Poniżej czwarta część referatu ks. Tima Finigana, który wygłosił podczas konferencji w Merton College w Oksfordzie, w sierpniu 2008 r. Poprzednia część jest dostępna pod tym linkiem.
Ks. Tim Finigan przemawia podczas kolokwium Międzynarodowego Centrum Studiów Liturgicznych, 13-16.09.2006 również w Merton College
W mojej parafii próbowałem wprowadzić zmiany w liturgii stopniowo, wprowadzając nieco łaciny, kupując kosztowniejsze szaty liturgiczne, używając pateny, przywracając balaski, organizując czasami Mszę po łacinie, by ostatecznie Msza łacińska na dobre zagościła na kościelnym niedzielnym grafiku.
Nowa Msza stała się z czasem starą Mszą. Jednak muszę być wobec Was uczciwy i przyznać, że droga jest jeszcze daleka. I tak, na przykład, chór kościelny musiał się przestawić ze śpiewania na Mszy św. na śpiewanie Mszy św., co zajęło sporo czasu. Żywię nadzieję, że wkrótce będziemy w stanie wprowadzić propria przynajmniej w tonie psalmodycznym. Tak więc nie myślcie, moi Drodzy, że chcę tutaj przedstawić moją parafię jako wzór tradycyjnej Mszy, bo przecież borykam się z tymi samymi problemami co Wy i podobnie jak Wy nie chcę „wygnać ludzi z kościoła”!
Niektóre z tradycyjnych praktyk mogą ubogacić novus ordo w parafii. Cisza ofertorium, piękno gestów, Kanon Rzymski, wszystko to może pomóc w uzyskaniu jedności liturgii, której tak bardzo pragnie Papież Benedykt XVI.
Prawdę mówiąc, nie uważam aby Msza novus ordo po łacinie stanowiła dobre przygotowanie gruntu pod sprawowanie Mszy Wszechczasów: ludzie bywają czasem zawiedzeni, że ich ćwiczenia wymowy w języku łacińskim zmarnowały się. Koncepcja wolności dla różnych sposobów uczestnictwa jest o wiele ważniejsza do wprowadzenia, ponieważ „actuosa participatio” tak bardzo zakorzeniło się w Kościele. Pojęcie aktywnego uczestnictwa zostało zrównane z „robieniem czegoś”. Warto więc wyjaśnić wiernym, że przecież też mogą odpowiadać na starej Mszy — tyle że po cichu lub szeptem. Dojdziemy wówczas do sedna „uczestnictwa”, które nie musi być czymś, co widzą bądź słyszą inni na ziemski sposób. To musi być coś, co słyszy i widzi Stwórca.
Wprowadzając zmiany, za każdym razem winniśmy kierować się miłością. Ponieważ wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, ilu ludzi błądzi po bezdrożach i odeszło od Kościoła, z niepowodzenia spowodowanego brakiem pokarmu duchowego i obecnej formy liturgii oraz z czystej radości i miłości młodych ludzi odkrywających starą Mszę po raz pierwszy, naszym pasterskim obowiązkiem miłości jest rozpowszechnianie starej Mszy i umożliwienie jej poznania naszym parafianom.
Moim obecnym przedsięwzięciem jest zachęcenie rodzin z małymi dziećmi do przychodzenia na tradycyjną Mszę. Spostrzegłem, bowiem, że jest coraz więcej rodzin, które niekoniecznie muszą od razu z entuzjazmem włączać się w starą liturgię, lecz przyciąga je cichsza i mniej dialogowa liturgia. Ludzie przychodzą z dziećmi i należycie uczestniczą. To czy dziecko trochę hałasuje czy płacze, nie ma większego znaczenia. Struktura tradycyjnej Mszy śpiewanej, gdzie wiele rzeczy dzieje się naraz powoduje, że nie mają oni obaw tylko dlatego, że umknęła im część akcji. Jednym słowem — są w stanie po prostu przychodzić do kościoła i się modlić.