Benedykt XVI, wychodząc naprzeciw posoborowemu problemowi z tradycyjną rzymską liturgią, spowodowanemu promulgowaniem nowego Mszału przez Pawła VI, w motu proprio Summorum Pontificum przypomniał, że nie tylko nigdy nie została ona zakazana i każdy kapłan ma prawo ją celebrować, ale również że wierni mogą się jej domagać od swoich duszpasterzy, którzy ich prośby powinni rozpatrywać życzliwie.
Msze w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego (tak papież we wspomnianym dokumencie nazwał tradycyjny ryt rzymski) powinny być celebrowane według Mszału Jana XXIII (który jako ostatni dokonał w nim zmian) i prawa liturgicznego aktualnego w czasie jego wydania.
Taka sytuacja dla tradycyjnej liturgii stanowi jakby zamrożenie, przypomina stan znany od XVI wieku, kiedy św. Pius V ogłosił ryt rzymski rytem powszechnym dla całego łacińskiego Kościoła, oraz zakazał wszelkich samowolnych zmian: „po wsze czasy, nakazujemy i polecamy, pod groźbą kary Naszego gniewu, aby nic nie było dodane do Naszego nowo wydanego Mszału, nic tam pominięte, ani cokolwiek zmienione” (Quo primum tempore). Jak wiemy z historii liturgii, nie uległa ona oczywiście totalnej stagnacji. Brak rozwoju dla liturgii jest czymś nienaturalnym.
W obecnej sytuacji, widząc błędy w posoborowych zmianach liturgicznych oraz ich smutne konsekwencje, mówienie o rozwoju liturgii może napawać pewnymi zrozumiałymi obawami, szczególnie jeśli mamy na myśli tę tradycyjną, która dzięki nieformalnemu zakazowi ustrzegła się rąk chcących w twórczym szale szybko zmieniać i odtwarzać. Może więc rzeczywiście aktualny, nienaruszalny stan Mszału Jana XXIII jest w naszym czasie sytuacją bezpieczniejszą.
Jest to jednak dla wiernych przywiązanych do tradycyjnego rytu rzymskiego sytuacja dziwna. Mamy przecież za sobą drugi sobór watykański i jego konstytucję Sacrosanctum Consilium, z konkretnymi zaleceniami rozwoju liturgii. Niby uznajemy sobór za nasz (w końcu jesteśmy katolikami), rozumiemy postulaty Konstytucji o Liturgii, a nawet z wielu się cieszymy. Ale gdy już jesteśmy na tradycyjnej liturgii, to tego soborowego wpływu zupełnie nie widać, żyjemy jakby soboru nie było (ani soboru, ani posoborowych beatyfikacji i kanonizacji – nie wspominamy na Mszy np. św. Józefa Sebastiana Pelczara czy św. Maksymiliana Kolbe).
Oczywiście nie zachęcam poszczególnych celebransów do wdrażania zmian na własną rękę, bo ten sam sobór przypomina, że „nikomu innemu [prócz odpowiedniej władzy kościelnej - D.G.], chociażby nawet był kapłanem, nie wolno na własną rękę niczego dodawać, ujmować lub zmieniać w liturgii” (SC 22 & 3). Jest jednak pewna drobna rzecz, w której celebrans może sobie pozwolić na, jak się zdaje, uzasadnioną zmianę zwyczaju.
Już rubryki mszalne (474) i stary Kodeks Prawa Kanonicznego z 1918 roku nakładały na kapłanów obowiązek głoszenia kazań w niedziele i święta nakazane w formie zwykłej homilii [1].
Wydawać by się mogło, że ostatni sobór nic nowego w sprawie kazania nie wniósł. W Konstytucji o Liturgii czytamy: „Jako część samej liturgii zaleca się bardzo homilię, w której z biegiem roku liturgicznego wykłada się na podstawie tekstów świętych tajemnice wiary i zasady życia chrześcijańskiego. Bez poważnego powodu nie należy jej opuszczać we Mszach odprawianych w niedziele i święta nakazane przy udziale wiernych” (SC 52). Jednak już w pierwszym zdaniu pojawia się stwierdzenie, którego uważny czytelnik nie przepuści bez refleksji. Bo co to znaczy, że homilię zaleca się jako część samej liturgii?
Papież Benedykt XVI w adhortacji „Verbum Domini” (59) napisał: „«ze względu na wagę słowa Bożego, rodzi się konieczność poprawienia jakości homilii. Jest ona bowiem częścią czynności liturgicznej; ma za zadanie dopomagać pełnemu zrozumieniu oraz oddziaływaniu słowa Bożego na życie wiernych». Homilia uaktualnia przesłanie Pisma świętego, ażeby wierni mogli odkryć obecność i skuteczność słowa Bożego w swoim codziennym życiu. Powinna ona ułatwić zrozumienie sprawowanej tajemnicy, zachęcić do misji, przygotowując zgromadzenie do wyznania wiary, modlitwy powszechnej i liturgii eucharystycznej.”
Homilia od zawsze towarzyszyła eucharystycznym celebracjom, jednak z czasem przyjęło się – zapewne ze względu na to, że z oczywistych względów jej treści nie ma w Mszale – iż nie jest traktowana jako części liturgii (inaczej sprawa ma się we Mszach pontyfikalnych). Celebrans na czas głoszenia kazania w Mszach sprawowanych według tradycyjnego Mszału Rzymskiego, schodzi zazwyczaj ze stopni ołtarza i staje przy mównicy, lub w ogóle opuszcza prezbiterium, udając się na „wiszącą” ambonę. Żeby podkreślić tę „przerwę” w liturgii, kapłan zdejmuje manipularz i zostawia go na Mszale. W niektórych miejscach zachował się jeszcze zwyczaj zdejmowania ornatu [2].
