poniedziałek, 9 grudnia 2013

Niektóre elementy treści i symboliki liturgii trydenckiej

Prelekcja wygłoszona przez ks. Krzysztofa Tyburowskiego, dnia 6 listopada 2008 r. na zaproszenie Stowarzyszenia Obrony i Rozwoju Polski w Rzeszowie.


Kilka słów, o wygłoszenie których zostałem zaproszony, dotyczyć będzie mszy św. popularnie i dość powszechnie nazywanej „trydencką”. Od razu przepraszam za dotknięcie zaledwie powierzchowne niezmierzonej głębi liturgii i za potoczny język prelekcji.
Przymiotnik „trydencka” na określenie starszej formy liturgii nie jest precyzyjny, sugeruje bowiem jakoby Sobór Trydencki stał u jej początku. Tak jednak nie jest, forma bowiem liturgii odprawianej powszechnie w zachodnim katolicyzmie aż do reformy po Soborze Watykańskim II, istniała na długo przed Soborem Trydenckim, który odbył się w XVI wieku. Z braku więc nazwy precyzyjnej różnie też się tę liturgię nazywa. Do niedawna, kiedy nie było kontekstu reformy liturgicznej, nie była opatrywana żadnym przymiotnikiem, natomiast w kontekście mszy św. zreformowanej po Soborze, nazywa się ją mszą św. trydencką, gregoriańską, usus antiquior, czy też nadzwyczajną formą rytu rzymskiego.
Tylko człowiek spośród istot żyjących na ziemi tworzy kulturę. Jakość kultury człowieka jest, by tak rzec, jakością jego ducha. To, co człowiek ma w sobie, wyraża na zewnątrz. Jeżeli człowiek jest istotą wewnętrznie bogatą, głęboką, wszechstronnie rozwiniętą z punktu widzenia potrzeb wyższych, to także dzieła przez niego tworzone będą miały odbicie tej właśnie jakości ducha. W tym kontekście możemy dotknąć choćby sprawy sztuki sakralnej, jako szczególnego wyrazu kultury religijnej człowieka. Porównując dzieła ludzkiego ducha, które człowiek w tym względzie tworzy dzisiaj, z dziełami ludzkiego ducha tworzonymi wcześniej, możemy bez większych nawet analiz dojść do wniosku, że dzisiejsza kultura zachodnioeuropejska znajduje się w głębokim kryzysie. Jeżeli popatrzymy w przeszłość na sztukę romańską, gotycką czy barokową, zauważymy, że na przestrzeni wielu setek lat, które mamy za sobą, człowiek umiał wyrażać swojego religijnego ducha w ściśle określony sposób. Później od mniej więcej połowy XIX wieku aż po nasze czasy sztuka religijna wchodzi w pewien kryzys. Jest jakby nie identyfikowalna, nieokreślona w swoim wyrazie, nie potrafiąca odróżnić jasno sacrum od profanum. Co prawda w XIX i w początkach XX wieku w sztuce sakralnej panuje budzący zachwyt neogotyk, ale paradoksalnie jest on znakiem zaczynającego się kryzysu epoki, która nie wytworzyła już swojej własnej sztuki, ale powraca do wcześniejszych form. Jeśli chodzi natomiast o dzisiejszą sztukę sakralną, to trudno powiedzieć, by dzisiejsze świątynie miały jakiś określony styl. Poprzednie style architektury, malarstwa czy rzeźby spontanicznie niejako skupiały człowieka na Bogu i w Jego kierunku popychały ludzką uwagę. Nowoczesne świątynie katolickie, często się zdarza, że zamiast skupiać, rozpraszają człowieka, przypominają bardziej sale konferencyjne, a nie miejsca modlitwy. Nie odróżniają się jakby od świeckich standardów, nie wprowadzają człowieka w świat sacrum. Z pewnością są one znakiem kryzysu sztuki religijnej, a co za tym idzie także kryzysu ludzkiego ducha i religijności katolickiej.
