niedziela, 17 listopada 2013

Marcel Pérès: Liturgia dominikańska i odradzanie się jej tradycji

Ryt nie jest tylko zestawem gestów, słów, śpiewów. Ryt jest to przede wszystkim wyraz i źródło duchowości, konkretny sposób wchodzenia w relację z Duchem. Sposób ten wpisuje się w długą pamięć, łączącą nas z ogromną liczbą mężczyzn i kobiet, którzy poprzedzili nas na spotkaniu ze Słowem i przy jego kontemplowaniu. Ryt uświęca przestrzeń i czas, by po prostu otworzyć na łaskę i uruchomić jej działanie. W takich właśnie kategoriach musimy umieszczać zagadnienie dominikańskiej tradycji liturgicznej. Co nadawało jej siłę, jaka była natura jej wewnętrznej energii, dzięki której przez niemal osiem wieków stanowiła źródło dominikańskiej duchowości? Pokolenia posoborowe nie zostały wtajemniczone w ten ryt i jest w pełni zasadne, że niektórzy młodzi dominikanie starają się poznać i zrozumieć naturę i formę rytuałów, które przez całą historię ich zakonu budowały jego myśl i duchowość. Ci młodzi ludzie zaczynają zdawać sobie sprawę, że radykalne nastawienie domagające się, by zapomnieć stare ryty, sprawia, iż odczuwają oni obcość wobec liturgii poprzedników — liturgii, która znajdowała się przecież w centrum ich doświadczenia religijnego. Ryt jest im nieznany i pragnęliby oni się uczyć jego odkrywania konkretnie przez naśladowanie praktyki.

I oto natychmiast pojawia się silny sprzeciw, by skończyć z postępowaniem, które mogłoby grozić zerwaniem jedności wspólnoty. Oczywiste jest, że następuje tutaj pomylenie jedności z jednolitością. Hipoteza, że można pozostawać w jedności duchowej, praktykując różne formy ekspresji liturgicznej, zostaje a priori odrzucona. Różnorodność tę pojmuje się od razu w kategoriach wykluczenia. Sądzi się, że osoby uczące się praktykowania starych rytów pragnęłyby narzucić je innym. Jest to jednak przypisywanie złych intencji, które nie odpowiada rzeczywistości. Nawet jeśli w pewnych środowiskach zwanych „tradycjonalistycznymi” spotyka się czasami postawę nietolerancyjną, większość osób, które zaczynają dzisiaj odczuwać pociąg do tradycyjnych rytów, rozumie doskonale, że inni nie pojmują ich prawdziwej natury. Postępują one w ten sposób z miłości, nie mając zamiaru niczego narzucać, lecz chcąc tylko dać przystęp do doświadczenia starego rytu osobom, które go nie znają. W fobii wobec starych obrządków należy dostrzec konsekwencję sposobu, w jaki po Soborze narzucono nowe liturgie: przez wykluczenie. „Moderniści” zawsze odczuwają lęk, iż powrót do tradycji liturgicznych będzie równie wykluczający, gwałtowny i radykalny, jak reformy posoborowe. Sprawcy tych reform nigdy nie chcieli dostrzec, że stare formy liturgiczne mogłyby wzbogacić powszechne doświadczenie duchowe. Paradoksalnie — pod warunkiem, że śpiewy będą w języku ojczystym — zachęca się do wszelkich innowacji, które niekiedy przekształcają celebrację liturgiczną i powodują, że przekracza ona granice ścisłych ram kanonicznych; każde natomiast odwołanie się do starszych rytów jest systematycznie odrzucane, często nawet, zanim mogłoby wejść w życie.

Od Soboru Watykańskiego II pojęcie dziedzictwa liturgicznego jest praktycznie nieobecne w refleksji o akcji liturgicznej. Niektórzy nawet często kategorycznie je odrzucają. Ci, którzy sami nadają sobie miano nowoczesnych, uznają za zasadę, że stare formy liturgiczne nie tylko nie niosą w sobie nic interesującego dla dzisiejszych ludzi, lecz mogłyby nawet być dla nich szkodliwe. A jednak pojęcie dziedzictwa liturgicznego, nieobecne we współczesnym dyskursie liturgicznym, powinno w nim zajmować miejsce centralne.

Słowo „dziedzictwo” (patrimonium) odwołuje się do pochodzenia od ojca (pater), a zatem do czegoś, co wiąże się z przekazywaniem życia. Negowanie czy ignorowanie więzi z dziedzictwem, czy też podejmowanie prób jej zniszczenia, oznacza uznawanie a priori, iż skarby cywilizacji tworzone przez stulecia wytężonych modlitw nie mają dla współczesnego społeczeństwa żadnej wartości. Jest to zaprzeczenie miłości synowskiej, która stanowi przecież fundamentalną wartość przy harmonijnym konstruowaniu przekazu wiedzy i doświadczenia życia, przede wszystkim w obszarze zagadnień religijnych. Przekonanie, że skarby tworzone stopniowo przez poprzedzające nas pokolenia miałyby w sobie zawierać rodzaj trucizny, z jaką dzisiejsi ludzie nawet przez chwilę nie powinni mieć kontaktu, jest formą ciężkiego obskurantyzmu, który odsłania w istocie pewną formę fundamentalizmu nowoczesności. Jest prawdziwym paradoksem, że obserwuje się go u osób, które podają się właśnie za przeciwników integryzmu religijnego.

