Debata liturgiczna tocząca się w Kościele po Summorum Pontificum dowodzi, że co prawda jej tematyka i używane pojęcia są zupełnie nowe, jednak styl w jakim się ona odbywa jest głęboko zakorzeniony w czasach przedsoborowych. Tak jak wówczas liturgia była domeną prawie wyłącznie znienawidzonych rubrycystów, tak po Soborze jest ona wyłącznie własnością ekspertów. Stanowią oni pewien nowy rodzaj liturgistów, których wytworzył reformizm liturgiczny lat 60-tych XX wieku. Eksperci różnią się tym od rubrycystów, że o ile ci ostatni zajmowali się wyłącznie wyjaśnianiem rubryk, zachowywaniem i poprawną interpretacją przepisów liturgicznych, to ci pierwsi działają wyłącznie w tym celu, aby te przepisy zmieniać, udoskonalać, dostosowywać do określonych założeń. Zarówno jedni jak i drudzy zazdrośnie strzegą swojej wiedzy przed pariasami, traktując ją jako specjalistyczną doktrynę, zastrzeżoną wyłącznie dla znawców. Nie mogą jej zgłębić osoby postronne, z którymi z zasady nie powinno się dyskutować. Tym bardziej więc bolesna dla dzisiejszych liturgicznych ekspertów jest sytuacja, która powstała na skutek opublikowania przez Benedykta XVI motu proprio Summorum Pontificum. Daje ona bowiem wiernym, prawdopodobnie po raz pierwszy w historii Kościoła, prawo wyboru jednej z dwóch form Mszy św. rytu rzymskiego, w której życzą sobie oni uczestniczyć. Staje się więc samo przez się zrozumiałe, że wierni dysponujący takim prawem, pragną wziąć także na siebie obowiązek uzasadniania tego wyboru. Należałoby się więc cieszyć, że liturgia znów zostaje przywrócona Ludowi Bożemu. Okazuje się jednak, że zwolennicy otwarcia Kościoła na świeckich podczas Soboru Watykańskiego II nie bardzo potrafią wsłuchać się w głos tego Ludu i prowadzić z nim autentyczny dialog.