Kazanie, wygłoszone przez ks. Krzysztofa Tyburowskiego w Katedrze rzeszowskiej w dniu 19.01.2011 r. na Uroczystość św. Józefa Sebastiana Pelczara - biskupa, Patrona Diecezji Rzeszowskiej i Duszpasterstwa Tradycji Łacińskiej w Diecezji Rzeszowskiej.
Wasza Ekscelencjo, najdostojniejszy Pasterzu Kościoła, który jest w Rzeszowie,
Wielebni Współbracia Prezbiterzy i Diakoni secundum aetatem, ordinem et dignitatem,
Czcigodne Siostry Zakonne,
Kochani klerycy,
Drodzy Bracia i Siostry tu obecni jak również słuchający nas przez fale katolickiego radia Via.
Kogóż nie przejmuje smutkiem widok tylu ludzi, pozbawionych wiary i mimo usilnej gonitwy za szczęściem, nieszczęśliwych. Głód pali ich dusze, a nie znają lub znać nie chcą chleba prawdy i karmią się trucizną fałszu. Usychają z pragnienia, a nie spieszą do źródła wody żywej, i żyją, nie wiedząc po co, i umierają, żałując, że żyli.
Niestety, nie brak takich w czasach dzisiejszych, nawet pośród społeczeństwa naszego, bo złe prądy nie zatrzymują się na granicach ziemi polskiej. Jedni hołdując materializmowi i pozytywizmowi, samo imię Boga i duszy wymazują z księgi swoich przekonań. Inni nie zajmują się wcale kwestiami religijnymi, bo mają sprawy rzekomo ważniejsze, jak politykę, naukę, urząd, gospodarstwo, handel, używanie życia. Inni tworzą sobie swoją religię, zasadzającą się na kilku oderwanych pojęciach o Bogu, lub na jałowym i bezdusznym sentymentalizmie. Mało kto, nawet spośród uczonych, zna głębiej religię katolicką i przejmuje się jej duchem. Co gorsza, niedowiarstwo puka już do umysłów i serc młodzieży; w ślad z nim idzie socjalizm i straszniejszy jeszcze jego druh – nihilizm .
Słuchając tych słów powiedzielibyśmy, że napisał je jakiś współczesny katolicki obserwator. Tymczasem zostały one wypowiedziane w 1884 roku przez ks. prof. Józefa Sebastiana Pelczara podczas wykładu w Krakowie do studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czyż nie jest podobnie dziś, 130 lat po wypowiedzeniu tych słów? Czy dziś nie przyznalibyśmy zasadniczo racji każdemu z tych zdań, których autorem jest św. Józef Sebastian - Patron naszej diecezji? Czyż dziś nie ma zeświecczenia, niedowiarstwa, powierzchowności? Czyż dzisiejszy człowiek nie miota się w swoim zabieganiu, szukając jakichś namiastek szczęścia, lecz szczęścia prawdziwego nie znajduje?
Św. Józef Sebastian nie tylko jednak przedstawia chorobę otaczającego go ówczesnego stanu rzeczy, ale i daje remedium na jej pokonanie. Skoro jego ocena stanu chrześcijaństwa sprzed ponad stu lat tak wiele ma punktów stycznych z czasami dzisiejszymi, to może i to lekarstwo okaże się trafne. Jakie ono więc jest?
Biskup Pelczar jest przekonany, że katolik musi odnowić swoją świadomość religijną poprzez odkrycie istoty i piękna katolicyzmu, a przez to w konsekwencji poczuć się dumnym, że jest katolikiem i świadczyć przez jakość swojego życia o prawdzie Chrystusowej, i w ten sposób ewangelizować świat.
Ta religia – pisze Józef Sebastian Pelczar – jest jedynie uszczęśliwiającą, tylko ona bowiem zaspokaja potrzeby rozumu, woli, serca, rodziny i społeczeństwa, a tych, którzy według niej żyją, wiedzie prostą drogą do światła, świętości pokoju i zbawienia (…). Jakież to tedy szczęście, jaka chwała należeć do tego Kościoła i wyznawać religię katolicką. Słusznie powiedział mądry i pobożny król hiszpański Alfons X: codziennie dziękuję Bogu, nie za to, że jestem królem, ale za to, że jestem chrześcijaninem .
Taka świadomość do niedawnych czasów towarzyszyła Kościołowi. Jeszcze bł. Jan XXIII niecałe 50 lat temu mówił z dumą o świetlanej przeszłości Kościoła, gdy otwierał Sobór Watykański II .