W tym kontekście pojawia się także problem liturgii. Trudno dziś powiedzieć, czy kształt nowej mszy św., mającej prawie czterdzieści lat jest ostateczny. Ostatnie przykładowe niejako, wielkie celebracje papieskie zdają się być przykładem, że reforma liturgiczna wcale nie jest ostatecznie zakończona i domaga się, jeśli niekoniecznie zmian zewnętrznych, to z pewnością pogłębienia duchowości liturgicznej.
Odnieśmy się do czasów, kiedy w kościele zachodnim jedyną prawie liturgią była liturgia trydencka, co do której Ojciec Św. Benedykt XVI wyrażał się kilkakrotnie, że wbrew pozorom, nigdy prawnie nie została zniesiona. Formalnie istniała, praktycznie jednak, wiemy, że mentalność, która wytworzyła się po soborowej reformie liturgicznej, spowodowała myślenie, jakoby msza św. trydencka przeszła do muzeum, ba nawet została zakazana. Do niedawna w kręgach kościelnych niezręcznie było nawet czuć do niej sentyment. Do takiego spojrzenia przyczyniło się w moim głębokim przekonaniu, niestety nieposłuszeństwo arcybiskupa Marcela Lefebvre’a, który z liturgii trydenckiej uczynił niejako sztandar swego ruchu. Z pewnością, gdyby nie było sprawy Lefebvre’a, inne byłoby dziś spojrzenie na liturgię trydencką.
Starsza forma liturgii funkcjonuje w Kościele przez setki lat w postaci prawie niezmiennej. Wszystkie budowle sakralne, zbudowane w czasie, kiedy msza trydencka była czymś oczywistym, służyły wyakcentowaniu teologii i symboliki tejże mszy. Kiedy wejdziemy do starego kościoła, zauważymy, że bardzo wiele elementów architektonicznych w kontekście liturgii zreformowanej nie ma dzisiaj jakby racji bytu, są niepotrzebne (np. boczne ołtarze, chrzcielnica, ambona). Architektura nowoczesnych świątyń została nieprawdopodobnie uproszczona.
Zatrzymajmy się teraz na pewnych aspektach treści i niektórych elementach symboliki mszy św. trydenckiej. Doskonale wiemy, że pierwsza Eucharystia została sprawowana przez Chrystusa Pana w Wielki Czwartek, kilkanaście godzin przed Jego męką i śmiercią. Jezus spotyka się w Wieczerniku z uczniami, ustanawia Najświętszy Sakrament Eucharystii, i nakazuje im go uobecniać na swoją pamiątkę. Św. Paweł podkreśla, że ilekroć sprawuje się pamiątkę Ostatniej Wieczerzy, głosi się śmierć Pańską, aż przyjdzie. W chrześcijaństwie, od samego początku, istnieje bardzo głębokie przekonanie, że każda msza św. jest uobecnioną ofiarą odkupieńczą Chrystusa Pana. Termin uobecnienie oznacza, że ilekroć kapłan na ołtarzu sprawuje Najświętszą Ofiarę, Ofiara Chrystusa z Golgoty, dzięki której świat został odkupiony, staje się obecna. Z punktu widzenia skutków, nie ma żadnej różnicy jakościowej między tym, co się wydarzyło na Golgocie, a tym, co odbywa się na każdym ołtarzu podczas sprawowania Eucharystii. Punktem centralnym każdej mszy św. jest odkupieńcza Ofiara Chrystusa. W tym kontekście należy sobie zadać pytanie: czym właściwie było odkupienie? Nie wchodząc w szczegóły, możemy powiedzieć, że człowiek nie mógł o własnych siłach dostąpić zbawienia. Przychodzi więc