Ostatnie półrocze obfitowało w Kościele w szereg istotnych wydarzeń dla nurtu powszechnie zwanego tradycjonalistycznym. Wydarzenia te można z dzisiejszego punktu widzenia rozpatrywać jako uporządkowany proces, który oglądany z perspektywy czasowej nasuwa pewne wnioski.
Pierwszym wydarzeniem tego procesu było zdjęcie ekskomunik z biskupów Bractwa Św. Piusa X. Decyzja Papieża została wydana w momencie, w którym polityka utradycyjaniania współczesnego Kościoła posuwała się skutecznie i konsekwentnie naprzód. Papież, co prawda podejmował kroki roztropnie i powoli, co mierziło niektórych tradycyjnych radykałów, jednak nie wywoływało też otwartych głosów sprzeciwu progresistów. Stan ten z jednej strony uśpił czujność jego doradców, z drugiej zaś strony być może stanowił pokusę zrobienia jakiegoś większego kroku naprzód. W takich okolicznościach ku zaskoczeniu wielu ukazała się decyzja zniesienia ekskomunik, która sprawę Tradycji wyniosła na pierwsze strony wszelkich brukowych pism, miotających opinią publiczną na całym świecie, jednocześnie kalając ją w rynsztoku najróżniejszych skojarzeń i domysłów.
Z dzisiejszego punktu widzenia decyzja ta przyniosła znacznie więcej szkód niż pożytku. Nie ukazała nikomu wartości otwarcia się Kościoła na Tradycję, nie rozpoczęła w jego łonie żadnego dialogu, czy refleksji na temat posoborowych zmian, nie skruszyła nawet swoich adresatów, a wręcz dodała im jeszcze większej pewności siebie. W całym świecie i całym posoborowym Kościele wyzwoliła zaś potężną reakcję obronną. W świetle tysięcy medialnych reflektorów, które świat skierował w stronę Rzymu, zaczęto wnikliwiej przyglądać się papieskiej, pełzającej kontrrewolucji. Świat jeszcze raz okazał się zbyt mocny, aby można było wystąpić przeciwko niemu z otwartą przyłbicą. Konieczne było więc złożenie jakiegoś okupu, poświęcenie czegoś, co rzeczywiście udało się do tej pory osiągnąć. Aby ukryć zbyt daleko idące optymistyczne nadzieje związane chociażby z ukazaniem się i funkcjonowaniem Summorum Pontificum, pocieszajmy się, że uczyniono to dla zmyłki albo aby nie stracić czegoś bardziej istotnego. Taka właśnie interpretacja towarzyszyła drugiemu wydarzeniu, które pozornie nie pozostawało w oficjalnym związku ze zmianą kursu przez Rzym. Odwołanie z funkcji Sekretarza Kongregacji Kultu Bożego abpa Ranjitha tłumaczono sobie bowiem koniecznością ratowania trudnej sytuacji w Azji, czy końcem misji w Rzymie człowieka, otwarcie mówiącego to, co myślał Papież, demaskującego rebelię i wskazującego na wschodzące słońce starej liturgii, ku której wszyscy bez wyjątku powinni się zwrócić.