A jaka jest dziś nasza świadomość samych siebie jako katolików, jaka jest dzisiaj nasza świadomość o Kościele, którego jesteśmy członkami? Niestety, dzisiejszemu przeciętnemu katolikowi opinia światowa każe się często wstydzić za Kościół, za jego przeszłość. Z pewnością potwierdzą to nauczający w szkołach katecheci, którzy chronicznie już są atakowani przez niedouczonych uczniów czy studentów za saeculum obscurum, wyprawy krzyżowe, Świętą Inkwizycję, Indeks Ksiąg Zakazanych, czy dziesiątki innych podobnych nośnych medialnie spraw.
Dlatego też powinniśmy sobie uświadomić na przekór radio, telewizji, Internetowi, całemu morzu poczytnej literatury, że żadna instytucja nie zrobiła tyle dla świata, co właśnie Kościół katolicki. On był propagatorem nauki od zakładania szkółek parafialnych po tworzenie uniwersytetów, całe narody uczył rolnictwa i rzemiosła (weźmy przypadek Portugalii, gdzie zakon Templariuszy przyczynił się do jej rozkwitu gospodarczego), on - Kościół stworzył zalążki nowoczesnej służby zdrowia, system opieki społecznej poprzez wynalezienie instytucji przytułku i szpitala, on był mecenasem sztuki w wielu wymiarach, kultury, architektury i w ogóle postępu cywilizacji, dość wspomnieć sztukę Rzymu, czy głównych miast Europy zachodniej. On dawał światu orędzie pokoju i miłości, poprzez godzenie zwaśnionych narodów (weźmy przypadek bł. Eugeniusza III, który godził zwaśnionych synów Bolesława Krzywoustego po rozbiciu dzielnicowym).
A dziś? W tym zamęcie pojęciowym, w tym chaosie informacji przedstawia się go jako ostoję wsteczności i coś, do czego przynależności należałoby się właściwie wstydzić. Miał rację cesarz rzymski z połowy IV wieku Julian Apostata, twierdząc, że najlepszą bronią w prześladowaniu Kościoła jest jego ośmieszanie, wytworzy bowiem w umyśle chrześcijanina poczucie wstydu z przynależności do Kościoła i z czasem najwięcej wyznawców Kościołowi zabierze . Czyż w kontekście ostatnich różnorakich wydarzeń czy doniesień nieprawdziwych, czy prawdziwych ale na pewno przesadzonych, nie wstydzimy się często naszej wiary przed światem?
A co nam Chrystus powiedział? Kto się mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i ja wobec aniołów Bożych (Łk 12, 9). W owej dramatycznej chwili przed swoją męką i śmiercią, przekazał nam jako testament słowa o wyjątkowej wadze. Mówi Pan Jezus, abyśmy trwali w Jego darach, które nazywa swoimi: pokój mój daję wam, nie tak, jak daje świat (J 14, 27). Trwajcie w miłości mojej (J 15, 10). To wam powiedziałem, aby radość moja w was była (J 15, 11). Jeśli we mnie trwać będziecie, a słowa Moje w was, proście o cokolwiek chcecie, a to się wam spełni (J 15, 7). Zwróćmy uwagę na ten zaimek dzierżawczy mój: pokój mój, miłość moja, słowa moje, radość moja. Jezus tak mówi, ponieważ pragnie podkreślić, że duch tego świata posiada inny pokój, inną miłość, inne słowa, inną radość. Wiemy czym jest pokój tego świata, miłość tego świata, słowa tego świata, radość tego świata: wartości, które daje świat, są albo powierzchowne, albo wprost fałszywe i często wyprowadzają człowieka na manowce.
Czyżby świat był więc zły? Zapytacie? Nie! Przecież jest dziełem Bożym, pięknym i dobrym dziełem Bożym. I w tym pięknie został umieszczony człowiek, aby szedł naprzód w kierunku swego zbawienia, w kierunku swego życia wiecznego. Świat to narzędzie do poznania Boga, to narzędzie, które ma nam pomóc w drodze do zbawienia wiecznego. Tak Bóg umiłował świat, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął ale miał życie wieczne. Syn człowieczy nie przyszedł po to, aby świat potępić, ale aby świat został przez niego zbawiony (J 3, 16-17).
Świat więc nie jest zły, ale jednak ten świat jest także miejscem, w którym działa zły duch, który może przenikać i przenika struktury tego świata. I dlatego w takim aspekcie Jezus stawia świat w opozycji do swej nauki (por. J 15, 18). Dlatego też te skażone grzechem struktury tego świata mogą być i dla chrześcijanina niebezpieczeństwem.