Moderniści, uważający się za jedyną nadzieję i twierdzący o sobie, że tylko oni są przyszłością, uosabiają rodzaj zasadniczej nietolerancji wykluczającej wszelką myśl i każdy sposób działania inny niż ich własny. Postawa ta jest głęboko destrukcyjna i — co więcej — obca tekstom Soboru Watykańskiego II, które właśnie sformułowały, po raz pierwszy w historii Kościoła, konieczność prawdziwej miłości synowskiej wobec dziedzictwa liturgicznego w ogólnym ujęciu, i to bez ograniczania się tylko do Kościoła łacińskiego.

Nietolerancja „modernistów” wyraża się w czymś, co moglibyśmy nazwać „bałwochwalstwem amnezji”. Trzeba zrobić wszystko, by dzisiejsze pokolenia nie miały żadnego kontaktu z najmniejszym elementem mogącym odnosić się do liturgii sprzed ostatniego soboru. Postawa ta zamyka postrzeganie liturgii w czasie wyłącznie linearnym i odcina współczesnego człowieka od doświadczenia czasu wertykalnego, który dzięki liturgii pozwala mu nawiązać łączność z duchowym doświadczeniem poprzednich pokoleń.

Ponadto obsesja „Wszystko w języku narodowym” zamyka dzisiejszych katolików w prawdziwych gettach językowych. To „modernistyczne więzienie” tworzy iluzoryczny wszechświat duchowy i czyni katolików zamkniętymi na kulturę religijną, artystyczną i intelektualną chrześcijaństwa; ci najbardziej zmotywowani nie mają już do niej żadnego innego przystępu niż za pośrednictwem podejścia muzealnego. Formy sztuki prowadzące dawnych ludzi na próg transcendencji zostały wyjałowione przez współczesną liturgię, która, spychając je do statusu obiektów muzealnych czy przedmiotów studiów uniwersyteckich, odcięła współczesnego człowieka od jego właściwego dziedzictwa — dziedzictwa, które miał on prawo otrzymać i którego to Kościół, a nie społeczeństwo świeckie, powinien być gwarantem.

Mimo wysiłków Jana Pawła II i bardzo wyraźnych tekstów Benedykta XVI, zapraszających katolików do rzeczywistej płynności liturgicznej1, stare przyzwyczajenia i irracjonalne fobie „modernistów” wobec dziedzictwa liturgicznego nadal tłumią wezwania do ożywienia starych liturgii — wezwania, które byłyby dzisiaj w istocie źródłem prawdziwego postępu.

Bądźmy pokorni, patrzmy na dziedzictwo przekazane nam przez poprzednie pokolenia z największym szacunkiem. Nie mówmy: „Nie mamy czasu, te stare liturgie są za długie”. Nie włączajmy się do gry współczesnych iluzji. Dysponujemy o wiele większą ilością czasu niż nasi przodkowie. Posiadamy narzędzia, które pozwalają nam szybciej się przemieszczać, pisać, komunikować się z intensywnością, o jakiej nasi poprzednicy nie mogli nawet marzyć. W świecie, który pędzi — często na swoją szkodę — Kościół jest namacalnym znakiem, że w człowieku istnieją rzeczy wiecznotrwałe. Tradycja liturgiczna jest tego najsilniejszym wyrazem.

Otwarcie się na przeżycie i na osobiste doświadczenie modlitwy naszych przodków jest dla dzisiejszego świata, tracącego wszystkie swoje punkty orientacyjne i porywanego przez wir rzeczy błahych i ulotnych, życiową koniecznością. Wyraźne potwierdzenie trwałości i mocy swoich rytów jest obowiązkiem Kościoła. Czynienie tego przez uobecnienie na nowo tradycyjnych form otwiera nam, współczesnym, przystęp do głębi oraz doświadczenia duchowego i kulturowego, którego współczesny świat nam zabronił. Jest to podstawowe wyzwanie cywilizacyjne, a Kościół jest jedyną instytucją, która może na nie odpowiedzieć.
Konieczna jest radykalna zmiana nastawienia. Przestańmy postrzegać tych, którzy odczuwają wezwanie do poznania starych rytów, jako nostalgików uwięzionych w ułudzie tradycji, o której pamięć musi zginąć. Przeciwnie — trzeba nauczyć się dostrzegać w tym ruchu prawdziwy przejaw obecności Ducha Świętego i dołożyć wszelkich starań, by mógł on istnieć. Jest to pilna potrzeba nie tylko dla Kościoła, lecz także dla naszej cywilizacji.

Marcel Pérès
Tłumaczenie: Dominika Krupińska

1 Przez płynność liturgiczną rozumiem uznawanie za rzecz normalną, iż praktykowane są różne formy liturgiczne, tradycyjne lub nowoczesna, i nie rodzi to problemów. Dzięki temu każda z praktyk może ubogacić drugą. Płynność w tym kontekście oznacza przechodzenie od jednej formy liturgicznej do drugiej z naturalnością i w pokoju, bez pojawiania się olbrzymich trudności, jak jest obecnie.

Marcel Pérès jest sławnym francuskim muzykologiem i śpiewakiem, wybitnym znawcą chorału gregoriańskiego i dawnej europejskiej kultury chrześcijańskiej. Tekst Liturgia dominikańska i odradzanie się jej tradycjinapisał specjalnie dla portalu rytdominikanski.pl i tam został on pierwotnie opublikowany.