To osłabienie struktur kurialnych w Rzymie, poprzez odwołanie człowieka wyraziście opowiadającego się za „tym co nigdy nie zostało zakazane i uznane za szkodliwe” rzeczywiście można było zrzucić na splot przeróżnych wydarzeń. Niestety czas pokazał, że nie była to jedyna, tego typu dymisja. Po uciszeniu bardzo wyrazistego Sekretarza Kongregacji odpowiedzialnej za liturgię, pracę stracili równocześnie dotychczasowy Przewodniczący Komisji Ecclesia Dei kard. Hoyos i jego zastępca ks. prał. Perl. Sama zaś Komisja przestała pełnić rolę niezależnego organu, podległego tylko Papieżowi i odważnie wypowiadającego się w kwestii implementacji w Kościele Summorum Pontificum na różnych obszarach i w przeróżnych aspektach. Została zaś sprowadzona do jednej z sekcji Kongregacji Nauki Wiary, na czele z zupełnie oschle nastawionym do liturgii kard. Levadą. Komisja, jaką znaliśmy do tej pory, przestała istnieć. Nie ma już organu, który ustami swojego zaangażowanego przewodniczącego mówi jak interpretować Summorum Pontificum, który przywołuje do porządku biskupów, który wychodzi z inicjatywą i daje wytyczne do posługiwania się starszym Mszałem. Nie da się ukryć, że do tej pory była to najbardziej widoczna funkcja Komisji Ecclesia Dei. Co prawda nowe motu proprio Ecclesiae Unitatem w rzeczywistości przypomina, po co została ona w ogóle powołana w 1988 r., przypomina, że chodzi o dialog z lefebrystami i doprowadzenie ich do pełnej jedności Kościołem. Jednakże powstaje pytanie, co z tymi, którzy już od dawna pozostają w jedności Kościołem, albo w ogóle nie mieli z lefebrystami żadnej styczności? Kto teraz podjąć się ma ich opieki?
W ciągu paru miesięcy ze swoich funkcji zostało odwołanych trzech ważnych opiekunów środowisk tradycyjnych, działających w całym Kościele w przeświadczeniu, że wykonują wolę Papieża, zmierzającą do odnowienia liturgii Kościoła poprzez propagowanie jej tradycyjnych form. Wydaje się, że Papież uciszył tych, którzy najgłośniej wypowiadali się w jego imieniu. Czyżby przekroczyli granicę udzielonych im upoważnień? Nie da się ukryć, że sytuacja wspólnot tradycyjnych i wiernych przywiązanych do tradycyjnej liturgii znacznie się skomplikowała. Nadzieja pozostaje w kard. Canizaresie, który w swoim krótkim okresie urzędowania, zdążył sprawić kilka niespodzianek. Być może stanie się tak, że usus antiquior w końcu uzyska formalnie pełnoprawne stanowisko w Kościele i techniczne kwestie związane z jego funkcjonowaniem będą rozpatrywane przez Kongregację Kultu Bożego, zaś Komisja Ecclesia Dei zajmie się tylko i wyłącznie dialogiem z Bractwem Św. Piusa X.
Pierwszym wydarzeniem tego procesu było zdjęcie ekskomunik z biskupów Bractwa Św. Piusa X. Decyzja Papieża została wydana w momencie, w którym polityka utradycyjaniania współczesnego Kościoła posuwała się skutecznie i konsekwentnie naprzód. Papież, co prawda podejmował kroki roztropnie i powoli, co mierziło niektórych tradycyjnych radykałów, jednak nie wywoływało też otwartych głosów sprzeciwu progresistów. Stan ten z jednej strony uśpił czujność jego doradców, z drugiej zaś strony być może stanowił pokusę zrobienia jakiegoś większego kroku naprzód. W takich okolicznościach ku zaskoczeniu wielu ukazała się decyzja zniesienia ekskomunik, która sprawę Tradycji wyniosła na pierwsze strony wszelkich brukowych pism, miotających opinią publiczną na całym świecie, jednocześnie kalając ją w rynsztoku najróżniejszych skojarzeń i domysłów.