Świat jednak jest Boży, a nie świecki, i trzeba mu to na powrót przypomnieć, i trzeba go na powrót takim Bożym uczynić. Boży więc ludzi mogą na nowo świat uczynić Bożym. I dlatego zachęca nas św. Józef Sebastian, abyśmy byli ludźmi Bożymi, nie świeckimi, nie zeświecczonymi, nie chowającymi głowę w piasek, nie wstydzącymi się swojego chrześcijańskiego świadectwa. Ale aby tak było, trzeba modlitwy, trzeba ciągłej pracy wewnętrznej, trzeba zaufania Bogu, a nie tylko sobie. Niech pseudoewangelia świata nas nie przeniknie swoją preudoradością, pseudomiłością i pseudopokojem. To my mamy ten pseudopokój, pseudomiłość, pseudoradość uczynić, jak Chrystus mówi, moim pokojem, moją radością, moją miłością.
W dzisiejszym momencie dziejów istnieje jakaś szczególna pokusa zatracenia istoty chrześcijaństwa i rozdrobnienia go pośród nieistotnych gadżetów. Całe chrześcijaństwo zresztą namawiane jest dzisiaj do tego, by było jakąś bezkonfliktową ideologią, która z wszystkimi chce się układać, wszystko tolerować, wszystko akceptować. W konsekwencji sam katolicyzm przez to wydaje się stawać taką zwietrzałą substancją, którą wielu chce deptać, a nie solą ziemi według nakazu Chrystusa (por. Mt 5, 13), a Kościół miałby być co najwyżej nastawioną na doczesność instytucją charytatywną
Na czym więc polega bycie katolikiem?
Na wielowymiarowym naśladowaniu Chrystusa. A Chrystus jest Bogiem paradoksów, On nie wygrywa tam, gdzie wygrywa świat. Chrystus nie odnosi sukcesu tam, gdzie sukces dostrzegają ludzie. Jezus bowiem nie miał w życiu powodzenia, i z pewnością nie pragnął go zdobyć, bo gdyby ich pragnął, inaczej i zręczniej by postępował. Jeden z największych teologów ostatnich czasów Hans Urs von Balthasar w swojej książce Duch chrześcijański, cytując filozofa Marcina Bubera, pisze: Powodzenie nie jest żadnym z imion Boga. Właśnie najgłębszy sens chrześcijaństwa nie wyraża się w liczbach, procentach, inwestycjach, słowem w niczym tym, w czym wyraża się sukces tego świata. Najgłębszy sens chrześcijaństwa polega na tym, że świeckie niepowodzenie, bankructwo na krzyżu było szczytem Chrystusowego owocowania. Chrystus nie chciał sprowadzać z nieba dwunastu hufców aniołów, ale chciał być posłusznym woli Ojca. Często się zdarza, że postępowaniem wielu chrześcijan owładnął jakiś bóg powodzenia, a powodzenie nie ma nic wspólnego z owocnością chrześcijańskiego życia. Bóg powodzenia bowiem jest bogiem tego świata . W ostatecznym bowiem rozrachunku nie będzie istotne to, ileśmy osiągnęli, ale ileśmy obumarli: Jeśli ziarno wpadłszy w ziemię nie obumrze, pozostanie tylko samo, a jeśli obumrze, przyniesie plon obfity (por. J 12, 24). Cóż za logika: na ile umrzesz, na tyle będziesz żywy, na ile się oddasz, na tyle otrzymasz siebie spełnionego, na ile będziesz złączony z Chrystusem, na tyle twoje chrześcijańskie życie będzie chrześcijaństwem prawdziwym, a nie rozgorączkowanymi działaniami fikcyjnymi. Czy wierzymy w to ewangeliczne Chrystusowe zdanie: Beze mnie nic uczynić nie możecie (J 15, 5).
Trzeba więc nowej ewangelizacji nas samych, o której tyle mówił Czcigodny Sługa Boży Jan Paweł II, a Ojciec św. Benedykt XVI powołał niedawno papieską Radę ds. Nowej Ewangelizacji. Ale nie chodzi tyle o nowe metody, ani o nowe działania. Chodzi raczej o nowych ewangelizatorów. I bynajmniej nie tylko o księży tu chodzi! Dopiero wówczas można ewangelizować gdy się jest wszczepionym w Chrystusa – prawdziwy krzew winny, dopiero wówczas można być przekaźnikiem życia Bożego, dopiero wówczas ziarno, którym jest nasze chrześcijańskie życie przyniesie plon: nie pozorny, nie spektakularny, niekoniecznie podpadający pod ludzkie oko, ale prawdziwy, bo trwający na życie wieczne, bo dający życie wieczne ludziom.
