przymus, by wspierać finansowo tradycjonalistycznych kapłanów, a w testamencie zapisał Bractwu św. Piusa X trzecią część swego pokaźnego majątku. Ani ten, kto nie poznał zapisków Juliana Greena, kipiącego miłością do Kościoła i papiestwa, a równocześnie zwijającego się z bólu na widok tandety i zaniku czci dla Najświętszego Sakramentu.
Nie zrozumie tradycjonalizmu ten, kto nie dostrzeże żywych pąków tego ruchu: tłumów ludzi na zwykłej mszy trydenckiej w Londynie, których jest więcej niż na największej liturgii anglikańskiej w mieście; tysięcy osób na pieszej pielgrzymce do Chartres; ogromnej liczby powołań kapłańskich i zakonnych oraz wielu nawróceń dzięki pięknu klasycznej liturgii; rozkwitu nowych instytutów życia konsekrowanego oraz świeckich stowarzyszeń; faktu, że na czele wielkich protestów we Francji przeciwko ustawie o małżeństwom homoseksualnym stanęła tradycjonalistka katolicka Frigide Barjot. Nie zrozumie tradi-świata ten, kto nie dostrzeże miłości do Kościoła, świadomej wiary z wyboru, regularnego przystępowania do sakramentów oraz ogromnej wiedzy religijnej większości wiernych o opisywanej wrażliwości.
Nie zrozumie tradsów ten, kto nie zapoznał się także z mężną walką wielu kapłanów, często złamanych i zgniecionych w kościelnej machinie za to, że ośmieli się nie iść za dyktatem tandety. Począwszy od tych na najwyższych stopniach hierarchii, jak pełnych lęku o liturgiczną reformę kardynałów Ottavianiego i Bacciego, piszących w potajemnym liście do papieża w 1969 r., że nowa, sztucznie wyprodukowana przez „ekspertów” przy stoliku z zielonym obrusem msza wyraźnie oddala się od katolickiej teologii Eucharystii; kończąc na szeregowych proboszczach i duszpasterzach, którzy przez dekady postanawiali „robić swoje”, tworząc oazy na duchowej pustyni i czekając na lepsze czasy.
Nie da się w końcu pojąć tego ruchu, jeśli nie zapozna się z przekłamywanym życiorysem najbardziej kojarzonego z tradycjonalizmem arcybiskupa Lefebvre’a, choć „głową” ruchu uczyniły go media, a większość wiernych klasycznego rytu mimo wszystko za nim nie poszła. Jeśli nie przeczyta się świadectw jego misjonarskiej gorliwości w Gabonie w latach 30., gdzie doprowadził do niemal trzykrotnego wzrostu liczby katolików; jeśli nie pozna się jego dalszej kariery i pięcia po szczeblach hierarchii, by w końcu zostać po soborze niejako zdegradowanym za konserwatywne poglądy; jeśli nie dostrzeże się dramatycznych pytań arcybiskupa, co takiego musiało się stać z Kościołem, że to, za co przez 50 lat życia był popierany przez papiestwo, nagle stało się po soborze podstawą do „suspendowania a divinis”.
Dziś znów podnosi się wobec tradsów wiele zarzutów i posługuje krzywdzącymi uproszczeniami. Niech więc adwersarze bardziej poznają zwolenników tej duchowości, wejdą w ich skórę i zrozumieją, co mogą czuć ludzie, który po czterech dekadach zwalczania oraz krótkim okresie rehabilitacji i przyznania słuszności przez Najwyższego Pontyfika, znów widzą przed sobą widmo zejścia do podziemi. Nawet jeśli jest to tylko przesadzona wizja, nie bierze się znikąd. Niestety, doświadczenia są przykre. A zranienie rodzi niezrozumienie, żal i frustrację – przy najlepszych nawet chęciach. Nie chodzi o zgrywanie fałszywych męczenników czy świętych bez skazy. Tradycjonaliści proszą jedynie, by mogli swobodnie modlić się tak, jak czyniono to przez wieki, a stara msza była powszechnie dostępna - nie tylko dla nich, ale także dla osób o wrażliwości posoborowej; dla młodych kapłanów, którzy patrząc na celebrację rytu klasycznego, mogliby nauczyć się miłości do liturgii w formie zwyczajnej. Proszą o życzliwość i akceptację.
Pozostawiam do rozważenia.