sobota, 25 sierpnia 2012

Od redakcji (IV): Idźcie do Nowowiejskiego!

Koniec wieku XV i początek XVI zaznaczył się w historji mszału wypadkiem wielkiej doniosłości. Jest to ostateczne ułożenie i ogłoszenie rubryk, według których msza św. się sprawowała: rubryk nadzwyczaj mądrze ułożonych i podziwienia godnych, których uroku nie pojmą ci chyba, który utracili poczucie wiary lub smak rzeczy poważnych. Prawa te, których powstanie ginie w pomroce wieków, pojawiły się już częściowo w porządkach Rzymskich na użytek kaplic, t. j. nabożeństw papieskich, pisanych (s. 62). 
Uważamy, że fragmentu tego nie trzeba okraszać ni zdaniem i tak zbędnego tutaj komentarza. Natomiast, w tymże samym tomie rozpoczynając swój wykład o języku obrzędowym, polski męczennik pisze:
Choć narodów chrześcijańskich są setki, języków liturgicznych liczymy siedem: syrochaldejski, grecki, łaciński, koptycki, abisyński, ormjański i słowiański. Więcej Kościół języków liturgicznych nie stanowił. Przedewszystkim mieć należy na uwadze charakter nadprzyrodzony, nadziemski, Kościoła, gdy mowa o jego ustanowieniach. Wiedząc bowiem, że wszystkie te ustanowienia są dziełem Mądrości nieskończonej, łatwo da się zrozumieć, iż są języki święte, odłączone od innych wyborem Bożym, aby były pośrednikami między niebem i ziemią (s. 305).
W dalszej kolejności omówione są te języki obrzędowe i rozwijanie się ich w kolei wieków z wyłożeniem przyczyn, dla których Kościół używa w liturgii języków martwych, z podaniem ich specyfiki i mocnym zaakcentowaniem tego iż ich użytek wypływa z samego ducha liturgii. Następnie wyjaśnione jest, że ludowi nie jest niezbędna znajomość języka liturgicznego. Wyliczone także zostały inne powody używania języków martwych z następującym po tym objaśnieniem przepisów dotyczących mowy ludowej w liturgii.

