poniedziałek, 1 października 2012

Od redakcji (V) - Josepha Ratzingera refleksje o reformie liturgii

Przedstawiamy Państwu nasz autorski wybór fragmentów z nie tak dawno wydanych w Polsce liturgicznych Opera Omnia (t. XI: Teologia liturgii, Lublin 2012) Józefa (wtedy jeszcze kardynała) Ratzingera (obecnego papieża Benedykta XVI), których to prezentacja spod pióra samego autora została opublikowana na naszych stronach.


Niewątpliwie jest to dzieło niezwykle ważne dla zrozumienia działań i starań Benedykta XVI prowadzących do przywrócenia liturgii jej sacrum oraz kosmicznego wymiaru, z którego została ona brutalnie odarta w czasie posoborowych reform. (Lektura dzieł zebranych jednego z największych teologów naszych czasów nie pozostawia w tej kwestii żadnych złudzeń).


Zaprezentowane wypowiedzi należy oczywiście rozumieć odnosząc je do kontekstu, co wymaga uważnej lektury większych fragmentów przywołanego dzieła. (Na ów kontekst składa się spora liczba publikacji z przekroju wielu lat, po raz pierwszy jednak uporządkowana systematycznie). Mimo pokaźnych rozmiarów teksty - zachęcamy, by z uwagą sięgnąć po Opera Omnia, których przyswojenie może w sposób szczególny rozbudzić w nas prawdziwego ducha liturgii, o którym tak pięknie pisze Józef Ratzinger.


Jako ilustrację do wybranych fragmentów wybraliśmy materiały multimedialne, ukazujące liturgię Ojca Świętego Benedykta XVI, do której przywróconych zostało wiele tradycyjnych, czasami prawie w ogóle niezauważalnych elementów, które jednak podkreślają wielkość sprawowanych Misteriów, jak i godność samej osoby Biskupa Rzymu. Oto wybrane przez nas ustępy (których można by znaleźć i wypisać znacznie więcej):
Wielkość liturgii polega*  właśnie - będziemy musieli jeszcze niejeden raz to powtórzyć - na jej niedowolności (s. 133).


Gdy poszczególne zewnętrzne czynności (których przecież dużo nie ma i tylko sztucznie mnoży się ich liczbę) stają się istotnym elementem liturgii, wtedy przeradza się ona w powszechną aktywność - znika Boża dramaturgia liturgii i dramat ten staje się wręcz parodią (s. 139).


Tym bardziej pozbawione sensu jest nierzadkie dzisiaj podejmowanie wysiłków tworzenia na nowo liturgii na podstawie "samego Pisma", zwłaszcza że przy takich rekonstrukcjach Pismo bywa utożsamiane z dominującymi w egzegezie opiniami, a wiarę miesza się z opinią. Liturgia "tworzona" w ten sposób opiera się na ludzkim słowie i ludzkiej opinii; jest budowana na piasku i - mimo mnożenia prób przyozdabiania jej ludzką sztuką - nadal pozostaje czcza. Jedynie szacunek dla uprzedniego i zasadniczo niedowolnego charakteru liturgii może nam ofiarować w darze to, czego od niej oczekujemy: święto, w którym staje przed nami coś wielkiego, czego nie tworzymy my sami, lecz otrzymujemy właśnie jako dar (s. 134-135).


Później dokonano innego odkrycia, które jeszcze bardziej bezpośrednio zainteresowało ojców należących do greckiego obszaru kulturowego. Znaleźli oni u Platona osobliwą ideę krzyża nakreślonego w kosmosie (Timaios, 34 A/B i 36 B/C). Platon zaczerpnął ją z tradycji pitagorejskich, które z kolei nawiązywały do tradycji starożytnego Wschodu. Istotne znaczenie ma tu przede wszystkim pewne twierdzenie astronomiczne: dwa znane starożytnej astronomii wielkie ruchy gwiazd - ekliptyka (wielkie koło na sferze niebieskiej wokół Ziemi, wzdłuż którego obserwujemy pozorny ruch Słońca) i orbita ziemska - przecinają się ze sobą, tworząc grecką literę chi, mającą kształt krzyża (czyli X). W całość kosmosu jest więc wpisany znak krzyża. Idąc w tej materii za jeszcze starszymi tradycjami, Platon połączył ten fakt z ideą bóstwa: Demiurg (twórca świata) rozciągnął duszę świata na całym wszechświecie. Pochodzący z Palestyny Justyn Męczennik, pierwszy filozof spośród ojców (zm. ok. 165), odnalazł te teksty Platona i bez wahania powiązał je z doktryną Boga trynitarnego oraz z Jego działaniem w historii zbawienia przez pośrednictwo Jezusa Chrystusa. W idei Demiurga i duszy świata dojrzał zapowiedź tajemnic Ojca i Syna, zapowiedź domagającą się oczywiście korekt, ale również zdolną je przyjąć. W tym, co Platon mówi o duszy świata, Justyn widzi aluzję do przyjścia logosu, Syna Bożego. Dlatego może powiedzieć, że Krzyż jest największym symbolem panowania logosu, bez którego nie byłyby możliwe żadne powiązania w całym stworzonym świecie (zob. Apologia, 1, 55). Krzyż Golgoty ma prefiguracje w samej strukturze kosmosu. Narzędzie męczeństwa, na którym umarł Pan, jest wpisane w strukturę wszechświata. Kosmos mówi nam o Krzyżu, a Krzyż wyjaśnia kosmos. Jest on istotnie kluczem do interpretacji całej rzeczywistości. Historia i kosmos stanowią jedną całość. Gdy otworzymy oczy, czytamy orędzie Chrystusa w języku wszechświata i na odwrót: Chrystus daje nam możność zrozumienia orędzia stworzonego świata (143-144). 