Jeden z najwspanialszych dokumentów, jakie wydał Kościół w ostatnich czasach, mianowicie Konstytucja Duszpasterska o Kościele w Świecie Współczesnym „Gaudium et spes” Soboru Watykańskiego II podkreśla, że za ewangelizację świata odpowiedzialny jest każdy katolik, nie tylko kapłani . A my ciągle jeszcze trwamy w starej jednowymiarowej, rzeklibyśmy (choć nie lubię tego słowa) przedsoborowej tylko wizji ewangelizowania świata.
Sobór przypomina więc, że trzeba przenikać struktury doczesne tego świata, po to, by one stały się narzędziem na drodze ku życiu wiecznemu. Tak przenikać, by to, co złe odrzucić, a to co dobre uczynić chrześcijańskim… Jak to wielokrotnie podkreślał kard. Ratzinger, dziś Ojciec święty: jednym z największych problemów współczesnego Kościoła po Vaticanum II jest to, że za ewangelizację świata, szczególnie w Europie zachodniej wzięli się w dużej mierze ludzie niezewangelizowani naprawdę. Główni reformatorzy Kościoła ciągle mieli na ustach ducha Soboru, ale znali go tylko poprzez powierzchowną interpretację mediów, a nie poprzez rzetelną lekturę jego tekstów . I w dużej mierze oni to właśnie ze skały doktryny w której wszystko jest jasne, uczynili grząską mieliznę, w której nie wiadomo o co chodzi, którzy z ortodoksji opartej na słowie Bożym, rozumie i kontemplacji uczynili herezję opartą na słowie ludzkim, uczuciu i rozgorączkownym pracoholizmie, którzy z gotyckich, renesansowych i barokowych kościołów uczynili szczególnie na Zachodzie Europy budowle urągające podstawowej estetyce, którzy z chorału gregoriańskiego z natury swojej wprowadzającego w świat skupienia, uczynili muzykę wprowadzającą rozproszenie duszy, którzy z liturgii Najświętszej Ofiary, będącej, jak mówi znów Vaticanum II, źródłem i szczytem mocy Kościoła, uczynili coś podobnego do przemysłu motoryzacyjnego, w którym raz po raz dokonuje się coraz to nowej przeróbki. Są to znów słowa kard. Ratzingera.
Często odnosi się wrażenie, że u wielu katolików wobec struktur świeckich wytwarza się coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego. Zamiast użyć rozumu w celu demaskacji ukrytych wrogich zamiarów niektórych struktur świeckich w stosunku do Kościoła, wytwarza się wobec nich poczucie admiracji, służalczości, by nie rzec – miłości. I zamiast odeprzeć wroga poprzez świadomość własnego dziedzictwa i własnej misji, katolicy wolą rzucić się mu w ramiona.
I dlatego, tyle nieumiejętnej konfrontacji ze światem, z jego problemami, z jego tendencjami, tyle nieuzasadnionych kompleksów niższości i lęków wobec świata!
Kończąc nasze rozważanie, wróćmy znów do św. Józefa Sebastiana, któregośmy zostawili na sali wykładowej Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Równe 100 lat temu w roku 1911, będąc już biskupem tak pisał w swoim dziele Obrona religii katolickiej: Jak mało jest u nas męstwa chrześcijańskiego! Nieraz ludzie zuchwali odważają się w towarzystwie, na wiecach i w gazetach nicować tajemnice wiary, wyszydzać obrzędy religijne, powtarzać duchowieństwo, a nie ma ktoby stanął w obronie wiary, bo wzgląd ludzki, bo małoduszność nam usta zamyka (…). Inni znowu lękają się objawiać swoich uczuć katolickich, bo nie chcą być okrzyczani fanatykami, bigotami, czy dewotkami (…). Rozerwij więc pęta krepujące twą duszę i porzuć je na zawsze, pozbądź się uprzedzeń i błędów, radź się ludzi światłych i Słowa Bożego. A gdy przy pomocy Bożej i twojej pracy lampa wiary na nowo zapłonie, patrz by jej wichry nigdy nie zgasiły .
