sobota, 4 października 2008

Summorum Pontificum dzień powszedni

W ponad pół roku po wejściu w życie papieskiego motu proprio możemy pokusić się o krótką syntezę recepcji tego dokumentu w naszym kraju. Pozostawmy jednak na boku reakcje, z jakimi spotkało się jego ukazanie oraz kontrowersje, jakie wzbudza jego interpretacja. Skupmy się raczej na tym, jak Summorum Pontificum przyjęte zostało w polskim Kościele, jak rzeczywiście funkcjonuje na poziomie zwykłej, polskiej parafii, a także jakie zmiany przyniosło w życiu wiernych i kapłanów?

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłoby czymś nie do pomyślenia, aby żywić miłość do Kościoła, będąc równocześnie obojętnym dla jego Tradycji. Jedno z drugim szło bowiem w doskonałej parze. Oznaką tego była miłość do liturgii świętej, która wyrażała się w rycie Mszy św. wywodzącym się niemalże z czasów apostolskich i rozwijającym ewolucyjnie przez dziesiątki stuleci. Co dzisiaj o tradycji liturgii własnego Kościoła mogą powiedzieć polscy księża i klerycy, niewykraczający swoją wiedzą poza obowiązkowy zakres materiału, przerabianego w seminariach duchownych? Odpowiedź jest krótka: NIC. Sytuacja wygląda nawet do pewnego stopnia odwrotnie – dzisiaj, w pewnych opiniotwórczych kręgach, o miłości do Kościoła, określanego mianem posoborowego, decyduje miara nienawiści właśnie do Tradycji Kościoła, a zwłaszcza jego kilkunastowiekowej tradycji liturgicznej.

Na dzień dzisiejszy należy sobie uświadomić, że dla całego polskiego Kościoła, zarówno hierarchii, księży jak i rzeszy wiernych „nadzwyczajna forma rytu rzymskiego”, a nawet „Msza św. trydencka” to nic niemówiące hasła. Dla bardziej zorientowanych hasła te łączą się z pewnymi uciążliwymi, ale marginalnymi grupami wiernych świeckich. Inni, którzy wiedzą trochę więcej, orientują się w sprawie „tradycjonalistów” tylko o tyle, że piętnują oni nadużycia liturgiczne i mogą mieć pod tym względem pewien pozytywny wpływ na współczesny Kościół. Od tego zdrowego wpływu wszyscy pozostali w dziwny sposób wydają się być zwolnieni.
Prawdziwa atrakcyjność tradycji liturgicznej Kościoła pozostaje nadal zakryta jakby jakimś bielmem na oczach włodarzy polskiego Kościoła. Dożyliśmy czasów, w których nie widzi się już potrzeby czerpania żywotnych sił do rozwoju Kościoła z tego samego źródła, z którego czerpał on przez setki lat. Czyżby to źródło wyschło lub przerodziło się w truciznę. Potencjał tkwiący w rozwoju tradycyjnych instytutów i środowisk wiernych wydaje się temu przeczyć. Ogromne wsparcie udzielone „tradycjonalistom” przez Papieża jest wymownym znakiem potwierdzającym doniosłą wartość obranej przez nich drogi. Pozostaje tylko pytanie, kiedy zrozumieją to polscy biskupi i kiedy tak naprawdę z synowską miłością uwierzą słowom Papieża?

Jest to fragment artykułu, który ukazał się w ostatnim numerze kwartalnika „Pro Fide, Rege et Lege” (nr 61).