Chrystus, staje się człowiekiem i dokonuje dzieła, dzięki któremu człowiek, zaprzedany grzechowi i szatanowi, może się zbawić. Dzięki Chrystusowi każdy człowiek jest odkupiony. To odkupienie zostaje potwierdzone w sakramencie chrztu. Cel życia człowieka to nic innego jak współdziałanie z łaską odkupienia po to, aby uwielbić Boga i dostąpić zbawienia. Człowiek, poprzez swoje życie, musi tak współdziałać z łaską odkupienia, aby się zbawić. To jest zasadnicza różnica między odkupieniem i zbawieniem. Wszyscy zostaliśmy odkupieni przez Chrystusa, ale nie jest powiedziane, że wszyscy musimy dostąpić zbawienia. Zbawienie jest darem, który człowiek może odrzucić. Życie człowieka jest pewną pielgrzymką, drogą w kierunku Boga. Ta podstawowa katolicka prawda egzystencjalna znajduje swoje odbicie w mszy św. trydenckiej i jej symbolice.
W architekturze i sztuce kościołów, budowanych przede wszystkim przed reformą liturgiczną mamy układ, który niejako zmusza nas do określonego pojmowania życia człowieka. Zasadniczo wcześniejsze kościoły były kościołami z długą nawą centralną, która niejako przypominała człowiekowi, że ma iść w kierunku ołtarza, który znajdował się przy ścianie przeciwnej wejściu. Symbolizowało to człowieka podążającego w kierunku Boga, którego życie zanurzone jest w świecie przez Boga stworzonym. Ofiara Chrystusa uobecnia się na ołtarzu, zatem na ten ołtarz powinna być skierowana cała uwaga stworzenia. Wszystko koncentruje swoją uwagę na tym, co odbywa się na ołtarzu.
Budowla starego kościoła zasadniczo była orientowana, tzn. skierowana na wschód, który to kierunek jest w chrześcijaństwie symbolem wychodzącego nam naprzeciw Chrystusa. Jeżeli mówimy o wschodzie, to kojarzy się nam on z jasnością. Tam wstaje słońce, rodzi się światło. Gdzie pojawia się słońce, tam rodzi się życie, wszystko się odnawia. Stąd wschód to symbol Chrystusa, który poprzez dzieło odkupieńcze odnowił rodzaj ludzki. W symbolice chrześcijańskiej wschód zawsze był znakiem Chrystusa. Pierwotni chrześcijanie, kiedy modlili się, byli zwróceni ku wschodowi. To fizyczne zwrócenie się w tym kierunku było dla nich bardzo istotne. Dla chrześcijan najważniejszym „miejscem” jest Chrystus – nowa jutrzenka, nadzieja człowieka. Zatem tradycyjne budynki kościelne, w których człowiek się modlił skierowane były na wschód. Co za tym idzie, w praktyce miejsce, na którym odbywa się ofiara Chrystusa było zwrócone zasadniczo w kierunku wschodu. W tej optyce znaczenia symbolicznego nabierają także inne kierunki. Zachód występuje w opozycji do wschodu. Tam życie zamiera, tam następuje ciemność. Zachód więc był symbolem szatana. Podczas mszy św. człowiek stał więc tyłem do zachodu, odwracał się od ciemności, szatana, i szedł niejako w kierunku Chrystusa.
Uczestnictwo we mszy św. uwydatniało więc prawdę, że życie jest pielgrzymką, czymś dynamicznym. Na czele ludu idzie więc kapłan, przez którego posługę spływają na człowieka łaski Chrystusa. On idzie jako pierwszy, składa Ofiarę i przez jego posługę owoce tej Ofiary spływają na ludzi. Pielgrzymka oczywiście nie jest łatwa, związana jest z trudem drogi, czasami człowiek może czuć się zniechęcony. Ta psychologia trudu pielgrzymowania da się zauważyć podczas mszy trydenckiej, kiedy to kapłan kilka razy odwraca się do wiernych z wezwaniem: Dominus vobiscum / Pan z wami, po to, aby przypomnieć ludziom, że mimo tego trudu, który podjęli pielgrzymując, nie są opuszczeni, Pan bowiem jest z nimi.