W nawiązaniu do zbędności znajomości przez lud języka liturgicznego, w jednym z przypisów do traktatu o muzyce świętej, abp Nowowiejski powołuje się na autorytet samego Doktora Powszechnego:
Już św. Tomasz (II, II, q. 91, a. 2) pod tym względem wyraził się trafnie: „Jeżeli niektórzy nie rozumią tego, co się śpiewa, rozumieją wszakże, dlaczego się śpiewa, t. j. na chwałę Boga; i to wystarcza dla wzbudzenia pobożnych uczuć” (s. 267, p. 5).
Powyższe słowa Doktora Anielskiego tak brzmią w tymże pięknym i szlachetnym języku:
Et eadem est ratio de audientibus, in quibus, etsi aliquando non intelligant quae cantantur, intelligunt tamen propter quid cantantur, scilicet ad laudem Dei; et hoc sufficit ad devotionem excitandam (uściślając: IIª-IIae q. 91 a. 2 ad 5).
Bez żadnych przeszkód możemy odnieść ten niewielki fragment Summy teologii (który odnaleźliśmy w polskiej Summie liturgii) do języka obrzędowego, jakim dla liturgii rzymskiej (dla obydwu jej form) jest łacina. Tak oto, z nieocenioną pomocą arcybiskupa męczennika (błogosławionego przez Jana Pawła II), czerpać możemy z samej doktryny tomaszowej potwierdzającej, że słynna participatio actuosa nie polega na "zrozumieniu" mówionego, bądź śpiewanego tekstu (na ile można zrozumieć Tajemnicę Najświętszej Ofiary?), ale przede wszystkim na podniesieniu serca, myśli i uczuć ku Bogu:
Wprawdzie celem liturgji jest także połączenie, zjednoczenie człowieka z Bogiem; ale połączenie to dokonywa się nie za pomocą języka, ale miłości (s. 326).
Powracając zaś do kwestii zaprowadzenia języków narodowych w liturgii (często z całkowitym pominięciem łaciny, która jest według Châteaubrianda najpiękniejszym językiem na ziemi) dawny profesor seminarium diecezjalnego w Płocku pisze:
Gniewało to odawna nieprzyjaciół Kościoła, że nie dozwala on w nabożeństwach liturgicznych używać języków pospolitych. Snadź zmiana taka była dla nich wielce pożądaną. Żądali jej Waldensowie i Albigensowie w końcu XII i w początkach XIII wieku, Wiklef i Husyci w wieku XIV, Protestanci XVI wieku i Janseniści. Znane są z usiłowania zwolenników Józefinizmu w celu wprowadzenia języka ludowego w Niemczech i północnych Włoszech; dowodem tego synod w Pistoi. Nawet w Polsce w XVI wieku domagania się o mszę św. w języku ojczystym były tak silne, iż poseł królewski imieniem narodu i króla zaniósł to żądanie do stóp Pawła IV, który źle je przyjął i odrzucił. I nie mógł ojciec św. inaczej uczynić, gdyż prawo, od którego żądano zwolnienia, nie pochodzi ze zwyczaju kościelnego, któremu poddać się trzeba, ale z ducha Kościoła wypływa. Dlatego Najwyższa władza kościelna zawsze w ten sposób odpowiadała, a najdosadniej na powszechnym soborze Trydenckim. Nie uwzględniając bowiem w szczegółach swej odpowiedzi odmownej reformatorom, sobór Trydencki uchwalił tylko krótko: "non expedire visum est Patribus, ut vulgari passim lingua Missa celebraretur", tych zaś, którzyby twierdzili, że msza św. wszędzie w języku ludowym odprawianą być winna, kościelną obłożył klątwą (s. 324). 
Czy więc dziś, obok najgroźniejszych herezjarchów, jak protestanci, albigensi, janseniści, etc., nasz wyniesiony do chwały ołtarzy (jako błogosławiony) rodak dopisałby tych, którzy z takim uporem i wbrew postanowieniom samego Soboru Watykańskiego II usiłują szlachetny język łaciński wyrugować z liturgii świętej? Arcybiskup Nowowiejski kontynuuje:
Kościół miał najzupełniejsze do tego prawo, choćby z tego powodu, że żądanie przez kacerzy wprowadzenia języka ludowego do liturgji, było tylko następstwem odrzucenia przez nich sakramentu kapłaństwa i ofiarnego charakteru Eucharystji św. Oni w liturgji nie widzieli czynności kapłanów, zamiast Chrystusa je spełniających, ale czynności przedstawicieli zebranych współwyznawców, w których języku należało przemawiać. Ich ofiara zależała nie na oddaniu należnej czci Bogu, ale przedewszystkim na nauczaniu, które wymagało zrozumiałego języka. Tymczasem w liturgji katolickiej kapłan, zamiast Chrystusa, niebieskiego Ofiarnika, sprawujący ofiarę, jak dla oznaczenia tego charakteru swego w urzędowych występuje szatach, różniących się od ubioru wiernych materją i formą, i nadających mu cechę arcykapłana; jak ofiarę swą spełnia nie w przestrzeni wyznaczonej dla ludu w kościele, ale zwykle w położonym wyżej prezbiterjum, tak samo przemawia do Boga innym, aniżeli cały lud, językiem umarłym, którym żaden lud nie mówi teraz, który jako taki jest najodpowiedniejszym do przedstawienia kapłana, wziętego z ludzi, lecz Boży urząd sprawującego (s. 325).
Z wielkim niedowierzaniem obserwatorzy życia Kościoła po całym świecie od dawna stwierdzają, że wszystkie te wyłuszczone napiętnowania odnajdujemy w naszych kościołach, zwłaszcza na zachodzie, gdzie nie wierzy się już w realną, rzeczywistą i substancjalną obecność Jezusa Chrystusa pod postaciami chleba i wina, gdzie kapłan jest tylko przewodniczącym równego sobie ludu, gdzie Msza święta to tylko "teologiczna uczta" na wzór każdego innego posiłku i zebrania zwoływanego ku zadowoleniu indywidualnych potrzeb każdego. Widząc "owoce" tychże reform i postanowień, od niedawna mają miejsce próby ich (Komunia na rękę, nadzwyczajni szafarze Komunii świętej...) wprowadzania także w Polsce, dlaczego?