Kończymy więc nasze kazanie wypowiedziane w katedrze rzeszowskiej z okazji Uroczystości św. Józefa Sebastiana biskupa, patrona diecezji. Nie kończmy jednak rozważać pouczających nas jego słów, nas: duchownych i świeckich.
KOŚCIÓŁ – DUMĄ KATOLIKA
Wasza Ekscelencjo, najdostojniejszy Pasterzu Kościoła, który jest w Rzeszowie,
Wielebni Współbracia Prezbiterzy i Diakoni secundum aetatem, ordinem et dignitatem,
Czcigodne Siostry Zakonne,
Kochani klerycy,
Drodzy Bracia i Siostry tu obecni jak również słuchający nas przez fale katolickiego radia Via.
Kogóż nie przejmuje smutkiem widok tylu ludzi, pozbawionych wiary i mimo usilnej gonitwy za szczęściem, nieszczęśliwych. Głód pali ich dusze, a nie znają lub znać nie chcą chleba prawdy i karmią się trucizną fałszu. Usychają z pragnienia, a nie spieszą do źródła wody żywej, i żyją, nie wiedząc po co, i umierają, żałując, że żyli.
Niestety, nie brak takich w czasach dzisiejszych, nawet pośród społeczeństwa naszego, bo złe prądy nie zatrzymują się na granicach ziemi polskiej. Jedni hołdując materializmowi i pozytywizmowi, samo imię Boga i duszy wymazują z księgi swoich przekonań. Inni nie zajmują się wcale kwestiami religijnymi, bo mają sprawy rzekomo ważniejsze, jak politykę, naukę, urząd, gospodarstwo, handel, używanie życia. Inni tworzą sobie swoją religię, zasadzającą się na kilku oderwanych pojęciach o Bogu, lub na jałowym i bezdusznym sentymentalizmie. Mało kto, nawet spośród uczonych, zna głębiej religię katolicką i przejmuje się jej duchem. Co gorsza, niedowiarstwo puka już do umysłów i serc młodzieży; w ślad z nim idzie socjalizm i straszniejszy jeszcze jego druh – nihilizm .
Słuchając tych słów powiedzielibyśmy, że napisał je jakiś współczesny katolicki obserwator. Tymczasem zostały one wypowiedziane w 1884 roku przez ks. prof. Józefa Sebastiana Pelczara podczas wykładu w Krakowie do studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czyż nie jest podobnie dziś, 130 lat po wypowiedzeniu tych słów? Czy dziś nie przyznalibyśmy zasadniczo racji każdemu z tych zdań, których autorem jest św. Józef Sebastian - Patron naszej diecezji? Czyż dziś nie ma zeświecczenia, niedowiarstwa, powierzchowności? Czyż dzisiejszy człowiek nie miota się w swoim zabieganiu, szukając jakichś namiastek szczęścia, lecz szczęścia prawdziwego nie znajduje?
Św. Józef Sebastian nie tylko jednak przedstawia chorobę otaczającego go ówczesnego stanu rzeczy, ale i daje remedium na jej pokonanie. Skoro jego ocena stanu chrześcijaństwa sprzed ponad stu lat tak wiele ma punktów stycznych z czasami dzisiejszymi, to może i to lekarstwo okaże się trafne. Jakie ono więc jest?
Biskup Pelczar jest przekonany, że katolik musi odnowić swoją świadomość religijną poprzez odkrycie istoty i piękna katolicyzmu, a przez to w konsekwencji poczuć się dumnym, że jest katolikiem i świadczyć przez jakość swojego życia o prawdzie Chrystusowej, i w ten sposób ewangelizować świat.
Ta religia – pisze Józef Sebastian Pelczar – jest jedynie uszczęśliwiającą, tylko ona bowiem zaspokaja potrzeby rozumu, woli, serca, rodziny i społeczeństwa, a tych, którzy według niej żyją, wiedzie prostą drogą do światła, świętości pokoju i zbawienia (…). Jakież to tedy szczęście, jaka chwała należeć do tego Kościoła i wyznawać religię katolicką. Słusznie powiedział mądry i pobożny król hiszpański Alfons X: codziennie dziękuję Bogu, nie za to, że jestem królem, ale za to, że jestem chrześcijaninem .
Taka świadomość do niedawnych czasów towarzyszyła Kościołowi. Jeszcze bł. Jan XXIII niecałe 50 lat temu mówił z dumą o świetlanej przeszłości Kościoła, gdy otwierał Sobór Watykański II .