Zwróćmy teraz uwagę na kwestię języka. Najczęściej powtarzany argument przeciwko mszy św. trydenckiej, nawet przez duchownych: dlaczego w liturgii trydenckiej mamy język łaciński? Nie powinno się dziś używać tego języka, bo dla większości uczestników jest on niezrozumiały. Tymczasem i tak duża część tekstów mszy mówiona jest szeptem, a co za tym idzie, uczestniczący w niej katolik słów tych nie słyszy. Uczestnictwo w mszy trydenckiej opiera się na innych trochę akcentach. Liturgia trydencka nie jest nastawiona na to, by jej treść słowna była zrozumiała. Tajemnicy zrozumieć w pełni nie można. Zrozumienie słów może pozornie wprowadzać uczestniczącego w liturgii w błąd, że zrozumiał tajemnicę. Liturgia nie ma celu informacyjnego, tym bardziej szkoleniowego, pouczającego. Chodzi paradoksalnie o to, żeby nawet nie rozumieć słów, ale starać się rozumieć misterium. Słuchanie nie powinno polegać tylko na słuchaniu tego, co się słyszy uszami, lecz tego, co wewnątrz, co Bóg mówi do człowieka w czasie uobecnienia największych tajemnic. Człowiek w tym najbardziej szczególnym momencie, w którym się spotyka z Bogiem na mszy św., ma szczególną potrzebę przeżycia czegoś, co nie jest wyrażane językiem potocznym, codziennym. Dlatego miedzy innymi msza św. trydencka odprawiana jest tradycyjnie w języku łacińskim.
Kolejną bardzo ważną kwestią jest wyjątkowy nacisk na szacunek do postaci konsekrowanych, do Eucharystii. Dzisiaj panuje przekonanie, które często pojawia się w publikacjach, że właściwie nie jest istotne, jak człowiek zachowuje się wobec Boga na zewnątrz, lecz istotne jest, w jaki sposób przyjmuje Boga do swego serca. Tymczasem nie da się uszanować Pana Boga wewnętrznie, jeżeli szacunku tego nie wyrazi się za pomocą odpowiedniej formy zewnętrznej. To prawda, że możemy pokazywać na zewnątrz szacunek, a wewnątrz go nie mieć. Z drugiej strony jednak te odpowiednie znaki zewnętrzne, znaki szacunku przygotowują człowieka, przypominają mu jaki powinien być stan jego ducha.
W dzisiejszym świecie panuje wielki chaos właściwie w większości dziedzin życia, także w religii. Wielu ludzi ma niewłaściwe podejście do religii, teologii, istnieje mnóstwo różnorakich, dziwacznych czasem nawet interpretacji. A tymczasem msza św. trydencka przypomina, że duchowość ludzka jest czymś bardzo określonym, czymś, co w jasny sposób pokazuje o co chodzi w chrześcijaństwie, w życiu ludzkim, w relacji człowieka do Boga. Odkrycie mszy św. trydenckiej jest czymś bardzo ważnym dla chrześciajnina zagubionego w dzisiejszym świecie. Serdecznie zachęcam do odkrycia tej liturgii i uczestnictwa w niej. Odkryjemy w niej ducha, który z pewnością nas wewnętrznie wyciszy i zbliży do Boga, odkryjemy skarb, który nie tylko pogłębi nasze uczestnictwo w liturgii odnowionej, ale i pogłębi nasze chrześcijaństwo.