Wspomnieć można zaczerpnięte z sentencji ojców pustyni opowiadanie o diable, którego Bóg zmusił do ukazania się niejakiemu opatowi Apollonowi. Był on czarnym brzydki, potwornie wychudzony, a przede wszystkim pozbawiony kolan. Niemożność przyklękania robi tu wrażenie wręcz kwintesencji diabelstwa (s. 153). 


Taniec nie jest żadną formą wyrazu chrześcijańskiej modlitwy (s. 157). 


Nasz wiek ruchu liturgicznego i odnowy teologii sakramentalnej przeżywa bowiem jednocześnie tak głęboki kryzys sakramentalności i rozumienia rzeczywistości sakramentu, jakiego w tak ostrej i radykalnej formie nigdy chyba dotychczas w chrześcijaństwie nie było (s. 185). 


Teza, zgodnie z którą Eucharystia apostolska nawiązuje do codziennej wspólnoty biesiadnej Jezusa z uczniami, u egzegety z Erfurtu odnosi się tylko do kwestii źródeł formy celebracji, w szerokich kręgach jednak nastąpiła jej radykalizacja, w tym sensie, że Ostatnią Wieczerzę pozbawia się całkowicie charakteru ustanowienia, a Eucharystię wyprowadza się często wyłącznie z posiłków spożywanych przez Jezusa z grzesznikami. W takich opiniach Eucharystię w intencji Jezusa utożsamia się skrajnie z luterańską doktryną usprawiedliwienia, rozumianą jako doktryna łaski udzielanej grzesznikowi. Jeśli wreszcie posiłki z grzesznikami uważa się za jedyny pewny element tradycji historycznego Jezusa, to następuje redukcja całej chrystologii i teologii tego punktu. Z tego wynika jednak pojęcie Eucharystii, które nie ma już nic wspólnego ze zwyczajem pierwotnego Kościoła (s. 346-347). 


Również w twierdzeniu, że w wyborze liturgicznych form należy się kierować kryteriami duszpasterskimi, tkwi ten sam błąd antropocentryzmu (s. 376).


Z tym że na początku łatwo przechodzi się do porządku dziennego nad faktem, że tej "właściwej muzyki kościelnej" w Kościele już nie ma. W następnych latach z coraz większym smutkiem odczuwano jednak przerażające zubożenie, które pojawia się w Kościele wtedy, gdy zamyka się drzwi przed bezinteresownym pięknem, a zamiast tego za obowiązującą normę przyjmuje się "użyteczność". Problemu nie rozwiązują jednak ani dreszcze, o które przyprawia pozbawiona splendoru liturgia posoborowa, ani po prostu nuda, którą ona rodzi w wyniku cechującego ją upodobania w banalności i braku roszczeń artystycznych (s. 471). 


Liturgia grupy w rzeczywistości nie jest liturgią kosmiczną, żyje ona autonomią grupy. Nie ma historii, gdyż jej cechę charakterystyczną stanowi emancypacja od historii i samodzielne działanie - nawet jeśli w dalszej pracy wykorzystuje się jakieś motywy historyczne. Obca jest też jej tajemnica, ponieważ wszystko w niej jest wyjaśniane i musi zostać wyjaśnione. Dlatego też obce są jej także rozwój i uczestnictwo, jak również posłuszeństwo, przed którym otwiera się sens większy od tego, co można wyjaśnić. Miejsce tego wszystkiego zajmuje kreatywność, w której autonomia wyemancypowanego człowieka usiłuje znaleźć potwierdzenie. Dlatego właśnie taka kreatywność, która chce być praktyczną aktualizacją autonomii i emancypacji, stanowi radykalne przeciwieństwo wszelkiego uczestniczenia. Jej cechami charakterystycznymi  są: arbitralność jako nieodzowny przejaw odrzucania wszelkich uprzednio ustalonych form i norm; niepowtarzalność, ponieważ powtarzanie byłoby już pewną formą zależności; sztuczność, ponieważ bez wątpienia mamy tu do czynienia z wytworami samego tylko człowieka. Dlatego oczywiste jest, że ludzka kreatywność, wykluczająca zarówno przyjmowanie od innych, jak i uczestniczenie, jest z samej swej natury absurdalna i fałszywa, ponieważ człowiek może być sobą tylko przez przyjmowanie i uczestniczenie. Jest ona ucieczką od conditio humana i dlatego jest kłamstwem. To jest powód, dla którego dekadencja kultury zaczyna się tam, gdzie wraz z utratą wiary w Boga musi się kwestionować także uprzednio istniejący rozumny charakter bytu (s. 503). 


