wtorek, 22 grudnia 2009

Periodyk informacyjny wiernych z Szamotuł

Wierni z Szamotuł, zaangażowani w duszpasterstwo skupione wokół tradycyjnej liturgii, przygotowali pierwszy numer pisma informacyjnego "Gloria Domini", w którym pragną upowszechniać wiedzę na temat bogactwa liturgicznego Kościoła oraz publikować wiadomości z działań podejmowanych przez wspólnotę.


W numerze znalazły się m.in.: relacje z najważniejszych Mszy św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego odprawianych w Szamotułach, historia wspólnoty, wywiad z ks. T. Dawidowskim, relacja z pobytu w klasztorze w Triors i nauki chorału gregoriańskiego, a także artykuł "Moje spotkanie z Mszałem" ks. W. Wygockiego, który zamieszczamy poniżej:

Pierwsze spotkanie z mszałem
Przed wojną i jeszcze w czasie okupacji wszyscy członkowie mojej rodziny modlili się z „książeczek do nabożeństwa”. Były książeczki większe, z którymi chodziło się na mszę św. w niedziele i takie maleńkie, które zabieraliśmy na wycieczki do Puszczykowa.
W wojennym roku 1942 przygotowywałem się do I Komunii św. Uczyła mnie wtedy pani prof. Z. Świnarska. Pamiętam jak dziś: Przyjeżdżała z Lubonia bardzo rychło rano, szła do Kościoła św. Wojciecha, jednego z dwóch otwartych jeszcze w Poznaniu dla Polaków, a później przychodziła na lekcje. Miała zawsze ze sobą dużą, grubą książkę w specjalnej torebce. Kiedyś otworzyła ją i pokazała mi mszał. Wytłumaczyła mi, że właśnie z takiej samej książki modli się kapłan w czasie mszy św. Od tego czasu zacząłem marzyć o własnym mszale.

Własny mszalik
Pierwszy własny mszalik otrzymałem w roku 1945. Nie był to jednak duży upragniony „Benedyktyn”, ale mały niedzielny mszalik - wydrukowany w Ameryce. Brakowało w nim formularzy na uroczystości świętych, ale były ładne komentarze liturgiczne.
Wnet ten „mszał” przestał mi wystarczać. Wydano w Katowicach „Mszał na niedzielę i święta” ks Tomanka. Oszczędzałem parę tygodni, oglądałem wiele razy na wystawie… Wreszcie kupiłem go. Wnet nauczyłem się nim posługiwać. Aby móc nadążyć za celebrantem, wyszukiwałem takie kościoły, w których księża wolno odprawiali Mszę św. Służył mi ten mszalik długie lata. Uczyłem się go rozumieć. Czytałem liturgistów Parscha i Dom Guerangera. W miarę jak poznawałem łacinę, chciałem mieć wszystkie teksty po łacinie – by modlić się tak, jak kapłan.

Własny mszał łaciński
W 1954 r. wybierałem książki na prezenty gwiazdkowe. W księgarni św. Wojciecha zapytałem przypadkowo o „mszał’. Myślałem o wyśnionym „Benedyktynie”. Nie mieli. Pokazali mi coś innego. Zgrabną książeczkę, oprawioną w skórę, ze złoconymi brzegami i całą masę kolorowych wstążeczek. To był prawdziwy, łaciński mszał z wydawnictwa Pustota. Pierwszy raz korzystałem z tego mszału na Pasterce w kaplicy SS. Karmelitanek. Służyłem wtedy do mszy św. Rozumiałem tę piękną lekcje Bożego Narodzenia z listu św. Pawła do Tytusa o objawieniu się łaski Boga Zbawiciela naszego wszystkim ludziom i o tym, ze On sam wydał siebie za nas. Zakonnice śpiewały o wielkim cudzie Synostwa Bożego.
I szedł za mną ten mszał przez studia uniwersyteckie. Wędrował w plecaku przez Szwajcarię Kaszubską, jeździł na rowerze i w góry. Przyzwyczaiłem się do tego mojego towarzysza. Ojciec Stanisław - dominikanin uczył nas w tym czasie śpiewu, chyba mszy: „De Angelis”. Schodziliśmy się gromadnie na „naszą” mszę św. Może w tym było trochę snobizmu, ale to był zdrowy snobizm.
Skończyłem studia. W tym czasie już duża część mojej rodziny posługiwała się mszalikami. One była akademią duchową i nauczycielem Pisma św. Nadszedł rok 1959, w którym przekroczyłem próg seminarium. Jeszcze kilka miesięcy korzystałem ze starego Pustota, ale zauważyłem w nim wiele braków. Nie było nowych formularzy. Wnet otrzymałem nowy mszał z zagranicy. I znowu staliśmy się nierozdzielnymi przyjaciółmi. Potem doszedł brewiarz, ale mszał- modlitewnik z chłopięcych lat pozostał na pierwszym planie.

Mszał na Ołtarzu
Aż wreszcie za biskupem odmawiałem z mojego mszału słowa: Suscipe Sancte Pater - Przyjmij Ojcze święty, wszechmogący, wieczny Boże, tę niepokalaną hostię… To był dzień zesłania Ducha Świętego. Dzień moich święceń kapłańskich. Nazajutrz w kościele-baraku wypełnionym po brzegi ludźmi, podchodziłem do ołtarza. Leżał na nim duży, czerwony mszał. Czytałem w introicie, jak Pan karmił wyborną pszenicą i sycił miodem z opoki. Dla mnie ziarnami były zdania zamknięte w mszale, a miodem – Eucharystia.

Ks. Włodzimierz Wygocki
Przewodnik Katolicki, 30.01.1966, nr 5, str.37-38.