Ks. Krzysztof Tyburowski

NRL: 12.01.2009

niedziela, 8 grudnia 2013

Nowy ruch liturgiczny

Przypominamy dzisiaj tekst Witolda Dziedzica opublikowany na naszym portalu 5 lat temu. Znajdujemy w nim wyjaśnienie pochodzenia nazwy naszego serwisu. 


Niektóre osoby odwiedzające naszą stronę mają pewne wątpliwości, czy tytuł portalu - "Nowy Ruch Liturgiczny" nie został przyjęty trochę na wyrost. Chodzi po pierwsze o to, czy rzeczywiście w dzisiejszych czasach możemy mówić o czymś takim, jak nowy ruch liturgiczny? Po drugie - czy ten nowy ruch liturgiczny powinien być ukierunkowany właśnie w ten sposób, w jaki prezentuje się to na naszej stronie?
W pewnych kręgach zakorzeniło się przekonanie, że ruchem liturgicznym należy określać wyłącznie szereg inicjatyw podejmowanych na przełomie XIX i XX wieku, odnoszących się do badań nad liturgią, jak też działań zmierzających do jej upowszechnienia i przybliżenia szerokim warstwom wiernych. Ukoronowaniem prac ruchu liturgicznego przyjęło się zaś uznawać reformę liturgiczną przedsięwziętą przez Pawła VI, rozumianą jako realizację soborowej konstytucji Sacrosanctum Concilium. Na tym rola ruchu liturgicznego uznana zostaje za zakończoną. Uznano, że w zreformowanej liturgii ucieleśniły się wszystkie postulaty zgłaszane przez ruch liturgiczny. Reforma stała się uwieńczeniem jego prac i dalsza działalność ruchu liturgicznego stała się bezprzedmiotowa.
Okazuje się jednak, że takie podejście bywa w dzisiejszych czasach poddawane w wątpliwość. Wraz z pontyfikatem Benedykta XVI coraz wyraźniej mówi się o tym, że tak naprawdę reforma liturgiczna nie może zostać uznana za zakończoną. Zwłaszcza we współczesnym, dynamicznie zmieniającym się świecie, wyjątkowo potrzebna jest refleksja, zmierzająca do odczytania na nowo soborowych wskazań odnoszących się do etapów i kierunków rozwoju katolickiego kultu.
Po epoce rewolucyjnych zmian przychodzi czas reakcji. Dopiero z perspektywy dziesięcioleci można obiektywnie ocenić dorobek liturgicznych przeobrażeń w Kościele. Jest to jednak zadanie bardzo trudne, a duża część ludzi podchodzi do niego bardzo emocjonalnie. Emocje wynikają po części z tego, że dla wielu osób wydarzenie takie jakim był Sobór i reforma liturgiczna, stanowiły potężne wyzwanie, któremu poświęcili całe swoje młodzieńcze zaangażowanie. Po części też z tego, że krytyczne spojrzenie na reformę liturgiczną łączone jest z radykalnym kwestionowaniem Soboru i posoborowych zmian w Kościele.
Czy w takim klimacie jest więc miejsce na powrót do klimatu sprzed 50 lat, gdy gorączkowo rozprawiano na temat zmian w liturgii? Czy ogłaszanie powstania nowego ruchu liturgicznego nie będzie traktowane jako swego rodzaju deprecjacja dorobku starego ruchu liturgicznego i zamach na owoce, które wydał?
Być może, że jeszcze do niedawna takie wątpliwości byłby zasadne. Jednak rozwiewają się one zdecydowanie wraz z upływem kolejnych dni pontyfikatu Benedykta XVI. Do takich wniosków upoważnia zwykła obserwacja poczynań papieża. Wypływają one konsekwentnie z jego poglądów, którym jasno dawał wyraz zarówno gdy był jeszcze kardynałem, jak i obecnie, gdy zasiada na Stolicy Piotrowej.
W ustach kard. Ratzingera wielokrotnie pojawiało się pojęcie "nowego ruchu liturgicznego". Co więcej, padało ono zawsze w bardzo konkretnym kontekście. Obecny papież pisał w książce pt. "Moje życie. Wspomnienia z lat 1927-1977":

"Dalsze życie Kościoła dramatycznie wymaga uczynienia liturgicznego rachunku sumienia, liturgicznego pojednania, które przywróci jedność zerwaniu w historii liturgii i potraktuje zalecenia soborowe nie jako rozłam, ale jako czas ewolucyjnych zmian. Kryzys Kościoła, w którym znajdujemy się dzisiaj jest w ogromnej części spowodowany zapaścią liturgiczną, której charakter dobrze określają słowa etsi Deus non daretur (tak, jakby Bóg nie istniał), tak jakby zagadnienie istnienia Boga, to czy mówimy, czy słuchamy - nie miały żadnego znaczenia. Jeśli liturgia nie jest już komunią Wiary, nie jednoczy Kościoła powszechnego z jego historią, nie jest tajemnicą żyjącego Chrystusa, gdzie wtedy można odnaleźć duchową substancję tegoż Kościoła? Nietrwałość wspólnoty, której już nie jednoczy Wiara, nieuchronnie prowadzi do rozpadu Kościoła na koterie różnych rodzajów, do rozdzierania Kościoła na będące w opozycji do siebie liczne formacje. Dlatego właśnie potrzebujemy nowego ruchu liturgicznego, który ożywi prawdziwe dziedzictwo Drugiego Soboru Watykańskiego."