Z dzisiejszego punktu widzenia decyzja ta przyniosła znacznie więcej szkód niż pożytku. Nie ukazała nikomu wartości otwarcia się Kościoła na Tradycję, nie rozpoczęła w jego łonie żadnego dialogu, czy refleksji na temat posoborowych zmian, nie skruszyła nawet swoich adresatów, a wręcz dodała im jeszcze większej pewności siebie. W całym świecie i całym posoborowym Kościele wyzwoliła zaś potężną reakcję obronną. W świetle tysięcy medialnych reflektorów, które świat skierował w stronę Rzymu, zaczęto wnikliwiej przyglądać się papieskiej, pełzającej kontrrewolucji. Świat jeszcze raz okazał się zbyt mocny, aby można było wystąpić przeciwko niemu z otwartą przyłbicą. Konieczne było więc złożenie jakiegoś okupu, poświęcenie czegoś, co rzeczywiście udało się do tej pory osiągnąć. Aby ukryć zbyt daleko idące optymistyczne nadzieje związane chociażby z ukazaniem się i funkcjonowaniem Summorum Pontificum, pocieszajmy się, że uczyniono to dla zmyłki albo aby nie stracić czegoś bardziej istotnego. Taka właśnie interpretacja towarzyszyła drugiemu wydarzeniu, które pozornie nie pozostawało w oficjalnym związku ze zmianą kursu przez Rzym. Odwołanie z funkcji Sekretarza Kongregacji Kultu Bożego abpa Ranjitha tłumaczono sobie bowiem koniecznością ratowania trudnej sytuacji w Azji, czy końcem misji w Rzymie człowieka, otwarcie mówiącego to, co myślał Papież, demaskującego rebelię i wskazującego na wschodzące słońce starej liturgii, ku której wszyscy bez wyjątku powinni się zwrócić.
To osłabienie struktur kurialnych w Rzymie, poprzez odwołanie człowieka wyraziście opowiadającego się za „tym co nigdy nie zostało zakazane i uznane za szkodliwe” rzeczywiście można było zrzucić na splot przeróżnych wydarzeń. Niestety czas pokazał, że nie była to jedyna, tego typu dymisja. Po uciszeniu bardzo wyrazistego Sekretarza Kongregacji odpowiedzialnej za liturgię, pracę stracili równocześnie dotychczasowy Przewodniczący Komisji Ecclesia Dei kard. Hoyos i jego zastępca ks. prał. Perl. Sama zaś Komisja przestała pełnić rolę niezależnego organu, podległego tylko Papieżowi i odważnie wypowiadającego się w kwestii implementacji w Kościele Summorum Pontificum na różnych obszarach i w przeróżnych aspektach. Została zaś sprowadzona do jednej z sekcji Kongregacji Nauki Wiary, na czele z zupełnie oschle nastawionym do liturgii kard. Levadą. Komisja, jaką znaliśmy do tej pory, przestała istnieć. Nie ma już organu, który ustami swojego zaangażowanego przewodniczącego mówi jak interpretować Summorum Pontificum, który przywołuje do porządku biskupów, który wychodzi z inicjatywą i daje wytyczne do posługiwania się starszym Mszałem. Nie da się ukryć, że do tej pory była to najbardziej widoczna funkcja Komisji Ecclesia Dei. Co prawda nowe motu proprio Ecclesiae Unitatem w rzeczywistości przypomina, po co została ona w ogóle powołana w 1988 r., przypomina, że chodzi o dialog z lefebrystami i doprowadzenie ich do pełnej jedności Kościołem. Jednakże powstaje pytanie, co z tymi, którzy już od dawna pozostają w jedności Kościołem, albo w ogóle nie mieli z lefebrystami żadnej styczności? Kto teraz podjąć się ma ich opieki?
W ciągu paru miesięcy ze swoich funkcji zostało odwołanych trzech ważnych opiekunów środowisk tradycyjnych, działających w całym Kościele w przeświadczeniu, że wykonują wolę Papieża, zmierzającą do odnowienia liturgii Kościoła poprzez propagowanie jej tradycyjnych form. Wydaje się, że Papież uciszył tych, którzy najgłośniej wypowiadali się w jego imieniu. Czyżby przekroczyli granicę udzielonych im upoważnień? Nie da się ukryć, że sytuacja wspólnot tradycyjnych i wiernych przywiązanych do tradycyjnej liturgii znacznie się skomplikowała. Nadzieja pozostaje w kard. Canizaresie, który w swoim krótkim okresie urzędowania, zdążył sprawić kilka niespodzianek. Być może stanie się tak, że usus antiquior w końcu uzyska formalnie pełnoprawne stanowisko w Kościele i techniczne kwestie związane z jego funkcjonowaniem będą rozpatrywane przez Kongregację Kultu Bożego, zaś Komisja Ecclesia Dei zajmie się tylko i wyłącznie dialogiem z Bractwem Św. Piusa X.