A jaka jest dziś nasza świadomość samych siebie jako katolików, jaka jest dzisiaj nasza świadomość o Kościele, którego jesteśmy członkami? Niestety, dzisiejszemu przeciętnemu katolikowi opinia światowa każe się często wstydzić za Kościół, za jego przeszłość. Z pewnością potwierdzą to nauczający w szkołach katecheci, którzy chronicznie już są atakowani przez niedouczonych uczniów czy studentów za saeculum obscurum, wyprawy krzyżowe, Świętą Inkwizycję, Indeks Ksiąg Zakazanych, czy dziesiątki innych podobnych nośnych medialnie spraw.
Dlatego też powinniśmy sobie uświadomić na przekór radio, telewizji, Internetowi, całemu morzu poczytnej literatury, że żadna instytucja nie zrobiła tyle dla świata, co właśnie Kościół katolicki. On był propagatorem nauki od zakładania szkółek parafialnych po tworzenie uniwersytetów, całe narody uczył rolnictwa i rzemiosła (weźmy przypadek Portugalii, gdzie zakon Templariuszy przyczynił się do jej rozkwitu gospodarczego), on - Kościół stworzył zalążki nowoczesnej służby zdrowia, system opieki społecznej poprzez wynalezienie instytucji przytułku i szpitala, on był mecenasem sztuki w wielu wymiarach, kultury, architektury i w ogóle postępu cywilizacji, dość wspomnieć sztukę Rzymu, czy głównych miast Europy zachodniej. On dawał światu orędzie pokoju i miłości, poprzez godzenie zwaśnionych narodów (weźmy przypadek bł. Eugeniusza III, który godził zwaśnionych synów Bolesława Krzywoustego po rozbiciu dzielnicowym).
A dziś? W tym zamęcie pojęciowym, w tym chaosie informacji przedstawia się go jako ostoję wsteczności i coś, do czego przynależności należałoby się właściwie wstydzić. Miał rację cesarz rzymski z połowy IV wieku Julian Apostata, twierdząc, że najlepszą bronią w prześladowaniu Kościoła jest jego ośmieszanie, wytworzy bowiem w umyśle chrześcijanina poczucie wstydu z przynależności do Kościoła i z czasem najwięcej wyznawców Kościołowi zabierze . Czyż w kontekście ostatnich różnorakich wydarzeń czy doniesień nieprawdziwych, czy prawdziwych ale na pewno przesadzonych, nie wstydzimy się często naszej wiary przed światem?
A co nam Chrystus powiedział? Kto się mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i ja wobec aniołów Bożych (Łk 12, 9). W owej dramatycznej chwili przed swoją męką i śmiercią, przekazał nam jako testament słowa o wyjątkowej wadze. Mówi Pan Jezus, abyśmy trwali w Jego darach, które nazywa swoimi: pokój mój daję wam, nie tak, jak daje świat (J 14, 27). Trwajcie w miłości mojej (J 15, 10). To wam powiedziałem, aby radość moja w was była (J 15, 11). Jeśli we mnie trwać będziecie, a słowa Moje w was, proście o cokolwiek chcecie, a to się wam spełni (J 15, 7). Zwróćmy uwagę na ten zaimek dzierżawczy mój: pokój mój, miłość moja, słowa moje, radość moja. Jezus tak mówi, ponieważ pragnie podkreślić, że duch tego świata posiada inny pokój, inną miłość, inne słowa, inną radość. Wiemy czym jest pokój tego świata, miłość tego świata, słowa tego świata, radość tego świata: wartości, które daje świat, są albo powierzchowne, albo wprost fałszywe i często wyprowadzają człowieka na manowce.
Czyżby świat był więc zły? Zapytacie? Nie! Przecież jest dziełem Bożym, pięknym i dobrym dziełem Bożym. I w tym pięknie został umieszczony człowiek, aby szedł naprzód w kierunku swego zbawienia, w kierunku swego życia wiecznego. Świat to narzędzie do poznania Boga, to narzędzie, które ma nam pomóc w drodze do zbawienia wiecznego. Tak Bóg umiłował świat, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął ale miał życie wieczne. Syn człowieczy nie przyszedł po to, aby świat potępić, ale aby świat został przez niego zbawiony (J 3, 16-17).
Świat więc nie jest zły, ale jednak ten świat jest także miejscem, w którym działa zły duch, który może przenikać i przenika struktury tego świata. I dlatego w takim aspekcie Jezus stawia świat w opozycji do swej nauki (por. J 15, 18). Dlatego też te skażone grzechem struktury tego świata mogą być i dla chrześcijanina niebezpieczeństwem.