Początkiem XX wieku do wzbudzenia wielkiego ruchu liturgicznego wystarczyła ogólna zachęta sformułowana przez papieży Piusa X i Piusa XI w sławnym motu proprio tego pierwszego o muzyce kościelnej oraz w encyklice Divini cultus tego drugiego. I chociaż papieże ci nie używali wprost wyrażenia "ruch liturgiczny", zrodził się on jako spontaniczny odzew na ich wołania. Dzisiaj, gdy nasze doświadczenia bogatsze są o dorobek wyniesiony z tamtych lat, używając sformułowania "ruch liturgiczny" oczami wyobraźni widzimy cały szereg ludzi i inicjatyw, które w przeszłości działały pod jego szyldem. Toteż dzisiaj o wiele łatwiej odczytać można intencje przyświecające osobom podpisującym się pod tym wyrażeniem. Powinno stanowić to dla nas dodatkowe ośmielenie do wsłuchania się w głos liturgistów, upominających się o ponowny ruch odnowy liturgicznej, zwłaszcza gdy znajdują oni zadeklarowanego protektora w samym Ojcu Świętym.
Swoje spojrzenie na liturgię i kryzys, która ona obecnie przechodzi Benedykt XVI zawarł w słynnej książce "Duch liturgii". W wywiadzie udzielonym dla francuskiego pisma La Croix z 28 grudnia 2001 r. kard. Ratzinger pisał:

"Jeżeli książka ta, w nowy sposób, potrafiłaby zachęcić do czegoś na kształt „ruchu liturgicznego”, ruchu ku liturgii oraz do prawidłowego wewnętrznie i zewnętrznie celebrowania liturgii, wówczas obficie wynagrodzona zostałaby intencja, która skłoniła do jej napisania."

Intencje Benedykta XVI są bardzo czytelne i wydają się nie wywoływać żadnych wątpliwości. Ujawnia je na codzień w celebracji liturgii papieskiej, a także w wypowiedziach odnoszących się do motu proprio Summorum Pontificum. W liście do biskupów, towarzyszącym motu proprio, papież pisał:

"...obie formy używania Rytu Rzymskiego mogą się wzajemnie wzbogacać...
W czasie odprawiania Mszy według Mszału Pawła VI będzie mogła się ujawnić, w silniejszy sposób niż to często było dotychczas, owa sakralność, która przyciąga wielu do dawnego obrządku. Najpewniejsza gwarancja, że Mszał Pawła VI mógłby zjednoczyć wspólnoty parafialne i stać się umiłowanym przez nie, polega na sprawowaniu [Mszy] z wielkim szacunkiem zgodnie z przepisami; uwidacznia to bogactwo duchowe i teologiczną głębię tego Mszału...
Nie ma żadnej sprzeczności miedzy jednym a drugim wydaniem Mszału Rzymskiego. W dziejach Liturgii występują rozwój i postęp, ale nie ma żadnego zerwania. To, co dla poprzednich pokoleń było święte, również dla nas pozostaje święte i wielkie i nie może być nagle całkowicie zakazane lub, tym bardziej, uznane za szkodliwe. Wszystkim wyjdzie na dobre zachowanie bogactw, które wzrastały w wierze i modlitwie Kościoła i przyznanie im należytego miejsca."

To wyważone spojrzenie Papieża na liturgię Kościoła, podejmowane z doskonałej perspektywy jaką umożliwia zasiadanie na papieskim tronie, powinno przynaglać każdego do podjęcia działań zmierzających do wypełnienia postulatów zawartych w Summorum Pontificum. Jednocześnie powinno onieśmielać tych, którzy do tej pory mieli w tej kwestii wątpliwości. Ich obowiązkiem jest pokorne uderzenie się w pierś i podążenie za głosem papieża, który powinni odtąd uznać za swój własny.
Powracając jeszcze parę lat wstecz do roku 1998, warto przypomnieć, o czym zapewniał kard. Ratzinger wszystkich tych, którzy z zakłopotaniem patrzyli na pewne rozdwojenie rytów Mszy św. Nie wydaje się, aby dzisiaj słowa te straciły cokolwiek na aktualności. Padły one w podczas wykładu wygłoszonego w Rzymie w dniu 24 października 1998 do uczestników pielgrzymki z okazji dziesięciolecia motu proprio Ecclesia Dei:

"W chwili, gdy ta [tradycyjna] liturgia naprawdę dotknie wiernych swoim pięknem i głębią, wtedy zostanie umiłowana, równocześnie nie będąc w opozycji nie do pogodzenia względem nowej liturgii – byleby tylko wspomniane kryteria były stosowane tak jak chciał tego Sobór.
Oczywiście różne akcenty duchowe i teologiczne będą nadal istniały, ale nie będą już dwoma przeciwstawnymi sposobami bycia chrześcijaninem, lecz raczej bogactwem należącym do tej samej i jedynej wiary katolickiej.
Gdy kilka lat temu ktoś zaproponował „nowy ruch liturgiczny”, aby uniknąć sytuacji, w której dwie formy liturgii oddalałyby się zbytnio od siebie, oraz by podkreślić ich głęboką zbieżność – niektórzy miłośnicy dawnej liturgii wyrażali obawę, czy nie jest to podstęp lub zasadzka w celu ostatecznego i całkowitego wyeliminowania dawnej liturgii.
Tego rodzaju niepokoje i lęki powinny nareszcie ustąpić! Skoro jedność wiary i jedność misterium ukazują się jasno w obu formach celebracji, może to być dla wszystkich wyłącznie powodem radości i dziękczynienia Dobremu Bogu. W miarę jak wszyscy wierzymy, żyjemy i działamy z takimi motywami, będziemy również w stanie przekonać biskupów, że obecność dawnej liturgii nie przeszkadza i nie niszczy jedności ich diecezji, ale jest raczej darem przeznaczonym do budowania Ciała Chrystusowego, którego sługami wszyscy jesteśmy.
Chciałbym was zatem zachęcić, drodzy przyjaciele, abyście nie tracili cierpliwości, zachowali ufność i czerpali z liturgii siłę, konieczną do tego, żebyśmy dawali świadectwo Panu w naszych czasach."

Widać wyraźnie, jak na każdym kroku Benedykt XVI, wczoraj i dziś, zachęca do niezaprzestawania podejmowania ciągłych starań o należyty rozwój świętej liturgii. Proces ten nigdy nie może zostać zakończony, gdyż liturgia jest tak samo żywa jak Kościół. Stwierdzenie, że osiągnęła ona już swój szczytowy kształt, byłoby równoznaczne z przyznaniem, że stała się ona tak samo doskonała jak niebieska liturgia sprawowana nieustannie w Niebie przed Tronem Boga. Ponieważ na tym świecie jest to niemożliwe, porzucenie troski o liturgię lub odwrócenie jej rozwoju w kierunku innym niż wskazywany przez Kościół, równałoby się albo z dążeniem do uczynienia jej skostniałym rytuałem muzealnym albo do jej wynaturzenia.

NRL: 20.11.2008

niedziela, 1 grudnia 2013

UnaCum.pl - STARTUJEMY

Od nowego roku liturgicznego uruchamiany serwis internetowy UnaCum.pl. Jest to portal siostrzany dla strony Nowy Ruch Liturgiczny. Przez ponad 5 lat swojego istnienia portal Nowy Ruch Liturgiczny stał się głównym źródłem informacji o polskich inicjatywach związanych z propagowaniem tradycyjnej Mszy zgodnie z papieskimi wytycznymi zawartymi w motu proprio Summorum Pontificum. Jednocześnie stał się miejscem gdzie można było znaleźć szereg wartościowych tekstów na temat skarbów liturgii. Od dzisiaj oddzielamy te dwie misje. Na stronie Nowego Ruchu Liturgicznego nadal będzie można czytać teksty dotyczące liturgiki, podczas gdy funkcję "agencji informacyjnej" przejmuje portal UnaCum.pl.