Kto uważa, że można wybierać tylko między starym i nowym, ten już się znalazł w ślepym zaułku. Pytanie brzmi raczej: Czym jest liturgia w samej swej istocie? Jakie są jej wewnętrzne kryteria? Dopiero po wyjaśnieniu tego można będzie postawić kolejne pytania: Co musi pozostać? Co można i co może nawet trzeba zmienić? (s. 518). 


Polemiczna alternatywa: "kapłan albo wspólnota jako podmiot liturgii" jest bezsensowna. (...). Alternatywa ta opiera się na spłyconym myśleniu, w którym istota rzeczy w ogóle już się nie ukazuje (s. 519). 


Liturgia albo jest dziełem Boga, albo jej w ogóle nie ma (s. 520). 


Wizja liturgii, która traci z oczu swój misteryjny charakter i swój wymiar kosmiczny, musi prowadzić nie do reformy, lecz do deformacji (s. 523). 


Gdzie następuje upadek liturgii, tam też upada musica sacra, a gdzie dobrze się rozumie i przeżywa liturgię, tam też dobrze się rozwija muzyka kościelna (ibidem). 


Jest to instrument [organy - przyp. NRL] teologiczny, który swe pierwotne usytuowanie miał w kulcie cesarza. Kiedy cesarz Bizancjum przemawiał, towarzyszyła mu gra organów. Organy zaś miały łączyć w sobie wszystkie głosy kosmosu. Zgodnie z tym gra organów podczas mowy cesarza znaczy: gdy przemawia cesarz-bóg, wtedy rozbrzmiewa kosmos. Jego mowa, jako mowa boska, jest rozbrzmiewaniem wszystkich głosów kosmosu. Organy są instrumentem kosmicznym i jako takie - głosem pana całego świata, imperatora. Temu bizantyjskiemu zwyczajowi Rzym przeciwstawia chrystologię kosmiczną i w konsekwencji kosmiczną funkcję wikariusza Chrystusowego. Co jest odpowiednie dla cesarza, jest przynajmniej tak samo odpowiednie dla papieża. W grę wchodzą tu więc nie powierzchowne kwestie prestiżu, lecz oficjalna, polityczna i kultowa prezentacja powierzonych zadań. Ekskluzywnemu charakterowi teologii cesarskiej, która Kościół w coraz większej mierze oddawała w ręce cesarza, a biskupów degradowała do roli cesarskich urzędników, Rzym przeciwstawia kosmiczne roszczenia papieża i tym samym niezależną od polityki w stosunku do niej nadrzędną kosmiczną rangę wiary w Chrystusa. Dlatego organy musiały rozbrzmiewać również w liturgii papieskiej (s. 544-545). 


Przy wszystkich zaletach nowego Mszału trzeba krytycznie stwierdzić, że został on przedstawiony tak, jakby to była książka zredagowana na nowo przez profesorów, nie zaś jako faza nieprzerwanego wzrastania. Do tej pory coś podobnego nigdy się nie zdarzyło. Jest to sprzeczne z typem rozwoju liturgicznego i dopiero ten fakt doprowadził do pojawienia się absurdalnej idei, że Trydent i cztery wieki temu Pius V zredagowali Mszał. W ten sposób z liturgii katolickiej uczyniono produkt początków epoki nowożytnej, co z kolei spowodowało niepokojące przesunięcie perspektyw. Mimo iż bardzo nieliczni spośród wyrażających dziś niezadowolenie jasno dostrzegają te powiązania, istnieje instynktowna świadomość, że liturgia nie może być wytworem przepisów kościelnych ani tym bardziej profesorskiej erudycji, lecz może być tym, czym jest, tylko jako owoc żywego Kościoła (s. 581). 