Czy pozostać można obojętnym na te wciąż aktualne, tak mocno przystające do dzisiejszej sytuacji wołania jednego z wielkich synów polskiej ziemi?
Kościół zatym, którego władza nierozciąga się tak daleko, iżby mógł dać ludowi znajomość języka liturgicznego, tą troskliwością o to, aby i prostaczkowie, zrozumiawszy obrzędy, mogli w czasie mszy św. stosowne uczucia rozbudzać i całą wspaniałość liturgji poznać, fałsz zadaje temu oskrażeniu protestantów, jakoby miał trzymać lud w nieświadomości swej liturgji. Już de Maistre na to odpowiedział: "Jeżeli lud nie rozumie słów, to i lepiej; cześć tu zyskuje a umysł nic nie traci. Ten, który nie rozumie, lepiej rozumie, niż ten, który źle rozumie". Protestantyzm usunął ofiarę; dlań niema ołtarza; chrześcijanizm jego w kazalnicy się streszcza. Kościół Katolicki ma także kazalnicę i z wysokości jej głosi w języku zrozumiałym naukę niezmienną, zwycięzką; ale wie też, że jego zadaniem nie tylko uczyć o Bogu, ale i łączyć z Bogiem w tajemnicy ołtarza, pod osłoną mystycznego języka (s. 330).
Książę wśród polskich liturgistów proroczo kontynuuje:
Zawsze w Kościele panowało głębokie przekonanie, że liturgje w językach martwych są wyrazem prawowiernej wiary i istotnie kościelnej modlitwy. To źródło i wyraz wiary i modlitwy należy zachować w niezmienności tak, jak samą wiarę i modlitwę, bo jedno słowo, jedno zdanie, jedna litera naruszona, może przeinaczyć pojęcie dogmatu i modlitwy. (...). Protestanci przekonali się niebawem, że proste tłumaczenie zatrzymanych przez nich części mszalnych na język ludowy nie osiągało celu i dlatego zabrali się do samodzielnego przerabiania liturgji. (...). Widoczną jest zatym rzeczą, że wprowadzenie języków ludowych do liturgji utrudniłoby niezmiernie utrzymanie czystości i jedności wiary (s. 330-331).
I dziś, niestety, tym razem w Kościele katolickim zdajemy się widzieć te same błędy, które - niesione duchem reformatorskim - przeinaczają pojęcie dogmatu i modlitwy niszcząc nie tylko zwyczaje, liturgię, ale też wiarę poprzez niezdrową i nachalną manipulację świętymi obrzędami. Przez to wszystko zatraca się czystość jedności i wiary, do tego stopnia, że niekiedy ci, którzy mianują się "chrześcijanami" nie wiedzą nawet czym jest piekło, czy ono w ogóle istnieje. Jedność i starożytność języka pozwala zachować jedność w samym Kościele, bo każdy, gdziekolwiek na świecie będąc, czułby się jak u siebie w domu.
Różność języka, z której i narodowe pochodzą różnice, wzięła początek z grzechu, i nikt wątpić nie może, iż kiedyś, gdy grzech całkowicie pokonany zostanie, w stanie uwielbienia przyszłego, jeden tylko istnieć będzie język. W pierwszym dniu Zielonych Świątek, tak niedawno po ofierze na Golgocie, na chwilę zniesione zostały zapory językowe; ludzie, należący do najrozmaitszych narodów i języków, rozumieli apostołów, przemawiających ich rodzinną mową. Otóż we mszy św. powtarzana ofiara Golgoty usuwa rozmaitość języków, jako następstwo grzechu; Kościół, jeśli nie wszędzie, to przynajmniej w najobszerniejszym zakresie, jednego i tego samego używa języka i uwidacznia o ile możności obraz nieba na ziemi. Kapłani na całym Zachodzie, przedstawiając jednego arcykapłana, Chrystusa, przemawiają jednym i to oczyszczonym od stosunków ziemskich, bo umarłym językiem, i daje się nam już tu na ziemi przedsmak przyszłej chwały, z której wszystkie różnice języków i narodowości na zawsze wykluczone zostaną (s. 333).

Tak więc jedna i wspólna liturgia z jednym i wspólnym językiem
najdzielniejszym jest środkiem zapobiegania temu, aby jeden, niebo i ziemię przedstawiający, Kościół nie rozpadł się na tak zwane narodowe kościoły i aby owo pomieszanie języków przy Babel, jako smutny skutek grzechu, nie zapanowało przy odprawianiu Najśw. Ofiary. Dlatego gdzie tylko kacerstwo lub odszczepieństwo podniosły głos przeciwko Rzymowi, tam zaraz następowało zwykle usunięcie liturgji rzymskiej, a wprowadzenie do nabożeństwa języka ludowego, jakby na wyraźny dowód, że używanie języka pospolitego w liturgji i oderwanie się od Rzymu, stoją w wewnętrznym, chociaż nie koniecznym ze sobą związku. Historja uczy, że rozmaitość języków szkodzi jedności religijnej (...) (s. 334).
Gdyby nie epoka, w której żył wspomniany wyżej autor dzieła, którego fragmenty tutaj przytaczamy, można by pomyśleć, że właśnie przeczytaliśmy relację z ostatniej reformy liturgicznej przeprowadzonej w latach następujących po ostatnim soborze ekumenicznym... . Czy miał rację o. Józef Gelineaux, gdy powiedział, że ryt rzymski, jaki znaliśmy został zniszczony?

---

Korzystając z okazji pragniemy poinformować, że do naszej redakcji dołączyła pani Katarzyna Pękala-Kuchta, której głównym zadaniem będzie korekta językowa publikowanych tekstów. Serdecznie witamy w redakcji!