W ponad pół roku po wejściu w życie papieskiego motu proprio możemy pokusić się o krótką syntezę recepcji tego dokumentu w naszym kraju. Pozostawmy jednak na boku reakcje, z jakimi spotkało się jego ukazanie oraz kontrowersje, jakie wzbudza jego interpretacja. Skupmy się raczej na tym, jak Summorum Pontificum przyjęte zostało w polskim Kościele, jak rzeczywiście funkcjonuje na poziomie zwykłej, polskiej parafii, a także jakie zmiany przyniosło w życiu wiernych i kapłanów?
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłoby czymś nie do pomyślenia, aby żywić miłość do Kościoła, będąc równocześnie obojętnym dla jego Tradycji. Jedno z drugim szło bowiem w doskonałej parze. Oznaką tego była miłość do liturgii świętej, która wyrażała się w rycie Mszy św. wywodzącym się niemalże z czasów apostolskich i rozwijającym ewolucyjnie przez dziesiątki stuleci. Co dzisiaj o tradycji liturgii własnego Kościoła mogą powiedzieć polscy księża i klerycy, niewykraczający swoją wiedzą poza obowiązkowy zakres materiału, przerabianego w seminariach duchownych? Odpowiedź jest krótka: NIC. Sytuacja wygląda nawet do pewnego stopnia odwrotnie – dzisiaj, w pewnych opiniotwórczych kręgach, o miłości do Kościoła, określanego mianem posoborowego, decyduje miara nienawiści właśnie do Tradycji Kościoła, a zwłaszcza jego kilkunastowiekowej tradycji liturgicznej.
Na dzień dzisiejszy należy sobie uświadomić, że dla całego polskiego Kościoła, zarówno hierarchii, księży jak i rzeszy wiernych „nadzwyczajna forma rytu rzymskiego”, a nawet „Msza św. trydencka” to nic niemówiące hasła. Dla bardziej zorientowanych hasła te łączą się z pewnymi uciążliwymi, ale marginalnymi grupami wiernych świeckich. Inni, którzy wiedzą trochę więcej, orientują się w sprawie „tradycjonalistów” tylko o tyle, że piętnują oni nadużycia liturgiczne i mogą mieć pod tym względem pewien pozytywny wpływ na współczesny Kościół. Od tego zdrowego wpływu wszyscy pozostali w dziwny sposób wydają się być zwolnieni.
Prawdziwa atrakcyjność tradycji liturgicznej Kościoła pozostaje nadal zakryta jakby jakimś bielmem na oczach włodarzy polskiego Kościoła. Dożyliśmy czasów, w których nie widzi się już potrzeby czerpania żywotnych sił do rozwoju Kościoła z tego samego źródła, z którego czerpał on przez setki lat. Czyżby to źródło wyschło lub przerodziło się w truciznę. Potencjał tkwiący w rozwoju tradycyjnych instytutów i środowisk wiernych wydaje się temu przeczyć. Ogromne wsparcie udzielone „tradycjonalistom” przez Papieża jest wymownym znakiem potwierdzającym doniosłą wartość obranej przez nich drogi. Pozostaje tylko pytanie, kiedy zrozumieją to polscy biskupi i kiedy tak naprawdę z synowską miłością uwierzą słowom Papieża?
Jest to fragment artykułu, który ukazał się w ostatnim numerze kwartalnika „Pro Fide, Rege et Lege” (nr 61).
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłoby czymś nie do pomyślenia, aby żywić miłość do Kościoła, będąc równocześnie obojętnym dla jego Tradycji. Jedno z drugim szło bowiem w doskonałej parze. Oznaką tego była miłość do liturgii świętej, która wyrażała się w rycie Mszy św. wywodzącym się niemalże z czasów apostolskich i rozwijającym ewolucyjnie przez dziesiątki stuleci. Co dzisiaj o tradycji liturgii własnego Kościoła mogą powiedzieć polscy księża i klerycy, niewykraczający swoją wiedzą poza obowiązkowy zakres materiału, przerabianego w seminariach duchownych? Odpowiedź jest krótka: NIC. Sytuacja wygląda nawet do pewnego stopnia odwrotnie – dzisiaj, w pewnych opiniotwórczych kręgach, o miłości do Kościoła, określanego mianem posoborowego, decyduje miara nienawiści właśnie do Tradycji Kościoła, a zwłaszcza jego kilkunastowiekowej tradycji liturgicznej.
Na dzień dzisiejszy należy sobie uświadomić, że dla całego polskiego Kościoła, zarówno hierarchii, księży jak i rzeszy wiernych „nadzwyczajna forma rytu rzymskiego”, a nawet „Msza św. trydencka” to nic niemówiące hasła. Dla bardziej zorientowanych hasła te łączą się z pewnymi uciążliwymi, ale marginalnymi grupami wiernych świeckich. Inni, którzy wiedzą trochę więcej, orientują się w sprawie „tradycjonalistów” tylko o tyle, że piętnują oni nadużycia liturgiczne i mogą mieć pod tym względem pewien pozytywny wpływ na współczesny Kościół. Od tego zdrowego wpływu wszyscy pozostali w dziwny sposób wydają się być zwolnieni.
Prawdziwa atrakcyjność tradycji liturgicznej Kościoła pozostaje nadal zakryta jakby jakimś bielmem na oczach włodarzy polskiego Kościoła. Dożyliśmy czasów, w których nie widzi się już potrzeby czerpania żywotnych sił do rozwoju Kościoła z tego samego źródła, z którego czerpał on przez setki lat. Czyżby to źródło wyschło lub przerodziło się w truciznę. Potencjał tkwiący w rozwoju tradycyjnych instytutów i środowisk wiernych wydaje się temu przeczyć. Ogromne wsparcie udzielone „tradycjonalistom” przez Papieża jest wymownym znakiem potwierdzającym doniosłą wartość obranej przez nich drogi. Pozostaje tylko pytanie, kiedy zrozumieją to polscy biskupi i kiedy tak naprawdę z synowską miłością uwierzą słowom Papieża?
Jest to fragment artykułu, który ukazał się w ostatnim numerze kwartalnika „Pro Fide, Rege et Lege” (nr 61).