środa, 21 września 2011

Czy można jednocześnie być księdzem diecezjalnym i sprawować wyłącznie tradycyjną Mszę?

Za portalem Rorate caeli publikujemy wywiad z księdzem Alberto Seccim. Jest kapłan, który wraz ze swoimi współbraćmi z diecezji Novara, księżmi Stefano Coggiola i Marco Pizzocchi, po ogłoszeniu Motu Proprio Summorum Pontificum postanowił sprawować Msze święte tylko w klasycznym rycie rzymskim.

Księże Albercie, Wasza postać jako księdza powracającego do Mszy Wszechczasów dzięki ukazaniu się Motu Proprio, cieszyła się sporą uwagą w mediach w latach 2007-2008. Czy możecie opowiedzieć nam krótko, kiedy pojawiło się Wasze powołanie do stanu kapłańskiego i jak przebiegała Wasza formacja?

Urodziłem się w Domodossoli, lecz moja rodzina przeprowadziła się do Biellese, gdyż mój ojciec był karabinierem, i to tam spędziłem dzieciństwo, w dobrej parafii, prowadzonej przez starego księdza (urodzonego w 1890), bardzo szacownego człowieka, z silnym poświęceniem dla Matki Bożej. To tam najpewniej zaczęło się kształtować moje powołanie. Służba przy ołtarzu, miesiąc maj, Sanktuarium w Oropie - to, wraz z wiernością mojej Mamy jej codziennym zajęciom i uczestnictwu w Mszy, poczuciem obowiązku i porządku mojego Ojca oraz wieloma innymi rzeczami, odznaczyło się pozytywnie na moim katolickim dzieciństwie.

Następnie, wraz z rodziną wróciliśmy do Domodossoli i wstąpiłem tam do państwowej szkoły średniej. Mam stamtąd wiele dobrych wspomnień mimo panującej wówczas bardzo świeckiej atmosfery. Podczas swego pobytu tam doświadczyłem silnej walki o katolicyzm w ramach Comunione e Liberatione. Było nas niewielu, ale byliśmy dobrze przygotowani do „bitwy”. Pamiętam te lata: modlitwa – jutrznie, godzinki, nieszpory, komplety, Różaniec, codzienna Msza – a mieliśmy tylko 15 lub 16 lat! Studiowaliśmy także książki odmienne od tych używanych przez nauczycieli, by bronić Kościoła i jego historii. Miłość do Kościoła wzrastała coraz bardziej wraz z rosnącą wiedzą. Czytaliśmy książki wielkich duchowych autorów: św. Benedykta, św. Teresy z Avilii. Powołanie do kapłaństwa było dla mnie naturalnym i naglącym pragnieniem. Chrystus jest wszystkim, Kościół to Jego Ciało, jak można nie poświęcić swojego życia dla Niego?

Po ukończeniu szkoły średniej, w wieku 19 lat wstąpiłem do seminarium. Otrzymałem tam wielkie wsparcie ze strony bardzo tradycyjnego Ojca Spowiednika, nieco mniejsze ze strony teologii, mimo że studiowałem ją z zapałem. Powód? W owych latach była ona w dużej mierze poletkiem doświadczalnym dla osobistych opinii, zakotwiczonych w teoriach Rahnera. Jednak przeszedłem przez te lata spokojnie, będąc przyzwyczajonym do ufnej „walki za wiarę” od czasów szkoły średniej. Nie chowam żadnej urazy do nikogo i mile wspominam wszystkich nauczycieli, lecz byłem już wcześniej przygotowany do walki o katolicyzm, do przyglądania się nauczaniu. Każdego dnia w seminarium wpatrzony byłem w przyszłość, oczekując „katolickiej odnowy”, która nigdy nie nadeszła!

Jakie obowiązki duszpasterskie pełniliście w pierwszych latach od święceń?


Po święceniach, w wieku 25 lat zostałem wysłany do dużej i tradycyjnej parafii katolickiej. Nie było łatwo. Uczyłem religii w szkole a reszta dnia była dzielona między pracę w oratorium i kościół parafialny. Nie była to łatwa praca, gdyż musiałem konfrontować linię kościelną z moją, już wówczas wyraźnie tradycyjną. Uważam, że uczyniłem trochę dobra i niewiele szkód. Następnie, wyjechałem do Francji na około rok, wiążąc się ze wspólnotą Kanoników Regularnych, gdyż czułem potrzebę wsparcia ze strony innych księży. Kanonicy Regularni, podobnie jak mnisi, zbudowali chrześcijańską Europę, więc sądziłem że to szansa aby służyć Bogu i duszom w lepszy sposób. Powróciłem jednakże po dostrzeżeniu, że teologiczne dysputy i znużenie obecne w seminarium, przekroczyły także progi klasztoru: atmosfera zamieszania nie omijała konwentów, tak jak nie omijała naszych serc. Po powrocie, „zacumowałem” w Dolinie Vigezzo, gdzie jestem teraz, najpierw jako asystent w Sanktuarium, a później jako proboszcz. Przez te wszystkie lata kontynuowałem nauczanie religii w szkołach.