Świat jednak jest Boży, a nie świecki, i trzeba mu to na powrót przypomnieć, i trzeba go na powrót takim Bożym uczynić. Boży więc ludzi mogą na nowo świat uczynić Bożym. I dlatego zachęca nas św. Józef Sebastian, abyśmy byli ludźmi Bożymi, nie świeckimi, nie zeświecczonymi, nie chowającymi głowę w piasek, nie wstydzącymi się swojego chrześcijańskiego świadectwa. Ale aby tak było, trzeba modlitwy, trzeba ciągłej pracy wewnętrznej, trzeba zaufania Bogu, a nie tylko sobie. Niech pseudoewangelia świata nas nie przeniknie swoją preudoradością, pseudomiłością i pseudopokojem. To my mamy ten pseudopokój, pseudomiłość, pseudoradość uczynić, jak Chrystus mówi, moim pokojem, moją radością, moją miłością.
W dzisiejszym momencie dziejów istnieje jakaś szczególna pokusa zatracenia istoty chrześcijaństwa i rozdrobnienia go pośród nieistotnych gadżetów. Całe chrześcijaństwo zresztą namawiane jest dzisiaj do tego, by było jakąś bezkonfliktową ideologią, która z wszystkimi chce się układać, wszystko tolerować, wszystko akceptować. W konsekwencji sam katolicyzm przez to wydaje się stawać taką zwietrzałą substancją, którą wielu chce deptać, a nie solą ziemi według nakazu Chrystusa (por. Mt 5, 13), a Kościół miałby być co najwyżej nastawioną na doczesność instytucją charytatywną
Na czym więc polega bycie katolikiem?
Na wielowymiarowym naśladowaniu Chrystusa. A Chrystus jest Bogiem paradoksów, On nie wygrywa tam, gdzie wygrywa świat. Chrystus nie odnosi sukcesu tam, gdzie sukces dostrzegają ludzie. Jezus bowiem nie miał w życiu powodzenia, i z pewnością nie pragnął go zdobyć, bo gdyby ich pragnął, inaczej i zręczniej by postępował. Jeden z największych teologów ostatnich czasów Hans Urs von Balthasar w swojej książce Duch chrześcijański, cytując filozofa Marcina Bubera, pisze: Powodzenie nie jest żadnym z imion Boga. Właśnie najgłębszy sens chrześcijaństwa nie wyraża się w liczbach, procentach, inwestycjach, słowem w niczym tym, w czym wyraża się sukces tego świata. Najgłębszy sens chrześcijaństwa polega na tym, że świeckie niepowodzenie, bankructwo na krzyżu było szczytem Chrystusowego owocowania. Chrystus nie chciał sprowadzać z nieba dwunastu hufców aniołów, ale chciał być posłusznym woli Ojca. Często się zdarza, że postępowaniem wielu chrześcijan owładnął jakiś bóg powodzenia, a powodzenie nie ma nic wspólnego z owocnością chrześcijańskiego życia. Bóg powodzenia bowiem jest bogiem tego świata . W ostatecznym bowiem rozrachunku nie będzie istotne to, ileśmy osiągnęli, ale ileśmy obumarli: Jeśli ziarno wpadłszy w ziemię nie obumrze, pozostanie tylko samo, a jeśli obumrze, przyniesie plon obfity (por. J 12, 24). Cóż za logika: na ile umrzesz, na tyle będziesz żywy, na ile się oddasz, na tyle otrzymasz siebie spełnionego, na ile będziesz złączony z Chrystusem, na tyle twoje chrześcijańskie życie będzie chrześcijaństwem prawdziwym, a nie rozgorączkowanymi działaniami fikcyjnymi. Czy wierzymy w to ewangeliczne Chrystusowe zdanie: Beze mnie nic uczynić nie możecie (J 15, 5).
Trzeba więc nowej ewangelizacji nas samych, o której tyle mówił Czcigodny Sługa Boży Jan Paweł II, a Ojciec św. Benedykt XVI powołał niedawno papieską Radę ds. Nowej Ewangelizacji. Ale nie chodzi tyle o nowe metody, ani o nowe działania. Chodzi raczej o nowych ewangelizatorów. I bynajmniej nie tylko o księży tu chodzi! Dopiero wówczas można ewangelizować gdy się jest wszczepionym w Chrystusa – prawdziwy krzew winny, dopiero wówczas można być przekaźnikiem życia Bożego, dopiero wówczas ziarno, którym jest nasze chrześcijańskie życie przyniesie plon: nie pozorny, nie spektakularny, niekoniecznie podpadający pod ludzkie oko, ale prawdziwy, bo trwający na życie wieczne, bo dający życie wieczne ludziom.
