Poniżej zamieszczamy tekst, którego autorem jest o. Charbel Pazat de Lys OSB, a który ukazał się w piśmie Christianitas nr. 35, s. 105-106. Tekst powstał w 2001 r.
Chcielibyśmy tu zasygnalizować miejsce liturgii tradycyjnej w perspektywie nowego ruchu liturgicznego.
Po pierwsze, liturgia ta powinna służyć jako latarnia morska i bezpieczna przystań dla wszystkich tych, którzy nie mogą już żeglować po rafach tysięcy liturgii dziś występujących; w oczekiwaniu na dojrzałe owoce „reformy reformy”, wierni mają prawo chronić lub odnajdywać swą wiarę w kontakcie z owym wielowiekowym skarbem, który przedstawia się im jako szczególny przejaw tego, że Kościół „trzyma kurs”.
Po drugie, nawet dla tych, którzy praktykują na co dzień nową liturgię, liturgia tradycyjna powinna służyć za punkt odniesienia. Albowiem — ponieważ Dobry Bóg pisze prosto po liniach krzywych — trwanie rytu klasycznego dostarcza niezastąpionego świadectwa ciągłości Kościoła i jego liturgii. Ten ryt nie odczuł przecież w żadnym razie wrodzonych dwuznaczności ruchu liturgicznego i jego przejawów w „duchu Soboru” — co pozwala odnaleźć w nim i zasadę przewodnią w dokonywaniu słusznych wyborów praktycznych, i więź z „przed-zerwaniem", pozwalającą odkryć na nowo prawdziwego ducha liturgii pozostającej w „organicznej ciągłości" z całą swoją przeszłością.
Po trzecie, liturgia tradycyjna stanowi niezbędny element „reformy reformy”. W dostatecznym stopniu wykazaliśmy istnienie zerwania w ewolucji i kładliśmy nacisk na konieczność ciągłości, a to dla uszanowania samej natury liturgii. A przecież — jak wyżej powiedzieliśmy — owa ciągłość jest widzialna w pełni tylko w liturgii klasycznej, która naszym zdaniem powinna z tej racji służyć za „matrycę” dla owej przyszłej jednoczącej odnowy — jeśli uzna to za stosowne Urząd nauczycielski Kościoła, który określi czas, sposób i środki. Ktoś mógłby wyrazić zastrzeżenie, że liturgia klasyczna pozostaje w użyciu jedynie w niewielu miejscach kultu, a zatem nie wiadomo, jak mogłaby ona konkretnie posłużyć za „matrycę” dla nowego ruchu liturgicznego i dla nowej reformy. Należy jednak zdać sobie sprawę z następującej oczywistości: również konkretnie, w chwili obecnej nie ma już raczej „rytu Pawła VI”, który byłby powszechnie praktykowany w sposób wystarczająco jednolity, aby mógł służyć za punkt odniesienia... Byłoby więc lepiej przyjąć za podstawę ten z dwóch rytów, którego ciągłość jest najmniej powątpiewalna.
Z wszystkich tych powodów staje się czymś naprawdę pilnym przyznanie kapłanom i wiernym, którzy tego pragną, pełnej wolności używania rytu klasycznego.
Kiedy wreszcie przyjdzie jedność liturgiczna (a nie tylko kanoniczna) w postaci rytu rzymskiego zaszczepionego nareszcie na swym pniu? Tego w ogóle nie wiemy. Ale już powiedzieliśmy: nie wolno myśleć o nowej formie klerykalizmu, który w pięć czy dziesięć lat narzuciłby brutalnie nową zmianę, niezależnie jakiej natury; jego jedynym rezultatem — dowodzi tego najnowsza historia — byłby trzeci ryt rzymski... a może nawet kolejna schizma! Nic nie przeszkadza uznać, że w najbliższej przyszłości czeka nas wieloletnia koegzystencja.
Chcielibyśmy tu zasygnalizować miejsce liturgii tradycyjnej w perspektywie nowego ruchu liturgicznego.
Po pierwsze, liturgia ta powinna służyć jako latarnia morska i bezpieczna przystań dla wszystkich tych, którzy nie mogą już żeglować po rafach tysięcy liturgii dziś występujących; w oczekiwaniu na dojrzałe owoce „reformy reformy”, wierni mają prawo chronić lub odnajdywać swą wiarę w kontakcie z owym wielowiekowym skarbem, który przedstawia się im jako szczególny przejaw tego, że Kościół „trzyma kurs”.
Po drugie, nawet dla tych, którzy praktykują na co dzień nową liturgię, liturgia tradycyjna powinna służyć za punkt odniesienia. Albowiem — ponieważ Dobry Bóg pisze prosto po liniach krzywych — trwanie rytu klasycznego dostarcza niezastąpionego świadectwa ciągłości Kościoła i jego liturgii. Ten ryt nie odczuł przecież w żadnym razie wrodzonych dwuznaczności ruchu liturgicznego i jego przejawów w „duchu Soboru” — co pozwala odnaleźć w nim i zasadę przewodnią w dokonywaniu słusznych wyborów praktycznych, i więź z „przed-zerwaniem", pozwalającą odkryć na nowo prawdziwego ducha liturgii pozostającej w „organicznej ciągłości" z całą swoją przeszłością.
Po trzecie, liturgia tradycyjna stanowi niezbędny element „reformy reformy”. W dostatecznym stopniu wykazaliśmy istnienie zerwania w ewolucji i kładliśmy nacisk na konieczność ciągłości, a to dla uszanowania samej natury liturgii. A przecież — jak wyżej powiedzieliśmy — owa ciągłość jest widzialna w pełni tylko w liturgii klasycznej, która naszym zdaniem powinna z tej racji służyć za „matrycę” dla owej przyszłej jednoczącej odnowy — jeśli uzna to za stosowne Urząd nauczycielski Kościoła, który określi czas, sposób i środki. Ktoś mógłby wyrazić zastrzeżenie, że liturgia klasyczna pozostaje w użyciu jedynie w niewielu miejscach kultu, a zatem nie wiadomo, jak mogłaby ona konkretnie posłużyć za „matrycę” dla nowego ruchu liturgicznego i dla nowej reformy. Należy jednak zdać sobie sprawę z następującej oczywistości: również konkretnie, w chwili obecnej nie ma już raczej „rytu Pawła VI”, który byłby powszechnie praktykowany w sposób wystarczająco jednolity, aby mógł służyć za punkt odniesienia... Byłoby więc lepiej przyjąć za podstawę ten z dwóch rytów, którego ciągłość jest najmniej powątpiewalna.
Z wszystkich tych powodów staje się czymś naprawdę pilnym przyznanie kapłanom i wiernym, którzy tego pragną, pełnej wolności używania rytu klasycznego.
Kiedy wreszcie przyjdzie jedność liturgiczna (a nie tylko kanoniczna) w postaci rytu rzymskiego zaszczepionego nareszcie na swym pniu? Tego w ogóle nie wiemy. Ale już powiedzieliśmy: nie wolno myśleć o nowej formie klerykalizmu, który w pięć czy dziesięć lat narzuciłby brutalnie nową zmianę, niezależnie jakiej natury; jego jedynym rezultatem — dowodzi tego najnowsza historia — byłby trzeci ryt rzymski... a może nawet kolejna schizma! Nic nie przeszkadza uznać, że w najbliższej przyszłości czeka nas wieloletnia koegzystencja.