To, co po soborze pojawiło się na wielką skalę, jest czymś zupełnie innym: liturgię dojrzałą zastępowano liturgią tworzoną. Z żywego procesu wzrastania i stawania się przestawiono się na tworzenie. Nie chciano już kontynuować organicznego stawania się i dojrzewania tego, co było żywe przez wieki, lecz zastąpiono to - kierując się wzorcem produkcji technicznej - tworzeniem, płytkimi produktami, wytwarzanymi na poczekaniu (s. 597).

Dla wielu autorytetem przestał być nie tylko kościelny Urząd Nauczycielski, lecz także Pismo, którego miejsce zajmują zmieniające się pseudohistoryczne hipotezy, pozostawiające w gruncie rzeczy wolne miejsce dowolności i aktualnie modnym liturgiom. Gdy liturgia ulega coraz bardziej arbitralnym manipulacjom przez takie poglądy, wierni zaczynają odczuwać, że niczego się już nie celebruje, słusznie przestają się interesować liturgią i występują z Kościoła (s. 606). 


Jedno musi być jasne: liturgia nie powinna się stawać poletkiem doświadczalnym hipotez teologicznych. W ostatnich dziesięcioleciach przemyślenia ekspertów zbyt pospiesznie przechodziły do praktyki liturgicznej, w znacznej części omijając władze kościelne, na drodze komisji, które uzgodnione przez siebie tezy umiały rozpowszechniać w różnych krajach i uczyniły je w praktyce normami celebracji liturgicznych. Liturgia czerpie swą wielkość z tego, czym jest, nie zaś z tego, co my z nią robimy (s. 617).

Wydaje mi się, że już w latach pięćdziesiątych, a szczególnie po soborze, te ukryte, a także wyraźnie widoczne zagrożenia związane z ruchem liturgicznym stały się dla Kościoła wielką pokusą. Po soborze pojawiła się nowa sytuacja, ponieważ autorytetem stali się w istocie rzeczy liturgiści i w coraz mniejszym stopniu uznawano autorytet Kościoła: za autorytet uważa się odtąd eksperta. To przeniesienie autorytetu na ekspertów wszystko zmieniło, a sami eksperci padli ofiarą egzegezy, która pozostawała pod przemożnym wpływem poglądów protestantów, których zdaniem Nowy Testament odrzuca sacrum, kult i kapłaństwo - a więc egzegezy pozostającej w sprzeczności z wielką Tradycją, a przede wszystkim z tradycją soboru trydenckiego. Występowano w obronie idei, zgodnie z którą Nowy Testament odrzucał kult, ponieważ zdystansował się jakoby od Starego Testamentu i świątyni. Teraz kult byłby tylko rzeczywistością, którą ukrzyżowany Chrystus przeżywał w swej Męce poza murami miasta. Znaczyłoby to, że teraz autentycznego kultu należy szukać w profanum oraz że odrzucenie kapłaństwa lewitów równa się odrzuceniu kapłaństwa jako takiego. Dlatego prezbiterat nie jest kapłaństwem. Kapłaństwo to specyficzna rzeczywistość nie chrześcijaństwa, lecz Starego Testamentu lub pogańska. Ta interpretacja Nowego Testamentu w optyce - w hermeneutyce - z gruntu protestanckiej i zsekularyzowanej z upływem czasu stawała się coraz powszechniejsza (s. 621). 


Łatwość, z jaką powszechnie niemal ludzie powołują się na sobór dla usprawiedliwienia własnych preferencji, równa się zdradzaniu wielkiego zadania, które nam pozostawiło zgromadzenie ojców (s. 635). 

Te formy odnowy liturgicznej ustalone przez władze kościelne są obowiązujące dla dzisiejszego Kościoła, jednak nie utożsamiają się po prostu z soborem, którego wskazania są często tak ogólne, że dopuszczają różne realizacje w obrębie jednej wspólnej zasady. Kto w tych reformach nie wszystko uważa za udane i jest przekonany, że niektóre rzeczy należałoby zmodyfikować albo nawet poddać całkowitej rewizji, ten nie jest tym samym przeciwnikiem soboru (s. 636). 


Jeśli liturgia ukazuje się nam jako laboratorium, w którym pracujemy, wtedy zapomina się o tym, co istotne: o Bogu. W liturgii bowiem najważniejsi jesteśmy nie my, lecz Bóg. Zapominanie o Bogu jest największym niebezpieczeństwem naszych czasów. Chcąc się mu przeciwstawić, liturgia powinna ukazywać na pierwszym miejscu obecność Boga. Co jednak stanie się, jeśli w samej liturgii odczuwa się nieobecność Boga i myślimy wyłącznie o sobie? W każdej reformie liturgicznej i w każdej celebracji liturgicznej nasza uwaga powinna się kierować przede wszystkim na prymat Boga (s. 653).

* Pogrubienia w tekście pochodzą od redakcji