Jeden z najwspanialszych dokumentów, jakie wydał Kościół w ostatnich czasach, mianowicie Konstytucja Duszpasterska o Kościele w Świecie Współczesnym „Gaudium et spes” Soboru Watykańskiego II podkreśla, że za ewangelizację świata odpowiedzialny jest każdy katolik, nie tylko kapłani . A my ciągle jeszcze trwamy w starej jednowymiarowej, rzeklibyśmy (choć nie lubię tego słowa) przedsoborowej tylko wizji ewangelizowania świata.
Sobór przypomina więc, że trzeba przenikać struktury doczesne tego świata, po to, by one stały się narzędziem na drodze ku życiu wiecznemu. Tak przenikać, by to, co złe odrzucić, a to co dobre uczynić chrześcijańskim… Jak to wielokrotnie podkreślał kard. Ratzinger, dziś Ojciec święty: jednym z największych problemów współczesnego Kościoła po Vaticanum II jest to, że za ewangelizację świata, szczególnie w Europie zachodniej wzięli się w dużej mierze ludzie niezewangelizowani naprawdę. Główni reformatorzy Kościoła ciągle mieli na ustach ducha Soboru, ale znali go tylko poprzez powierzchowną interpretację mediów, a nie poprzez rzetelną lekturę jego tekstów . I w dużej mierze oni to właśnie ze skały doktryny w której wszystko jest jasne, uczynili grząską mieliznę, w której nie wiadomo o co chodzi, którzy z ortodoksji opartej na słowie Bożym, rozumie i kontemplacji uczynili herezję opartą na słowie ludzkim, uczuciu i rozgorączkownym pracoholizmie, którzy z gotyckich, renesansowych i barokowych kościołów uczynili szczególnie na Zachodzie Europy budowle urągające podstawowej estetyce, którzy z chorału gregoriańskiego z natury swojej wprowadzającego w świat skupienia, uczynili muzykę wprowadzającą rozproszenie duszy, którzy z liturgii Najświętszej Ofiary, będącej, jak mówi znów Vaticanum II, źródłem i szczytem mocy Kościoła, uczynili coś podobnego do przemysłu motoryzacyjnego, w którym raz po raz dokonuje się coraz to nowej przeróbki. Są to znów słowa kard. Ratzingera.
Często odnosi się wrażenie, że u wielu katolików wobec struktur świeckich wytwarza się coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego. Zamiast użyć rozumu w celu demaskacji ukrytych wrogich zamiarów niektórych struktur świeckich w stosunku do Kościoła, wytwarza się wobec nich poczucie admiracji, służalczości, by nie rzec – miłości. I zamiast odeprzeć wroga poprzez świadomość własnego dziedzictwa i własnej misji, katolicy wolą rzucić się mu w ramiona.
I dlatego, tyle nieumiejętnej konfrontacji ze światem, z jego problemami, z jego tendencjami, tyle nieuzasadnionych kompleksów niższości i lęków wobec świata!
Kończąc nasze rozważanie, wróćmy znów do św. Józefa Sebastiana, któregośmy zostawili na sali wykładowej Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Równe 100 lat temu w roku 1911, będąc już biskupem tak pisał w swoim dziele Obrona religii katolickiej: Jak mało jest u nas męstwa chrześcijańskiego! Nieraz ludzie zuchwali odważają się w towarzystwie, na wiecach i w gazetach nicować tajemnice wiary, wyszydzać obrzędy religijne, powtarzać duchowieństwo, a nie ma ktoby stanął w obronie wiary, bo wzgląd ludzki, bo małoduszność nam usta zamyka (…). Inni znowu lękają się objawiać swoich uczuć katolickich, bo nie chcą być okrzyczani fanatykami, bigotami, czy dewotkami (…). Rozerwij więc pęta krepujące twą duszę i porzuć je na zawsze, pozbądź się uprzedzeń i błędów, radź się ludzi światłych i Słowa Bożego. A gdy przy pomocy Bożej i twojej pracy lampa wiary na nowo zapłonie, patrz by jej wichry nigdy nie zgasiły .
Kończymy więc nasze kazanie wypowiedziane w katedrze rzeszowskiej z okazji Uroczystości św. Józefa Sebastiana biskupa, patrona diecezji. Nie kończmy jednak rozważać pouczających nas jego słów, nas: duchownych i świeckich.