W jaki sposób spotkaliście się z tradycyjną Mszą Łacińską i co skłoniło Was do przyjęcia wyłącznie tego rytu, pomimo istniejących trudności?

To trudne pytanie. Wydawało mi się po prostu że istniała ona od zawsze. Pamiętam, że od początku nie mogłem znieść pewnego rodzaju celebracji, przypominam sobie wiele dziwacznych rzeczy w liturgiach, zawsze byłem tego świadomy. To było jak wiedza, że znajdujemy się w niepewnym miejscu (w wymiarze czasu), na dramatycznym rozstaju dróg, ale że na końcu nastąpi powrót do domu. Wszystko w Kościele zdawało się mówić na temat starego rytu, że to tylko jego brakuje i tak dalej. Czekałem. Jako wikariusz, oraz bardziej już jako proboszcz robiłem wszystko co wydawało mi się możliwe: ołtarz skierowany ad orientem, chorał gregoriański z wiernymi, komunia przyjmowana na język, zawsze ubierana sutanna, spotkania doktrynalne z dorosłymi, tradycyjny katechizm dla dzieci.

Ale to wszystko nie było wystarczające, istniało sedno całej kwestii – Msza, ale cóż mogłem zrobić w tej sprawie? Byłem już nawet przedmiotem „dochodzenia” przez kilka lat z powodu tych kilku rzeczy, które czyniłem. W 2005 roku wprowadziłem najpierw Ofiarowanie a następnie kanon starego rytu do Mszy Pawła VI. Cierpliwie czekałem jakiś czas na wieści o Motu Proprio, które wydawało się nigdy nie nadejść. I w końcu, 11 lipca 2007 roku (pamiętam tę datę), we wtorek, zacząłem sprawować wyłącznie Mszę Wszechczasów. Muszę powiedzieć, że to mój brat dał mi ostateczny impuls: byliśmy na wycieczce w górach poprzedniego dnia i powiedział do mnie: „Nie wiem na co czekasz…” – to był znak, że muszę zacząć.

Dlaczego odrzuciliście tzw. birytualizm w przeciwieństwie do wielu księży, którzy przyjęli Summorum Pontificum?

Powiem krótko. Uważam obowiązek birytualizmu za absurd. Jeżeli ktoś znalazł to, co najlepsze, co wyraża wiarę katolicką w bardziej kompletny sposób, bez niebezpiecznych niejasności, to dlaczego miałby celebrować coś, co spełnia te wymagania w mniejszym stopniu? W rzeczywistości, birytualizm prowadzi do sytuacji w której jeden ryt zostaje, a drugi obumiera. W takiej sytuacji księża czują się znużeni, odczuwając smutek na kształt schizofrenii, a ludzie nie są umoralniani, pouczani i pocieszani w obliczu piękna Boga. Pominę dyskusję teologicznych aspektów liturgii – wywiad to nie miejsce na nią. Powiem tylko, że kto przystaje na birytualizm, prędzej czy później porzuci stary ryt i zacznie tworzyć sobie uzasadnienia do pozostania przy reformie, przeżywanej być może w konserwatywny sposób, ale z wewnętrznym smutkiem, jak osoba która porzuciła miłość Boga od czasów swojej młodości. Muszę tutaj dodać, iż bardzo pomocnym było dla mnie przeczytanie „Anglikańskiej Reformy Liturgicznej” autorstwa Michaela Daviesa – podstawowego tekstu, który mówi bardzo jasno: dwuznaczność w rycie prowadzi do herezji w istocie.

Jak zareagowali Wasi parafianie kiedy dowiedzieli się o Waszej decyzji o sprawowaniu Mszy wyłącznie według starego rytu?

Nikt nie był zaskoczony. Zwolennicy mówili: „…w końcu!”. Ci, którzy byli przeciwko, mówili: „…przecież mówiliśmy Ci!”. Ale powiedziałbym raczej, że większość ludzi rozpoczęła pracę z dużym zapałem. Wzięli broszury, chcieli rozumieć, był jakiś ferwor. Poza tym, zawsze byłem wspierany przez grupę wiernych, silnych i prostych ludzi, którzy zawsze byli gotowi współpracować ze mną. Mam tu na myśli zwłaszcza tych, którzy ćwiczyli razem w chórze od roku 1995. Potem zaczęto mówić, że jestem nieposłuszny biskupowi i papieżowi, w wyniku czego wszystko się pokomplikowało, chociaż na początku tak nie było.