O. Łukasz Miśko OP podczas głoszenia homilii na Mszy w rycie dominikańskim w kościele św. Idziego w Krakowie |
Stary Kodeks Prawa Kanonicznego zezwalał innowiercom i ekskomunikowanym na udział w kazaniu zapewne nie tylko ze względu na ewangelizująco-katechizujący charakter wygłaszanej mowy i nadzieję na ich nawrócenie, ale również jest tu dostrzegalne to przeświadczenie, że kazanie nie należy do liturgii (w liturgii oczywiście te osoby nie mogły uczestniczyć, ponieważ dużo bardziej rygorystycznie niż dziś podchodzono do communicatio in sacris; por. CIC 1918. kan. 2259).
Skoro ostatni sobór podkreślił miejsce homilii, zaznaczając iż stanowi ona część liturgii, wydaje mi się, że warto byłoby zrezygnować ze zdejmowania na czas jej wygłaszania manipularza, a już w ogóle – ornatu. Rubryki Mszału na ten temat milczą, więc jest to kwestia, w której celebransi mają możliwość uwzględnienia swojego wyczucia.
Co ciekawe, dominikanie celebrujący w rycie dominikańskim, często nie zdejmowali (i nie zdejmują) manipularza na czas kazania. Złośliwi mówią, że z lenistwa. Można jednak spróbować spojrzeć życzliwiej – że bracia z Zakonu Kaznodziejskiego zaznaczali w ten sposób szczególną dla swojego charyzmatu świadomość wagi kazania.
W tym miejscu pojawia się jednak problem ogłoszeń duszpasterskich, dla których miejsce zazwyczaj przewiduje się właśnie przed kazaniem lub po nim. Żeby zachować konsekwencję, trzeba by na czas ich wygłaszania (jako że żadną miarą nie są częścią liturgii) manipularz zdjąć. Jednak dużo sensowniejsze wydaje mi się – i ta uwaga może być użyteczna również dla celebrujących według Mszału Pawła VI – zrezygnowanie z nich podczas celebracji i przeniesienie przed Mszę. W niektórych miejscach jest godny pochwały i naśladowania zwyczaj, że chwilę przed Mszą kapłan wychodzi w albie i stule, żeby wygłosić krótką, kilkuminutową katechezę mistagogiczną. Wydaje mi się, że jest to również idealny moment na wszelkie inne ogłoszenia, tak by podczas samej Eucharystii tuż przed offertorium nic nie wyrywało wiernych z aktywnego w niej uczestnictwa. Osoby, które się spóźnią, zawsze mogą ogłoszenia przeczytać na przykościelnej tablicy informacyjnej, internetowej stronie duszpasterstwa, lub dowiedzieć się o nich od znajomych.
Liczę, że niniejsze refleksje skłonią zainteresowanych do indywidualnych przemyśleń, oraz mam nadzieję na twórczą dyskusję.
Dawid Gospodarek
[1] Co ciekawe, ks. Franciszek Bączkowicz w swoim podręczniku do prawa kanonicznego wskazuje również na wymaganą treść kazań: Treścią kazań powinny być przede wszystkim zasady wiary i obyczajów, tj. to, w co wierni wierzyć i co czynić powinni, aby się zbawić (kan. 1347 & 1). Sprawy polityczne są z kościołów bezwzględnie wykluczone. Kaznodzieje nie powinni poruszać tematów świeckich i trudnych (…), niezrozumiałych dla słuchaczy (kan. 1347& 2). W kazaniach należy szczególnie pouczać wiernych o istocie i wzniosłości mszy św., oraz o jej celu i zbawiennych skutkach (…). Aby zaś wierni mogli wejść w posiadanie coraz bogatszych nadprzyrodzonych darów, w odpowiednich kazaniach należy ich pouczać o skarbach pobożności, zawartych w liturgii świętej. Przy spełnianiu swego urzędu powinni kaznodzieje posługiwać się nie „przekonywującymi mądrości ludzkiej słowami”, nie próżną i goniącą za poklaskaniem wymową świecką, lecz „okazaniem ducha i mocy”, głosząc nie siebie, lecz Chrystusa ukrzyżowanego (kan. 1347 & 2). [Prawo kanoniczne. Podręcznik dla duchowieństwa, tom II, Opole 1958, s. 480-481]
[2] Bp. A. J. Nowowiejski w swoim ceremoniale napisał, że na czas kazania można nawet gasić świece: „Ceremonjał parafjalny. Przewodnik liturgiczny dla duchowieństwa pasterstwem dusz zajętego”, Płock 1931, str. 308
Kaszubscy kapłani np. nie krępowali się w czasie kazania zażywać tabakę, a nawet zachęcać do tego zebranych wiernych tradycyjnym chcemë le so zażec, co ilustruje ta piosenka "Dobrô tobaka": Czej jesmë w kòscele, kôzanié slëchómë, jak nóm sã spac zachce to roga szëkómë http://www.youtube.com/watch?v=H26XxrNGeXg
Kaszubscy kapłani np. nie krępowali się w czasie kazania zażywać tabakę, a nawet zachęcać do tego zebranych wiernych tradycyjnym chcemë le so zażec, co ilustruje ta piosenka "Dobrô tobaka": Czej jesmë w kòscele, kôzanié slëchómë, jak nóm sã spac zachce to roga szëkómë http://www.youtube.com/watch?v=H26XxrNGeXg