piątek, 3 grudnia 2010

To przecież przyszłość, prawda?

Zamieszczamy tłumaczenie tekstu, który opublikował na swoim blogu "Valle Adurni" ks. Sean Finegan.

W Kościele obecnie dzieją się dziwne rzeczy. Byli wrogowie liturgiczni zdają się godzić a lwy leżą z jagniętami.
Cofając się w czasie o dobre kilka lat (do wcześniejszych czasów tego bloga, a co najmniej jego wcześniejszego wcielenia) — linie frontu przebiegały pomiędzy katolikami, którzy twierdzili, że należy ściśle trzymać się ksiąg liturgicznych Pawła VI a katolikami „przywiązanymi do poprzednich ksiąg” (przytoczę tu słowa Jana Pawła II).
Teraz oczywiście nie ma mowy o „poprzednich księgach”, bowiem papież Benedykt XVI „uaktualnił” obie formy rytu rzymskiego w nadziei odtworzenia go bez stosowania ustawodawstwa czy przymusu. Minie trochę czasu, ale rzecz zaczyna działać.
Może zacznę od bardziej nabożnego stylu sprawowania liturgii wprowadzonego przez obecnego papieża, czego byliśmy jego świadkami w czasie papieskiej wizyty w Anglii. Niektórzy narzekali na mniej tradycyjne aspekty Mszy odprawianych w Bellahouston i Birmingham, gdy tymczasem powinni porównać całość wizyty do Mszy sprawowanych w czasie pielgrzymki Jana Pawła II. Atmosfera była zupełnie inna, a zmiana nastąpiła w momencie gdy świeżo wybrany Benedykt XVI wziął udział w czuwaniu w czasie Dni Młodzieży w Kolonii (w których nb. chciał wziąć udział śp. Jan Paweł II). Gdy tłum zaczął wołać 'Be-ne-det-to!', jak było w zwyczaju za Jana Pawła II, Ojciec Święty delikatnie przyłożył palec do ust i wskazał na niebo. To był niesamowity moment — bowiem doszło do błyskawicznej transformacji, której skutkiem było jedno z najbardziej nabożnych wydarzeń na tak wielką skalę jakie kiedykolwiek widziano. Następne celebracje papieskie cechował podobny duch. Już dawno zrezygnowałem z udziału w tego typu imprezach, a nawet oglądania ich w telewizji, bowiem cierpiałem strasznie z powodu ich destrukcyjnej atmosfery. Tymczasem wszystko się zmieniło. W sposób szczególny utkwiło mi w pamięci wielkie czuwanie na placu św. Piotra na zakończenie roku kapłańskiego: prawie w ogóle nie było słychać wielkiego tłumu — zrozumiałem wówczas, że odtąd będzie inaczej — co było widać w czasie papieskiej wizyty w naszej ojczyźnie. I choć w liturgii znalazły się pewne niepożądane elementy to ogólny ton całego wydarzenia był tonem modlitewnym i pokarmem duchowym.
Kilka dni temu spotkałem długo niewidzianego współbrata w kapłaństwie w seminarium. Powiedzmy, że nie jest on osobą nieznaną w kręgach mediów katolickich. I bynajmniej nie jest to Mons. Loftus. Przechodząc, ów nadmienił że zaczął od czasu do czasu odprawiać tradycyjną Mszę świętą. Zaskoczył mnie, bo choć wiem że stoi po bardziej ortodoksyjnej stronie, nigdy nie kojarzyłem go w żadnej sposób z tradycjonalizmem. Zareagował na me zaskoczenie nieco przyciszonym głosem: „tak, no cóż, to przecież przyszłość, prawda”?
I nie jest wcale wyjątkiem. W jednej z południowych diecezji Anglii ok. 20% księży odprawia obecnie tradycyjną Mszę przynajmniej od czasu do czasu. Większość z nich ma powyżej 40-tki lub mniej. Księża ci nie zaprzestali bynajmniej sprawowania formy zwyczajnej jako normy, lecz można powiedzieć, że Missa Normativa nie jest już Missa Formativa ich życia lub życia parafii. Chcę powiedzieć, że za celebracją Mszy Pawła VI stoi pozytywne doświadczenie Mszy Piusa V (przynajmniej w formie z czasów Jana XXIII). Obecni wierni to ludzie, którym nabożne Msze św. w czasie papieskiej wizyty dostarczają strawy duchowej i którzy (w większości) są zadowoleni z posiadania ich u siebie w parafii. Niektórzy zowią je „siłą grawitacji’ tradycyjnych obrządków.
Po części ma to związek z tym, że w rzeczywistości od 1975r. nasza parafialna liturgia prawie w ogóle się nie zmieniła. Może pojawiło się kilka dodatków jak np. żeńska służba ołtarza, ale nic poza tym. Wprowadzony wówczas styl 'celebratorski' liturgii, który wtenczas jawił się jako coś pasjonującego, stał się normą i na podobieństwo gier towarzyskich granych w kółko, jeżeli ktoś nie jest centrum uwagi, po prostu się znudził. Zatem nadal widzimy pewnych księży rozpoczynających każdą liturgię od przypomnienia siwym głowom w ławkach jak okropnie drzewiej było i o ile lepiej jest teraz, co przypomina starzejący się rosyjski aparatczyk kremlowski z czasów Breżniewa. Śpiewamy nawet tę samą koszmarną muzykę. Niewiele się zmieniło.
- Z wyjątkiem tego, że wszystko się zmieniło. Na podobieństwo długiego utworu muzycznego, który utkwił w ciągnącym się kanonie, teraz pojawił się nowy temat. Harmonizuje doskonale z już odgrywanym utworem, z tym że nagle widownia podnosi głowy i odzyskuje zainteresowanie. I bynajmniej nie jest to dysonans —przeciwnie temat jest nie tylko ciekawy sam w sobie, lecz udoskonala obecną produkcję i wywołuje zainteresowanie, ku zaskoczeniu wszystkich, także tych, którzy twierdzili, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zaprzestanie uprawiania muzyki w ogóle i wykonanie tylko poprzedniej kompozycji.
W tym miejscu pragnę podać powód napisania tego długiego wpisu; Paix Liturgique od czasu do czasu wysyła mi maile z najnowszymi artykułami. Dzisiejszy jest wyjątkowy: ks. Claude Barthe, wieloletni obrońca tradycyjnych obrządków wspiera ruch reformy reformy. Wywiad można przeczytać tutaj. Oto jego fragment:
Reformy reformy nie można wdrożyć bez kręgosłupa najpowszechniejszego możliwego sposobu odprawiania Mszy św. wg tradycyjnego rytu, którego z kolei nie uda się przywrócić na szeroką skalę w zwykłych parafiach bez odtworzenia życiodajnego otoczenia w drodze reformy reformy.
Zaprawdę lew będzie spoczywał obok jagnięcia.
Zanim więc ktoś napisze, że nie ma najmniejszego zamiaru zmienić swego stanowiska w kwestii liturgii, albo że Msza Pawła VI albo Piusa V jest dziełem szatana, pozwolę sobie powiedzieć, że jest wielu ludzi, którzy posunęli się krok naprzód w swoim stanowisku, bowiem wielu już widzi swoje efekty.

Tłumaczenie: Anna Kaźmierczak