Znane są Wasze nieporozumienia z biskupem i następujące po nich rozwiązanie w postaci przyznania wam pewnego rodzaju kapelanatu w Vocogno. Jak wyglądały wasze relacje z braćmi-księżmi, poza zamieszaniem z biskupem?

Wszyscy zniknęli. Niektórzy dezaprobowali, większość była po prostu cicho; kiedyś w nocy powiedziano nam, że rzadko zdarza się żeby ktoś był przeciwko, ale tak czy inaczej, publicznie nie mogli z tym nic zrobić. To był strach przed oficjalnym nieposłuszeństwem. Ksiądz Stefano, ten który podążył tą samą drogą i z którym współpracuję (nawet jeśli prezentujemy inny rodzaj apostolatu), no cóż, on i ja nigdy nie opuściliśmy spotkań wikariatu, zawsze braliśmy w nich udział z entuzjazmem.

Jak dzisiaj wyglądają Wasze relacje z biskupem oraz innymi księżmi?

Wydają się być spokojne, nawet jeśli widzę sporą ilość nierozwiązanych spraw, gdyż zawsze unikano głębszej dyskusji na temat powodów mojej decyzji. Wygląda to tak, jakby zależało im na pozostaniu na słusznej pozycji z czysto prawnego punktu widzenia. Miejmy nadzieję, że za jakiś czas coś w tej materii zmieni się na lepsze.

Z Waszego punktu widzenia, jak oceniacie sytuację w Kościele i jaka Waszym zdaniem będzie rola Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X w przyszłości?

Kościół należy do Boga, więc muszę być pełen nadziei. Nawet jeśli widzę, że głęboki i smutny kryzys potrwa jeszcze długo. Pozachrześcijańska myśl wkroczyła do chrześcijaństwa. Paweł VI tak powiedział! I jest powszechnie akceptowana. Wielka rzesza uważa, że są katolikami, ale przestali już nimi być. To okropne! To jest porzucanie Jezusa Chrystusa wraz z pozostawaniem w Jego Kościele – nie może być nic bardziej dwuznacznego niż to! Bractwo musi kontynuować pracę abp. Lefebvre’a, tzn. obronę kapłaństwa, wiary, Mszy wszech czasów. Pewnego dnia opatrznościowa rola Bractwa będzie oczywista dla wszystkich. Miłość do Kościoła oznacza zachowywanie skarbów wiary i łaski, które Nasz Pan Jezus Chrystus przypisał mu i które ustanawiają go. Bractwo zawsze to robiło, za co dziękuję Bogu.

Region Ossolana ma wielkie tradycje religijne. Czy myślicie, że tradycyjna Msza Łacińska może rozszerzać się w tym obszarze i pobliskich?

Nie wiem. Wiem tylko, że życie w naszych górach wzięło swą formę ze starej katolickiej Mszy. Życie tych ludzi było kształtowane przez liturgię trydencką, która była dla nich, dzięki czemu mogli pozostać trwale w obliczu Boga, z ufnością, która kształtuje życie. Ale „zamerykanizowany” świat dotarł tu także, także dzięki Kościołowi, niestety. Mówiąc po ludzku, to była katastrofa.

Jak przebiega obecnie Wasza praca apostolska i jak wiele wiernych uczęszcza do kościoła w Vocogno?

Codzienna Msza, 2 Msze w niedziele, codzienna spowiedź przez pół godziny przed Mszą, szkoła w Domodossoli (w tym roku 13 klas), spotkania na temat doktryny katolickiej w każdy piątek, katechizacja dla dzieci, cotygodniowe próby chóru – i potem, jeśli jestem w stanie, odrobina życia monastycznego – lekkiego wycofania się, ponieważ ksiądz chcący zrobić coś dobrego nie może cały czas przebywać w wirze wydarzeń. Ks. Stefano i ja tworzymy wielkie kapłańskie braterstwo i on także powrócił do tradycyjnej Mszy, którą celebruje dla wiernych w kaplicy szpitalnej w Domodossoli: jest to także efektywne braterstwo, widząc jak nasi wierni spędzają wiele chwil razem. Wszystko to dało impuls do powstania biuletynu oraz strony internetowej, które zdają relację z naszego życia.

Ilu wiernych uczęszcza? Nie wiem, liczba się zmienia. Może być to do 120 osób w niedziele latem, w zimie liczba spada przez odległość i miejsce. Ale nauczyłem się nie liczyć – królowie Izraela byli karani, gdy dokonywali spisu!

Jak postrzegacie ostatnią instrukcję „Universae Ecclesiae” dotyczącą używania starego Mszału?

Potwierdziła ona, że Msza Wszechczasów nigdy nie była zakazana i że nie może być zakazana.

Źródło: Rorate caeli
Tłumaczenie dla NRL: Krzysztof Postek